Czy można żyć bez grzechu?

Czy można żyć bez grzechu?

Święty Jan odpowiada na pozór sprzecznie. Pisze: „Jeżeli twierdzimy, że nie ma w nas żadnego grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8). Potem dodaje: „Każdy, kto trwa w Nim, nie grzeszy, z tych zaś, którzy grzeszą, nikt nie widział Go ani Go nie poznał” (1 J 3,6).

Egzegeci wskazują, że chodzi o dwie rożne sytuacje, dwa różne stany „grzeszności”. Pierwszy fragment odnosi się do naszej skażonej natury, przypominając, że grzech „mieszka w nas”, że człowiek nosi w sobie dziedziczną skłonność do grzeszności jako skutek grzechu pierworodnego. Jako ludzie jesteśmy społecznością grzeszników, ale jako Kościół stajemy się „świętą społecznością grzesznych ludzi”, a więc tych, których grzech został odkupiony, którzy już przynależą do Chrystusa. Katechizm przypomina, że „wszyscy członkowie Kościoła, łącznie z pełniącymi w nim urzędy, muszą uznawać się za grzeszników. We wszystkich kąkol grzechu jest jeszcze zmieszany z dobrym ziarnem ewangelicznym aż do końca wieków”[1]. Mówiąc krótko, bez grzechu żyć się nie da. Ale czy da się żyć bez grzeszenia? A jeśli tak, to bez jakiego grzeszenia?

Jezuita, ojciec Dariusz Kowalczyk w jednej ze swoich książek analizował, dlaczego święty Augustyn nigdy się nie spowiadał. Przypomniał starożytną praktykę życia bezgrzesznego, która obwarowana była spowiedzią jednorazową i powiązana z pokutą publiczną. Takie podejście do grzechu i spowiedzi skutecznie „odstraszało” od grzeszenia, gdyż konsekwencje były dosyć zasadnicze: brak możliwości drugiej spowiedzi i na dodatek pręgierz publicznego wstydu. Można zaryzykować stwierdzenie, że starożytność traktowała grzech „poważniej”. W pewnym sensie źle rozumiana praktyka sakramentu pokuty i pojednania może we współczesnym człowieku zrodzić niejakie pozwolenie na grzech, bo przecież zawsze będzie można się z niego wyspowiadać. W ten sposób wyzbyliśmy się powagi ostatecznego charakteru spowiedzi i pokuty. Augustyn – stawia tezę Kowalczyk – nie spowiadał się, bo „nie miał z czego”[2]. Z tekstu jezuity można wywnioskować, że starożytność miała z jednej strony większy respekt przed grzechem, z drugiej jednak większą świadomość, czym on jest. Jak się wydaje, starożytni chrześcijanie nie mylili grzechu ze słabością, jak to się nam często zdarza.

Jak wiadomo, teologia katolicka odróżnia grzech lekki od śmiertelnego. Ten drugi oznacza dobrowolne odwrócenie się od Boga, a jego konsekwencją jest stan potępienia, który nazywamy piekłem. Tak uczy Katechizm. Doprecyzujmy, że grzech śmiertelny (zwany też czasami ciężkim) – jak przypomina Kowalczyk – „polega […] na wolnej, egzystencjalnej i radykalnej decyzji przeciwstawiania się woli Bożej; zakłada pełną i jasną wiedzę, wolność i ciężką materię”[3]. Jak się wydaje, nie jest łatwo taki grzech popełnić.

I jak wynika ze wspomnianego tekstu, to właśnie takiego grzechu Augustyn nigdy po chrzcie nie popełnił. Interesujące jest w tym kontekście to, że Benedykt XVI w swojej encyklice Spe salvi nie mówi o jednostkowym grzechu ciężkim, a raczej o „decyzji, która w ciągu całego życia nabiera kształtu”[4], a która staje się ostateczna dopiero wraz ze śmiercią.

Okoliczności „koniecznych” do popełnienia grzechu ciężkiego jest wiele. Odpowiedź na pytanie, czy da się je wszystkie razem spełnić, zależy zapewne od interpretacyjnego punktu widzenia. Są tacy, którzy grzech śmiertelny widzą bez mała wszędzie, inni – nigdzie, wychodząc z założenia, że człowiek nie jest zdolny do jego popełnienia. Istota problemu leży w poprawnie ukształtowanym sumieniu, które jasno nam wyrzuca, co złe, a co dobre.

Jedno jest pewne: do grzechu śmiertelnego potrzebna jest rzeczywista chęć uczynienia dużego zła, ze świadomością, że sprzeciwia się to Bogu i niszczy dobro obecne we mnie czy w drugim człowieku. Wydaje się, że można bez takiego grzechu przeżyć, oczywiście nie z ludzkiej mocy, ale ze współpracy z łaską Boga. Tym właśnie jest owo „trwanie w Nim”, o którym pisał święty Jan.

Ale są jeszcze grzechy lekkie, powszednie, które „przytrafiają się” nam codziennie. Czy da się bez nich żyć? Obawiam się, że nie. Przynależą do ludzkiej natury. Mówiąc o nich, Katechizm cytuje – oczywiście! – świętego Augustyna: „Jak długo bowiem chodzi człowiek w ciele, nie może uniknąć wszystkich grzechów, nawet lekkich”[5]. Nie znaczy to jednak, że wszystkie one są nie do uniknięcia.

ks. Andrzej Draguła

 

[1] KKK 827.
[2] D. Kowalczyk, Bóg w piekle: dwanaście wykładów o trudnych sprawach wiary, Warszawa 2001, s. 128.
[3] Tamże, s. 122.
[4] Benedykt XVI, encyklika Spe salvi, 45.
[5] Cyt. za KKK 1863.

Polecamy:

                              

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Tak, tak. Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

To, czego chcesz od Boga, daj drugiemu człowiekowi. Chcesz od Niego przebaczenia? Przebacz. Chcesz od Boga pieniędzy? Daj drugiemu nawet jeden grosz, ale szczerze − i niech będzie ryzyko z twojej strony. Chcesz od Boga miłości? Zacznij kochać. Chcesz od Boga życia? Pozwól innym żyć.

W Polsce jest mało chrześcijan, a jeszcze mniej katolików. Jest też mnóstwo ludzi ochrzczonych, ale niewiele mniej ludzi niewierzących. Widać to po zawziętości obecnej w nas, ale także po uganianiu się za tak zwaną sprawiedliwością, którą należy im wymierzać.

Miłosierdzie jest czymś, co jest skandalem. I w Mt 6,7–15 Pan Jezus znów o tym mówi. Oczekujemy dobroci i przebaczenia dla siebie. Warunek jest jeden – najpierw zrób to sam, w stosunku do innych. To jest warunek konieczny i trzeba sobie o nim przypominać przed spowiedzią czy Eucharystią. Nie masz po co podchodzić do spowiedzi, jeśli nie chcesz przebaczyć. Owszem, mamy prawo do sprawiedliwości, ale korzystając z tego prawa, jasno musimy sobie powiedzieć, że przestajemy mieć wtedy prawo do miłosierdzia. Jezus w swojej Ewangelii jasno mówi, że błogosławieni (szczęśliwi, naprawdę żyjący w pełni) są tylko miłosierni. A życie jest jasne – albo jesteś żyjący, albo umarły.

Jeśli człowiek ogłasza, że wie, co jest sprawiedliwe, to żyje ułudą. Człowiek może co najwyżej powiedzieć, że wie, co mu się wydaje sprawiedliwością. Gdyby sprawiedliwość miała być ostatnim słowem Boga i człowieka, to po co byłby krzyż, męka i zmartwychwstanie Pana? Pobożny, spektakularny teatrzyk? Wiem – uczono nas, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym itd. Tylko że już nikt nas nie nauczył, że tu nie chodzi o sprawiedliwość i sędziego w rozumieniu prawniczym.

Nie wszystko, co dotyczy miłosierdzia i sprawiedliwości, odnosi się tylko do wielkich spraw. To są też nasze codzienne małe przepychanki. O miejsce w kolejce, o urażone uczucia, nawet o religię, kiedy na przykład ktoś, kto tak jak ja mówi, że jest chrześcijaninem, odważy się powiedzieć, że wierzy inaczej (niż ja), że myśli i pojmuje inaczej (niż ja). Wtedy zaczyna się to, co Jezus nazwał przecedzaniem komara (por. Mt 23,24). Bóg nie jest sprawiedliwy. Bóg jest dobry, a my powinniśmy się na to zgodzić. A Bóg? Bóg ma czas.

Grzegorz Kramer SJ


Polecamy: