Przedświąteczny rachunek sumienia

Przedświąteczny rachunek sumienia

Idą święta… W tym rozpędzonym świecie kto ma dziś czas na solidne rachunki sumienia?

Bardzo chciałbym “popsuć” te święta zwłaszcza tym, którzy spędzą je na kompulsywnej konsumpcji tradycyjnych potraw i obsesyjnym wpatrywaniu się w świeżo nabyty telewizor plazmowy czy też inne cudo techniki. Po co? A choćby po to, by posiedzieć i pomilczeć, przypomnieć sobie, jak bardzo ludzkie, godne i pożyteczne to zajęcie, choć zanikające niczym niektóre gatunki zwierząt. Albo by zrobić uczciwy rachunek sumienia, lepszy od tego wyuczonego na pamięć z książeczki pierwszokomunijnej, z którego właściwie zostało tylko kilka prostych haseł mnożonych co roku przez kolejne cyfry: zgrzeszyłam/em dwa razy przeciw temu, a trzy razy przeciw tamtemu przykazaniu, nie odmawiałam/em paciorka, jadłam/em mięso w piątek, więcej nie pamiętam i obiecuję się poprawić.

Tak wygląda odwieczny dramat ludzkiej grzeszności w naszej polskiej odsłonie, deklamowany najczęściej na jednym oddechu i w dziwacznej pozycji ciała. Kpina to czy mistrzostwo świata? – trudno powiedzieć. Czy o to chodzi w przedświątecznej spowiedzi? Może uczciwiej byłoby wyznać, że fatygujemy się do kratek konfesjonału z czysto pragmatycznych (by nie powiedzieć terapeutycznych, a może nawet magicznych) racji, bo dzięki temu zyskujemy chwilę pozornego spokoju i wytchnienia… Zróbmy w tym roku rachunek sumienia w inny sposób i inne postanowienie poprawy. Zacząć możemy od czegokolwiek, choćby od… wigilijnego stołu, byle bliżej realnego życia.

Za wigilijnym stołem
Na dobry początek zrelaksujmy się i odetchnijmy głęboko (można palić). Zamknijmy oczy i urządźmy sobie w wyobraźni taką małą symulację kolacji wigilijnej. Posadźmy wszystkich wygodnie za stołem i dobrze się dookoła rozejrzyjmy. Zatrzymajmy wzrok najpierw na tradycyjnie pustym nakryciu dla nieoczekiwanego gościa. Ciekawe, czy przez te wszystkie lata ktoś niespodziewany do nas kiedykolwiek zastukał? Pewnie nikt, dlatego od lat nie wystawiamy tego nakrycia albo przestaliśmy wystawiać, bo za bardzo przypominało pustkę po kimś bliskim. Może i w tym roku będzie to puste miejsce po mamie lub tacie, żonie lub mężu, siostrze lub bracie, którzy z różnych racji są gdzie indziej. Może szukają szczęścia za granicą (tyle milionów dorosłych Polaków to robi) albo w nowych rodzinach, albo jedno i drugie.

Następnie popatrzmy na tych, którzy są obecni. Gdyby ktoś miał trudności z zapełnieniem stołu, to warto być nieco bardziej hojnym niż zwykle i na tę wigilię – to nic nie kosztuje! – zaprosić dalszą rodzinę, a w ekstremalnej potrzebie nawet sąsiadów czy znajomych. Niech to będzie uroczysty stół wigilijny. I patrząc po kolei na naszych gości zobaczmy, jak wyglądają, w co są ubrani i jak się prezentują. Posłuchajmy o czym rozmawiają i z kim, czy są interesujący czy nudni, radośni czy smutni itd. Zasadniczo ludzie, których znamy, nawet w wyobraźni nie będą zachowywać się inaczej niż zwykle, więc z pewnością scena od razu ożyje swojskimi klimatami.

A teraz spójrzcie na siebie samych: jak wyglądacie, koło kogo siedzicie i dlaczego, z kim rozmawiacie i o czym, czy jesteście rozluźnieni czy raczej sztywni itd.? Spożycie dwunastu tradycyjnych potraw nawet w wyobraźni zabierze sporo czasu i stworzy mnóstwo różnych okazji do przyglądnięcia się z bliska naszemu rodzinnemu szczęściu. To cenny materiał do analizy.

I co my tu widzimy?
Jeśli odważnie weszliśmy w to ćwiczenie, to wyniesiemy wiele pożytku, o ile zachowamy odwagę do końca. Zadajmy kilka prostych pytań, by określić, co przed chwilą się wydarzyło. Czy spotkaliśmy się z rodziną? Nie. Czy odświeżyliśmy stare znajomości? Nie. Czy ktoś rozdrapał nam zabliźnione rany? Nie. Czy w miłej atmosferze wspominaliśmy z innymi dawne dzieje? Ależ skąd, przed chwilą – i to jest rzecz o podstawowym znaczeniu – spotkaliśmy samych siebie. To banalna prawda, ale użyteczna i pouczająca.

Dzięki takim myślowym eksperymentom zwykle odkrywamy lepiej własne wnętrze, a ponieważ dajemy się ponieść wyobraźni, to przez zaskoczenie czegoś nowego dowiemy się o sobie i o naszych relacjach z innymi. Zawsze jednak najbardziej uderza to, jak bardzo jesteśmy schematyczni i stereotypowi, tj. przyzwyczajeni do różnego rodzaju gotowych kalek myślowych, uprzedzeń, manieryzmów itp. Wiemy, co kto powie zanim jeszcze usta otworzy. A podobno każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny.

Po pierwsze: rozmawiać!
W omawianym tu kontekście warto nawet ograniczyć się do tej jednej dziedziny: do rozmów w naszym domu. Nieco prowokacyjne pytanie: czy my mówimy do siebie ludzkim głosem? – warte jest poruszenia na szerszym forum… Gabinety psychologiczne zaczynają pękać w szwach za sprawą tego, że nie rozmawiamy z sobą i nie potrafimy rozmawiać. Masz problem? Idź do psychologa! – to najczęstszy komunikat, gdy ktoś w rodzinie próbuje coś zmieniać. Krótka piłka, bo ważniejsza jest powtórka półfinału ligi mistrzów lub romantyczny film w TV. Co gorsza, tego typu dialogi słyszy się w tzw. porządnych domach, gdzie nie ma przemocy, pijaństwa czy innych patologii, dlatego nigdy nie zostanie to nagłośnione w mediach. Ale przecież w ten sposób również można zadawać głębokie rany, rany tym boleśniejsze, że dłużej się goją i nie zostawiają śladów na ciele, które by mogły zaalarmować otoczenie. Brak bliskości – matki, ojca, męża, żony itd. – to nieodwracalne straty, których żadna terapia nie nadrobi. I to byłoby dobre postanowienie poprawy: porozmawiać z bliskimi i okazać im odrobinę czułości, uwagi i troski. A dialogi, nawet z małymi dziećmi, mogą być pasjonujące, oczywiście o ile zechcemy zrezygnować z naszych schematów. Oto przykład.

Nie boję się, tzn. boję się
Jeden z moich amerykańskich współbraci opowiedział mi niedawno historię, która przydarzyła mu się minionego lata. W dzień wolny wybrał się na plażę, by odpocząć i spokojnie poczytać książkę. Był środek tygodnia, więc plaża była prawie pusta. Jedynie jakaś rodzina z małymi dziećmi urządzała sobie piknik. Gdy pogrążył się na dobre w lekturze książki, nagle usłyszał za sobą dziecięcy głosik: Chcesz obejrzeć moje kraby? Niechętnie odwrócił się i zobaczył kilkuletnią dziewczynkę z wiaderkiem w ręku. Chętnie popatrzę! – odpowiedział nie do końca zgodnie z prawdą, ale zerknął do środka plastikowego wiaderka. Na dnie poruszało się niemrawo kilka małych skorupiaków. Wyciągnij sobie jednego – zachęciła go dziewczynka i podsunęła bliżej wiaderko. On jednak stanowczo odmówił. Co, boisz się! – rzuciła filuternie. Nie, nie boję. Po prostu nie chcę – odpowiedział lekko urażony jezuita. Wtedy dziewczynka poprosiła, żeby wyciągnął rękę i leciutko szczypiąc go w grzbiet dłoni, jeszcze raz go zachęciła: To tylko tyle boli. Nie bój się, weź jednego. Wziął i rzeczywiście bolało tylko tyle.

Konkludując zatem: przygotowując się do przeżycia świąt Bożego Narodzenia zróbmy w tym roku inny, mniej schematyczno-książeczkowy rachunek sumienia, a w postanowieniu poprawy uwzględnijmy odpowiedź na pytanie o nasze relacje z bliskimi i nie tylko…

Stanisław Morgalla SJ, Posłaniec Serca Jezusowego


Polecamy:

                

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

Pierwsze pytanie – Gdzie jesteś? (Rdz 3, 9) – to pytanie Boga, który cierpi z powodu ludzkiego zła. Cierpi, ponieważ widzi, jak cierpi człowiek. Bóg zmierza nieustannie za nami. Nie tylko po to, aby sądzić nasze zło, ale przede wszystkim, by mu zaradzić, aby wydostać człowieka z matni zła.

Bóg nienawidzi zła, ale nie potrafi znienawidzić swojego stworzenia. Woła nieustannie, niepokoi, dopuszcza cierpienie. Kroczy za człowiekiem nie po to, aby go zgładzić, ale by go oczyścić i wrócić sobie (kard. Gianfranco Ravasi). Bóg nie chce bowiem śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył. Pedagogia Boga jest niezwykła. Przypatrzmy się, jak Bóg próbuje wyprowadzić człowieka z ukrycia bez naruszania jego wolności.

Przeżycie stanu niepokoju
Bóg niepokoi człowieka, aby uświadomił sobie swój stan. Próbuje wydobyć go z ukrycia. Ukrywanie się daje bowiem człowiekowi pozorne poczucie bezpieczeństwa. Niepokój w grzechu pochodzący od Boga jest łaską budzenia ludzkiego sumienia. Trzeba tu zaznaczyć, że Boży niepokój różni się bardzo wyraźnie od fałszywego niepokoju. Bóg niepokoi, aby wybawić człowieka, by go zbawić. To niepokój, który otwiera na nadzieję i nawet gdy jest bardzo silny, nie pozbawia człowieka nadziei oraz pragnienia życia.

Zły niepokój to niepokojenie dla samego niepokojenia, dla zadręczania człowieka. Osłabia nadzieję i chęć do życia. W taki sposób działa Zły – kusi człowieka do pozostawania w ukryciu. Bóg zachęca do wyjścia na zewnątrz, do spotkania twarzą w twarz ze swoim Stwórcą i ze sobą samym. Musimy bardzo uważać, aby nie wprowadzać penitenta w fałszywy niepokój.

Zwróćmy uwagę, jak zachowuje się człowiek dręczony fałszywym niepokojem. Przeżywa moment silnego zmagania: z jednej strony wołany przez Boga, z drugiej – kuszony przez Złego, aby zostać w ukryciu. Początkowo wydaje się, że człowiek otwiera się na wołanie przychodzącego Boga. Słyszy pytanie i odpowiada na nie. Odpowiada jednak z ukrycia.

Przyznaje, że słyszy Boga i że Jego głos go niepokoi: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3, 10). W tej odpowiedzi dostrzegamy uleganie subtelnej i niebezpiecznej pokusie, by pozostać w ukryciu przed Bogiem i w ten sposób pozostać samemu z sobą i z własnym grzechem, wpatrując się w swoją nagość. Owocem takiej postawy jest „przestraszenie” się sobą.

Odczucie bliskości Boga
Bóg woła na człowieka, aby niepokojąc jego sumienie, dać mu odczuć własną obecność i bliskość. Bóg wie, że człowiek nie może pozostać samotny z własnym grzechem. Wie, że szatan chce ukryć człowieka przed Nim, a to droga do nicości – najpierw do samotności, potem do zniechęcenia się sobą, aż wreszcie do załamania się i rozpaczy. Taka jest „reżyseria” działania Złego.

