Łyżeczki się znalazły, ale niesmak pozostał… O pewnym grzechu

Łyżeczki się znalazły, ale niesmak pozostał… O pewnym grzechu

 

Grzech pierworodny dotyczy natury, torpeduje to, co sprawia, że jestem człowiekiem stworzonym przez Boga do dobra, do miłości – on w to z całej siły rąbie.

Jest taka bardzo mądra zasada Arystotelesa: „Najlepsza rzecz może się popsuć tylko w najgorszy sposób”. Wyobraźmy sobie blaszany kubek, taki zwykły blaszak, z którym jeździliśmy na obozy – jeśli ktoś na niego nadepnie albo spad­nie nań kamień, zarysuje się, wgniecie, ale my w ogóle się tym nie przejmiemy, bo w końcu tak powinien wyglądać surwiwalowy blaszany kubek. A teraz wyobraźmy sobie rosenthalowską porcelanę odziedziczoną po uko­chanej babci, którą przy myciu zarysujemy ostrą gąbką – uszkodzenia prawie nie widać, a jednak kłuje w oczy i jest wprost nie do zniesienia: ledwie widoczna rysa zniszczyła porcelanę kompletnie, to już nie jest ta sama filiżanka! Jeżeli więc na czymś dogłębnie dobrym pojawi się choćby najdelikatniejsza skaza, rzecz jest zniszczona. A w raj­skim ogrodzie na człowieku nie pojawiła się rysa, to było jak grzmotnięcie w rosenthalowską porcelanę pięścią Władimira Kliczki. Rzecz najlepsza może popsuć się tylko w najgorszy sposób, bo nie ma gradacji, nie można powiedzieć, że wprawdzie ta filiżanka jest porysowana, ale nadal pozostaje piękna. Czasem tak mówimy z litości, lecz sami wyczuwamy fałsz w tych słowach, bo to już nie jest ten sam kunsztowny serwis, niesmak pozostał, jak w tym żydowskim dowcipie o srebrnych łyżeczkach.

Goldbaumowie zaprosili Rosenzweigów na wystawną kolację. Na drugi dzień stary Goldbaum dzwoni do sędzi­wego Rosenzweiga i mówi:
– Słuchaj, Lewi, przepraszam cię, ale jest taka nieprzyjemna sytuacja: po waszym wyjściu przy sprzątaniu okazało się, że zniknęły dwie srebrne łyżeczki.
Goldbaum na to:
– Słuchaj, Mosze, czyś ty zwariował, na co mnie twoje dwie łyżeczki, choćby srebrne? Szukałeś ich wszędzie?
– Szukałem.
– I pod stołem szukałeś?
– Szukałem.
– A w zlewie szukałeś?
– Szukałem.
– I co, nie znalazły się?
– No znalazły się, ale niesmak pozostał.

Ta anegdota jest świetną ilustracją sytuacji z grzechem pierworodnym: corruptio optimi pessima – najlepsza rzecz psuje się najgorzej, diametralnie, dramatycznie, w beznadziejny sposób, dlatego właśnie, że jest najlepsza, że nie jest blaszanym kubkiem, że to nie jest jakaś tam luźna znajomość – Goldbaumowie i Rosenzweigowie byli najlepszymi przyjaciółmi od lat i nagle pojawiło się podejrzenie, jak wąż wpuszczony do raju.

Świat po grzechu pierworodnym sprawia nieraz wrażenie opanowanego przez zło, miewamy takie poczucie, kiedy patrzymy na to, co się dzieje wokół, kiedy studiujemy dzieje ludzkości, kiedy śledzimy newsy. To po części dlatego, że jak pisał ks. Twardowski: „Zło jest romantyczne, a dobro zwyczajne, dobro wciąż na ostatku, bo zło jest ciekawe”, zło jest krzykliwe, robi wiele hałasu, a dobro niepozorne, ciche, spokojne, mniej dostrzegane przez świat żądny emocji. Ale jest też inne wytłumacze­nie, które intuicyjnie wyczuł Andersen w swojej słynnej baśni. My zostaliśmy ograbieni – vulnerati in naturalibus et spoliati in supernaturalibus – zostaliśmy ograbieni z tego, co jest nadprzyrodzone, z owej bliskości nadprzyrodzonej z Bogiem, z widzenia Go, rozmawia­nia z Nim, przebywania z Nim. I jednocześnie zostali­śmy zranieni w tym, co było dla nas naturalne, w róż­nych naszych zdolnościach: chorujemy, męczymy się, przestaliśmy widzieć sens.

Andersen znakomicie opi­suje to w Królowej Śniegu: kiedy diabłu rozbiło się lustro, w którym się przeglądał zadowolony, że tak pięknie odbija jego zło, to rozbiło się w drobny mak, a jego okruchy niektórym ludziom wpadły do oka. Wpadły między innymi do oka Kaja, który nagle, patrząc na świat, prze­stał widzieć piękny ogród, a zobaczył zeschłe badyle; nie widział swej pięknej, dobrej przyjaciółki Gerdy, tylko jakieś wstrętne dziewuszysko, którego nie był w stanie znieść, to samo dotyczyło uroczej babci, która w jego oczach stała się paskudną staruchą. Za to zła Królowa Śniegu stała się w jego oczach najpiękniejsza i najlepsza. Piękna była bez wątpienia, ale Kaj ją widział jako dobrą, miłą panią, która powiedziała: „Chodź, dostaniesz łakoci, będziesz miał wszystko, czego dusza zapragnie”. I chłopak wsiadł do jej sań, dał się zwieść i odjechał, a jego serce zaczęło się powoli zamieniać w sopel lodu. Jaki genialny pisarz! Okruch zła w oku powoduje zaburzenie widzenia – prawda staje się kłamstwem. To prowadzi do złych wyborów i złych działań, a one w końcu uśmiercają serce. Co uratowało chłopca? Łza, symbol miłości silniejszej niż zło. Kiedy Gerda w końcu dotarła do lodowego pałacu i nie mogła w żaden sposób przekonać przyjaciela do powrotu, zaczęła płakać, jej łzy spadły na piersi Kaja, rozgrzały jego serce i zły czar prysł.

 

Paweł Krupa OP, Koniec czasów, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

            

O pokonywaniu diabelskich pokus

O pokonywaniu diabelskich pokus

Sławomir Rusin: Dlaczego szatan nienawidzi człowieka? Ojcowie Kościoła mówili, że z zazdrości o to, iż człowiek został przez Boga wywyższony. Może diabeł cały czas próbuje Bogu udowodnić, że się co do nas mylił?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: To chyba najbardziej przekonująca teoria. Ale tylko teoria. Nie mamy danych biblijnych, które pokazywałyby, dlaczego szatan powiedział Bogu: „Nie będę służył”.

Anioł jest istotą par excellence funkcyjną. Anioł, angelos po grecku, oznacza posłany. Jego głównym zadaniem jest być między Bogiem a nami i nam usługiwać. Pan Bóg, stwarzając świat, dał nam do pomocy stworzenia, nie tylko cielesne, ale też duchowe, aniołów właśnie. Wierzymy, że część z tych aniołów stwierdziła jednak, iż takiemu marnemu stworzeniu jak my nie będzie służyć.

To tak jakby nam Bóg powiedział, że mamy służyć mrówkom. Prędzej byśmy je zdeptali, niż im służyli. I chyba podobny rodzaj pychy był w tych upadłych aniołach, w diable.

Pycha jest jednym z największych grzechów, zaciemnia relacje: „Udowodnię ci, że jestem lepszym stworzeniem”. A bycie lepszym od kogoś zakłada posiadanie nad nim władzy: „Będziesz mnie słuchał! Zrób to!”. „Nie, nie zrobię. Mam mocne postanowienie”. „Zrobisz to, zobaczysz”. „Nie, nie mogę. To nie jest dobre”. „Zrób to!”. „Nie zrobię, modlę się codziennie, chodzę do kościoła. Nie, naprawdę, ja wiem, że to jest dla mnie złe…”. „Zrób to!… I widzisz, zrobiłeś. I kogo posłuchałeś, kto jest twoim panem?”. Można powiedzieć, że diabeł codziennie się cieszy, iż jest panem tego świata, chociaż nie jest intronizowany.

Czy myślenie o świecie jako diabelskiej domenie, jest zgodne z Biblią?

Właśnie nie do końca. Wszystko, co stworzył Bóg, było przecież dobre. Wszystko, co mnie spotyka, musi być więc dobre, dla mojego dobra lub wykorzystane dla mojego dobra. I tak powinniśmy patrzeć na świat. Pokonanie pokusy daje ogromną energię. Gdyby Ewa powiedziała wężowi „nie”, zyskałaby wielką moc. Jezus odpowiedział diabłu „nie”, i co się stało? Przez trzy lata działał cuda. Kiedy drugi raz powiedział diabłu „nie”, zmartwychwstał. Gdyby człowiek nie upadł, miałby wielką moc, ale jeśli upadnie i podniesie się, jeśli mimo wszystko zwycięży, to zyska o wiele więcej, stanie się o wiele silniejszy.

„Zmieniać w dobro to, co mnie spotyka” – to jest chrześcijańska, biblijna postawa. Jeżeli mam żonę, a spotkałem naprawdę świetną i piękną koleżankę i ona się we mnie zakochała i to się jakoś rozwija, to nie powinienem panikować, tylko pomyśleć: „Acha, ta sytuacja jest po to, żebym jeszcze bardziej pokochał żonę. Jak wykorzystać do tego tę siłę, która się we mnie rodzi, żeby bardziej pokochać żonę?”. Gdy w moim życiu pojawia się pokusa, to znaczy, że w tej dziedzinie jeszcze jestem słaby, a mogę być naprawdę mocny. Pan Bóg mnie ćwiczy, bo chce, żebym dorósł i zaczął jeść stały pokarm, a nie duchowe mleko dla niemowląt.

Każdy, kto uprawiał jakiś sport, długo pracował nad jakimś projektem, wie, że przychodzi moment znużenia i wtedy odzywa się nasz przeciwnik: „nie warto”, „nie tańcz, nie trenuj”, „rzuć te skrzypce”.

Ale tu nie musi być diabelskiej, czyli ponadnaturalnej, przyczyny, możemy być po prostu zmęczeni.

Dla mnie nie jest ważne, czy diabeł jest naturalny czy ponadnaturalny. Kwestie definicji zostawmy dogmatyce. Ważne jest to, że wiem, iż mam przeciwnika. I wiem, że jeśli się poddam, to przegram. Jedynie wytrwałość i walka z przeciwnościami sprawiają, że człowiek staje się silny.

Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Nie chodzi o to, żeby prosić o pokusy, ale żeby je jak najlepiej wykorzystać. Kiedy zwyciężymy raz, drugi, to odkryjemy, że wygrywanie daje radość, że buduje.

Bywają jednak również niezwykle ciężkie chwile, kiedy trudno się podnieść.

Owszem. Pamiętajmy jednak o tym, że Bóg jest dobry i świat też – to jest aksjomat. Nie rozumiemy cierpienia w naszych rodzinach, cierpienia małych dzieci, wielkich tragedii na świecie. I nie ma w tym nic dziwnego.

Co nam jednak da ich zrozumienie? Co by dało Maksymilianowi Kolbemu zrozumienie Auschwitz? Najwięcej daje zaufanie, nie zrozumienie.

Bóg jest naszym Ojcem, a w życiu każdego dziecka przychodzi moment, gdy wydaje mu się, że rodzic jest jego wrogiem. Są wspaniałe lata, kiedy dzieci ufają rodzicom i ci są dla nich największymi autorytetami, ale potem przychodzi moment, gdy czternastoletni syn, na którego rodzice wydali już ponad sto tysięcy złotych, zarobionych w pocie czoła, nie wierzy, że rodzice go kochają, bo nie pozwalają mu przyjść po godzinie 22 do domu. Podobnie jest z nami i Panem Bogiem. Diabeł stara się nam wmówić: „Pan Bóg cię nie kocha, On chce cię zniszczyć”. Pozostaje wtedy jedno i tylko jedno – zaufanie Bogu. I to jest największa próba w naszej relacji z Bogiem.

Chrystus na krzyżu pokonał diabła, a on wciąż działa. Dlaczego?

Na krzyżu Chrystus pokazał raz na zawsze, że jest od szatana mocniejszy. Dzięki temu wiemy, do kogo się uciekać, kiedy diabeł będzie nas próbował. Zwycięstwo Chrystusa jest zarazem już i jeszcze nie. Jezus już zwyciężył szatana, ale ja nie jestem Jezusem. Zwyciężam szatana za każdym razem, kiedy jestem blisko Jezusa.

 

Ks. dr Wojciech Węgrzyniak, prezbiter archidiecezji krakowskiej, biblista, adiunkt w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, ceniony rekolekcjonista i kaznodzieja. Prowadzi stronę internetową www.wegrzyniak.com


Polecamy:

               

Kuszenie, grzech i pustynia

Kuszenie, grzech i pustynia

Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła (Mt 4, 1).

Wielki Post powinien być oazą, w której wierzący zatrzyma się, by wejrzeć w swoje sumienie. W ciszy rodzą się wielkie pytania, które czasem porażają.

Historia naszego wnętrza jest historią naszej wolności. A wolność jest przestrzenią. Pustynią. Rodzi się tam także pokusa, zawsze ta sama, co w opowieści z księgi Genesis: by samemu decydować, co jest dobrem, a co złem. Grzech bowiem jest wolnym wyborem dobra (zła jako takiego nikt nie wybiera) – wbrew ufności Bogu. I dopiero ten mój wybór może mnie odgrodzić od Boga. Nie Boga ode mnie, ale mnie od Boga. Boga ode mnie nigdy nic nie odgrodzi. By zburzyć mur, potrzebuję odwagi. Odwagi, by powiedzieć: zbłądziłem. I wyruszyć w powrotną drogę do domu Ojca.

Historia naszych kuszeń, naszych grzechów, jest wpisana w historię kuszenia Chrystusa. Pokusę chleba – stawiania na pierwszym miejscu tego, co cielesne, materialne – zwyciężę wiernością Słowu Bożemu. Pokusę świątyni (kształt naszej wiary i naszych praktyk) pokonam odrzuceniem pseudoreligii, która chce się Bogiem posługiwać, a nie Bogu służyć. Z pokusą góry („dam ci władzę”) uporam się poprzez odrzucenie nawet podświadomych snów o władzy i uznanie, że tylko jeden Bóg jest Panem, a my wszyscy jesteśmy braćmi.

Wolimy nie sięgać zbyt głęboko w siebie. Cisza i pustynia to miejsce wielkich, trudnych dla nas pytań, bez nich jednak można się zagubić. Takie rozważania też mogą się okazać pułapką, mogą sprawić, że nasza uwaga jeszcze bardziej skupi się na naszej własnej osobie.

Dlatego od pytania (ważnego), kim jest dla mnie Bóg, ważniejsze jest przypomnienie, kim ja jestem dla Boga.

Ks. Adam Boniecki


Polecamy:

                                   

Sześć etapów kuszenia demonicznego

Sześć etapów kuszenia demonicznego

„Zbudowałem drabinę, po której można się wznosić do nieba. Niech każdy więc zobaczy, na którym stopniu się znajduje” – pisał Jan Klimak, jeden z najbardziej popularnych wschodnich autorów ascetycznych, żyjący na Synaju w VII wieku.

W sławnym dziele pt. Drabina do nieba wykazywał, że duchowe życie człowieka składa się z wielu etapów, wiodących do jedności z Bogiem. Nawiązując do wizji Jakuba, który widział aniołów wstępujących i zstępujących do nieba, a także do trzydziestu ukrytych lat życia Jezusa, Klimak opisał drogę rozwoju, wznoszącą się przez trzydzieści stopni „duchowej drabiny”.

Dzieło zasadniczo wynika z wewnętrznego doświadczenia samego autora. Przez pół wieku on sam wiódł życie pustelnicze, wypełnione ascezą i modlitwą, u stóp synajskiej góry, na której kiedyś Mojżesz spotkał się z Bogiem. Potem był przełożonym w Klasztorze Płonącego Krzewu na Synaju (dziś to klasztor św. Katarzyny). W swym dziele zawarł też całą tradycję Ojców Pustyni, dla których duchowa walka była centralnym punktem życia. (…)

Sześć etapów kuszenia
Świadomy niebezpieczeństwa działania demonów Klimak analizował mechanizm pokusy. Starał się wyróżnić etapy, przez które zła myśl przenika do serca i je opanowuje. Usiłował też określić, co prowadzi do grzechu i jakie zmiany psychologiczne następują po podjęciu dobrowolnej zgody na zło. W rozdziale piętnastym Drabiny wyliczył i omówił sześć etapów pokusy (por. 15, 73).

Najpierw pojawia się „napaść” (prosbole) demonów. Jan Klimak określa ją jako „pierwsze pojawienie się w sercu prostej myśli lub obrazu, które przenikają do serca”. Jest to rodzaj „zaczepki” demonów, ich podszepty, podpowiedzi. Złe duchy poddają sugestię, podsuwają obrazy. Te podszepty nie są jeszcze równoważne ze złym działaniem. Same w sobie, jak pisze Klimak, są „bezgrzeszne”, bo dotykają jedynie powierzchni serca. Nie można ich też zupełnie uniknąć. Można natomiast i trzeba się im przeciwstawiać i natychmiast je odsuwać, bez względu na to, czy wydają się niebezpieczne, czy nie. Ważne jest, by odciąć się od nich w punkcie wyjścia, w początkowym stadium. Jan Klimak dodaje: „Kto od razu przeciwstawi się napaści, za jednym uderzeniem ucina wszystko inne, co po niej następuje”.

Drugim momentem jest „obcowanie” (syndiasmos) z obrazem pochodzącym z napaści, wchodzenie w rozmowę z podsuniętą myślą czy obrazem. Na tym etapie pojawia się wybór: czynić albo nie czynić. W grę wchodzi już nasza odpowiedzialność moralna, chociaż nie jest jeszcze ona tak poważna jak w przypadku „przyzwolenia”. Wejście w tę dyskusję z pokusą jest niebezpieczne, oznacza bowiem, że dajemy się wciągnąć w zasadzki zła. Demony zaś, jak sugeruje Klimak, pragną, by podjąć z nimi ten kontakt i nigdy same tej rozmowy nie kończą.

Przełomowym etapem na drodze do zła staje się „przyzwolenie” (synkatathesis), czyli zgoda na zakazany czyn, zasugerowany przez myśl. Jest to zwrócenie się ku pokusie, która przestaje być jedynie możliwością, zostaje bowiem przyjęta i w pewien sposób już zaakceptowana. Wewnętrzna zgoda na zakazane myśli i czyny stanowi już wyraz poddania się pokusie. Stąd niekiedy przyzwolenie to utożsamia się z grzechem, a brak przyzwolenia oznacza wytrwanie w dobru. Dlatego Klimak pisze, że „początek czystości polega na tym, by nie dać przyzwolenia myślom” (15, 4).

Po dobrowolnym przyzwoleniu następuje „wzięcie w niewolę” (aichmalosia). Klimak nazywa to „wymuszonym i mimowolnym zgwałceniem serca”. Gdy człowiek wejdzie w rozmowę z pokusą i wyrazi już pewną zgodę na nią, staje się bardziej bezwolny. Jego wolna wola zostaje osłabiona, a serce „odciągnięte”, ale jeszcze nie w sposób nieodwołalny. W dalszym ciągu toczy się bowiem wewnętrzna walka. Rodzą się już jednak pewne namiętności, które prowadzą prosto do uwikłania się w pokusę.

Dalej Klimak wymienia „zapasy” i „walkę” (pale), jakie towarzyszą przyzwoleniu, poprzedzają je lub następują tuż po nim. Ten moment kuszenia synajski autor określa jako „starcie z przeciwnikiem, w którym są jeszcze równe siły i w którym dusza, w zależności od wyboru, jakiego dokona swą wolą, odniesie zwycięstwo lub poniesie klęskę”. Wynik walki zależny jest od czyjejś skłonności, duchowej kondycji i zachowania się w czasie pokusy. Napaści mogą bowiem nas pokonać albo też przynieść wieniec zwycięstwa.

Wreszcie pojawia się „namiętność” (páthos). Nie jest to akt grzechu, ale specyficzny stan, jaki wynika z serii określonych przyzwoleń i upadków. W ten sposób powstaje złe przyzwyczajenie, które z czasem staje się jakby drugą naturą. Jest to namiętność pojęta w węższym znaczeniu, bowiem generalnie namiętności same w sobie, jak uważa Klimak, nie są złe, mogą towarzyszyć także cnotom i można ich użyć nawet do walki z innymi namiętnościami. Wszystko zależy od tego, jak i na co są skierowane. W tym jednak przypadku namiętność jest wyliczana jako szóste stadium pokusy i pojmowana w sensie negatywnym jako nawyk do złego postępowania, przywiązanie się do zła, jako choroba duszy (páthos).

Autor Drabiny z wymienionych sześciu stopni przenikania złej myśli do serca ludzkiego nie tworzy jednak dokładnego systemu. Postępuje tak nie dlatego, że brakowało mu dostatecznego rozeznania w tej sprawie. Raczej chciał pokazać, że nie ma ustalonej jedynej drogi pokusy, chociaż można wyróżnić w niej pewne powtarzające się i typowe elementy. Klasyfikacja Klimaka została jednak przyjęta w literaturze ascetycznej, nawet jeśli wprowadzono do niej pewne modyfikacje. Jeden z późniejszych autorów synajskich, Filoteusz, wyliczał podobne stopnie pokusy: „Najpierw następują podszepty, później przystąpienie do nich, potem zgoda, zniewolenie, wreszcie namiętność powstająca z przyzwyczajenia i ciągłości. Na tym właśnie polega zwycięstwo wroga w walce z nami. Tak właśnie określają to święci Ojcowie”.

ks. Józef Naumowicz