Ukrywanie się prarodziców przypomina nam o naszym ukrywaniu się przed Bogiem, przed sobą i przed innymi. św. Augustyn po długich latach życia w grzechu i ukrywaniu się przed Bogiem, kiedy doświadczył łaski nawrócenia, zobaczył, jak Bóg nieustannie go szukał, i zrozumiał, jak nielogiczne było uleganie pokusie ukrywania się. Napisał w Wyznaniach: „Przed Tobą, o Panie, otwiera się przepaść ludzkiego sumienia. Cóż może się ukryć przed Tobą, nawet gdybym tego nie wyznał wobec Ciebie? Ukryłbym Ciebie przede mną, nie mnie przed Tobą”.

To istotne, aby człowiek pytany Gdzie jesteś? sam przyznał się do swego złego samopoczucia. To bardzo ważny pierwszy etap na drodze do uznania swego grzechu: nazwać po imieniu wewnętrzny stan, nie ukrywać go przed sobą i Bogiem.

Przekroczenie lęku i uznanie grzechu
Przypatrzmy się, jak dalej przebiega „pierwsza spowiedź”. Pojawia się nowy moment w Bożej pedagogii spowiadania. Kiedy człowiek przyznaje się przed Bogiem, że ukrywa się, „ponieważ źle się czuje z samym sobą i ze swoją nagością”, Bóg idzie dalej – w głąb serca człowieka i niepokoi go kolejnym pytaniem. Chce, aby rozeznał stan swoich wewnętrznych przeżyć.

Chce, aby człowiek zobaczył źródło swoich negatywnych uczuć i lęku: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? (Rdz 3, 11a). Bóg wyraźnie zatrzymuje człowieka na jego lęku. Chce, aby w prawdzie zobaczył jego powody. Wie, że jest to niełatwe i dlatego pomaga mu następnym pytaniem: Czy może zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść? (Rdz 3, 11b). Działanie Boga w człowieku żyjącym w grzechu wyraźnie prowadzi do wyprowadzenia go z zamknięcia. Otwarcie się na dialog z Bogiem prowadzić będzie do przełamania lęku.

Sposób spowiadania powinien być zatem wyprowadzaniem penitenta z jego lęku. Zły stara się w nim utrzymywać człowieka. Wie doskonale, że wówczas czuje się on kruchy, niepewny i przez to nieufnie, a nawet wrogo nastawiony do otoczenia. Nierzadko także do spowiednika. W konsekwencji człowiek w lęku żyje w postawie obronnej, która niejednokrotnie przybiera postać agresji. Człowiek zamyka się w sobie. Zły próbuje wykorzystywać ten lęk jako pole swojego działania. Ludzkie lęki mogą stawać się dla niego prawdziwym żerowiskiem.

Ukazuje to postawa prarodziców opisana w rozważanym przez nas słowie Bożym. Lęk zamyka ich na Boga i prawdę. Bronią siebie – i jest to obrona za wszelką cenę. Opis zachowania ludzi pokazuje w sposób mistrzowski z psychologicznego punktu widzenia reakcje człowieka, który ukrywa swój grzech. Dominuje w nim lęk o siebie – nie wie on, że właśnie ten lęk stara się wykorzystać Zły. Podpowiada więc człowiekowi różne formy usprawiedliwienia się i zrzucania z siebie odpowiedzialności. Każdy próbuje wykazać swoją niewinność, szukając winy poza sobą.

Zobaczmy z bliska te mechanizmy obronne. Najbardziej żałosna próba obrony ujawnia się w zachowaniu mężczyzny. Pytany przez Boga odpowiada: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem (Rdz 3, 12). Obarcza winą kobietę, którą jeszcze nie tak dawno wychwalał przed Bogiem jako najwłaściwszą towarzyszkę życia (por. Rdz 2, 23). Co więcej, w tym pokrętnie wypowiedzianym zdaniu zrzuca odpowiedzialność także na Boga. Przypomina Mu, że to On sam dał mu niewiastę za towarzyszkę i przewodnika do grzechu. Agresja człowieka w lęku o siebie sięga szczytu: aby wybronić się, gotów jest oskarżać nawet Boga. Z kolei oskarżona niewiasta oskarża dalej. Ona także zrzuca z siebie odpowiedzialność. Bóg pyta ją: Dlaczego to uczyniłaś? (Rdz 3, 13). Odpowiadając, obwinia węża. Typowy mechanizm ludzkiej obrony, w którym powodów zła szuka się poza sobą. Jest w tej odpowiedzi niewiasty subtelna teza, że to Zły i tylko on jest wszystkiemu winny, czyli że ludzka wola jest zdeterminowana do czynienia zła.

Ważne, by pomóc penitentowi zobaczyć, że ukrywanie się, przyjmowanie postawy obronnej, zrzucanie odpowiedzialności nie leczą stanu grzechu. Wręcz przeciwnie: pogłębiają lęk i agresję. Im bardziej człowiek się tłumaczy, tym mocniej odczuwa winę i gorzki owoc grzechu. Żyje w konflikcie z samym sobą, pozostaje wewnętrznie podzielony. Na zewnątrz ujawnia się to wyraźnie w postawie skłócenia i nieładu. Człowiek niszczy relacje z Bogiem i drugą osobą. Nie potrafiąc uznać własnego grzechu, staje się coraz bardziej jego ofiarą. Taki też był cel działania szatana.

Porzucenie namiętnej więzi z grzechem
Dochodzimy do kolejnego ważnego etapu w Bożej pedagogii spowiadania. Pokazuje ona drogę do uznania grzechu i do wyjścia z lęku o siebie. Ta droga dotyczy każdego człowieka żyjącego w stanie grzechu. Działanie Boże jest bardzo czytelne. Chce, aby człowiek uznał prawdę, że żyje w tajemniczym związku ze złem. Pomimo naszego Bożego pochodzenia – obrazu i podobieństwa Boga, jakim jesteśmy – istnieje w nas namiętny pociąg do grzechu. Jesteśmy pęknięci z powodu grzechu pierworodnego.

Stąd bierze się napięcie między życiem i śmiercią, porządkiem i chaosem, pokojem i niepokojem, wolnością i zniewoleniem, miłością i nienawiścią. Dramat tego napięcia dobrze oddaje zwierzenie św. Pawła w Liście do Rzymian: Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę (Rz 7, 18-19).

Leczenie z pychy
To napięcie jest w każdym z nas. Nie chcemy go, gdyż ono nas przeraża jak Adama i Ewę. Dlatego zaczynamy je ukrywać. Po grzechu usprawiedliwiamy siebie. Wypływa to z naszego podstawowego pragnienia doskonałości i nieskazitelności. Jest ono w naszej naturze od momentu stworzenia. Podobnie jak pierwsi ludzie, którzy nie chcieli się zgodzić na to, co się stało przez grzech, tak i my nie chcemy się zgodzić na to, że on w nas zamieszkał. Chcemy być doskonali. Czujemy, że słabość nas obnaża. Nie chcemy się więc do niej przyznać. Zaczynamy ukrywać dwuznaczność naszego życia, na przykład przez szukanie winy poza sobą, przez umniejszanie naszych błędów. Bywa i tak, że, owszem, uznajemy się za grzeszników, ale w głębi duszy nie czujemy się nimi. Inni są bardziej winni. Typowa sytuacja jak ta w raju. Popadamy też w drugą skrajność – czujemy się zmiażdżeni, złamani naszym grzechem, niezdolni do przeciwstawienia się czemuś, co jest większe od nas i niszczy nasze dobre pragnienia. Co więcej, nie potrafimy oddzielić w sobie grzechu od grzesznika.

Wszystko to pokazuje, że nie potrafimy popatrzeć na siebie i na nasz grzech w sposób właściwy. Nasze oczy są chore, grzeszne. Tylko Bóg może pomóc nam spojrzeć dobrze na siebie i na nasz grzech, tak by go uznać i odrzucić, nie odrzucając siebie. To dlatego Bóg pierwszy szuka człowieka i pyta go: Gdzie jesteś? Chce spotkać się z człowiekiem w stanie jego grzechu.

Zadaje pytania, aby człowiek popatrzył na swój grzech oczami Boga. Bóg przejmuje inicjatywę. Ponieważ człowiek o własnych siłach nie potrafi do końca zobaczyć własnego grzechu, Bóg sam demaskuje grzech i złość szatana. Dokonuje wyroku (por. Rdz 3, 14-19). W mowie Boga uderza mocno Jego bezwzględność wobec zła. Podobnie Jezus będzie obchodził się z faryzeuszami, którzy stwarzali pozory nieskazitelnego życia.

Spojrzeć na grzech i grzesznika oczami Boga
Bóg przeklina sprawcę zła. W opisie mowy Boga jest niezwykle głęboki sens teologiczny. Bóg rzuca szatana na ziemię. Pozostanie on istotą przeklętą i pełzającą. Wskazuje w ten sposób na upokorzenie bożka, kłamcy, zwodziciela, aż do prochu ziemi. Tym samym pokazuje, czym jest grzech. Nazywa po imieniu jego złość i szkaradność. Grzech to wstyd, tarzanie się w błocie, to upokorzenie ludzkiej godności. Człowiek w grzechu przebywa w bagnie. Powołany do rzeczy najwznioślejszych odnajduje siebie w uścisku żmii (kard. Gianfranco Ravasi). Słowo Boże ukazuje grzech w całej jego rzeczywistości, aby pokazać jego szpetotę i wzbudzić w nas odrazę do niego. Jak długo człowiek nie zobaczy w ten sposób grzechu, tak długo będzie żywił w sobie tajemniczy podziw dla niego. Będzie wyznawał jedynie fakty grzeszne, bez przekonania o swojej złości i winie. Będzie żył w ukrytym związku z grzechem.

Zwracając się do człowieka, Bóg nie używa słów przekleństwa. Nie mówi jak do węża: bądź przeklęty (Rdz 3, 14). Bóg odróżnia zło od grzesznika. Grzech jest jednak rzeczywistością, w którą człowiek wkroczył i musi ponieść tego konsekwencje. Cierpienie z nim związane nie pochodzi od Boga, lecz jest skutkiem grzechu. Człowiek zwiedziony przez diabła chciał „być jak Bóg”, ale „bez Boga”. Poza Bogiem znajduje śmierć i dlatego doświadczy umierania i cierpienia. Odwracając się od Boga, doświadcza swojej nicości, nieporządku i chaosu. Trafnie tłumaczy to Thomas Merton: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”.

Człowiek w grzechu staje się śmiertelnie samotny, błąka się, powtarzając za Kainem: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść (Rdz 4, 13). Jednak Bóg, który przepowiada człowiekowi cierpienie, nie zostawia go samego. Daje mu nadzieję, zapowiada brzask dobrej nowiny (por. Rdz 3, 15). To ważny moment w spowiedzi: pozostawić penitenta ze świadomością odpowiedzialności za grzech, ale i z nadzieją na powrót do życia! Słowa rozgrzeszenia są potwierdzeniem spełniania się tej nadziei. Chodzi jednak o to, aby pomóc penitentowi usłyszeć je całym sercem.

Piękny jest moment, w którym Bóg po wydaniu wyroku, obnażając człowieka w jego grzechu, zajmuje się jego nagością. To gest pełen miłości: Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich (Rdz 3, 21). W chwili zagubienia i grzechu człowieka troszczy się o niego Ojciec. Tylko On może wrócić swemu stworzeniu godność. Człowiek, który próbował się okryć, nie był w stanie pozbyć się obnażającego go grzechu. Okrywanie siebie jest jak gałązka figowa – symbol nicości. Jedynie Bóg może zakryć głęboką nagość człowieka.

ks. Krzysztof Wons SDS, W: Sztuka spowiadania, Kraków 2017


Polecamy: