Nagi Bóg, który niszczy dotychczasowy porządek

Nagi Bóg, który niszczy dotychczasowy porządek

 

Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciąg u Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się, rzekł do niej: „Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!”. ( J 8, 3-11)

 

Pan Jezus wybacza bezwarunkowo, bez dodatkowych klauzul, nie żądając nic w zamian. To spotkanie z bezwarunkową miłością czyni z nas bezinteresownych kochanków.

„I Ja ciebie nie potępiam”. W centrum tego opowiadania nie znajduje się grzech, który należy potępić lub wybaczyć, w centrum, „na środku” nie stawia się tu zła, ale Boga o wiele większego niż nasze serce, który nie usprawiedliwia cudzołóstwa, nie banalizuje winy, ale na nowo otwiera przyszłość i pozwala nam na nowo wyruszyć z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy.

Jezus nie obwinia nikogo. Dlatego ja też nie obwiniam nikogo, nawet siebie samego. Obwiniać to jakby mówić: zawaliłeś na całej linii, nigdy ci się nie uda, jesteś stracony, jesteś nic niewarty, jesteś niezdolny do miłości, nie zasługujesz.

Natomiast Jezus przychodzi do winnych w zupełnie innym celu. Stawia siebie na miejscu tej kobiety, na miejscu wszystkich potępionych, wszystkich grzeszników świata i pozwala się zabić przez ową władzę uważaną za świętą, pochodzącą od Boga, zrywając w ten sposób przeklęty łańcuch w miejscu, w którym on się zaczyna, w strasznym, błędnym obrazie Boga, który potępia i mści się, usprawiedliwiając przemoc.

Opowiada o ręce, która przytula, a potem popycha naprzód, o pasterzu, który bierze nas w ramiona i jako pierwszy kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, wybaczając wszystkie błędy, lecząc wszystkie rany, łagodząc każdy ból.

Jezus przyszedł, aby przynieść radykalną rewolucję w relacjach pomiędzy Bogiem a człowiekiem, i wywraca tradycyjny porządek w osi pionowej oparty na hierarchicznej władzy: nad wszystkimi jest Bóg sędzia, który wymierza kary, którego należy się bać, a pod Nim ludzie reprezentujący religię, którzy rozszerzają tę władzę na innych, a sprawują ją nad jeszcze innymi, słabszymi od siebie, złączeni w niekończącym się łańcuchu władzy coraz bardziej małostkowej i złośliwej.

„Nikt cię nie potępił? (…) I Ja ciebie nie potępiam”. Jezus wie, że do zablokowania tego przewrotnego mechanizmu nie potrzeba niczego innego jak tego, by Bóg całkowicie wyzbył się swojej władzy. Po to przyszedł. Nagi Bóg na krzyżu, który wybacza, który nie łamie nikogo oprócz siebie, będzie gestem wywracającym wszelki porządek, niezbędnym, by rozbroić niezliczone bomby, na których siedzi ludzkość. Nie Bóg wszechmogący, ale Abba wszechkochający.

Już nie wytykający palec, ale palec piszący na skale serca: kocham cię. „Idź i nie grzesz więcej” – pobrzmiewa tych kilka słów, które wystarczają, by odmienić życie! Inni zabijają, On wskazuje kroki; inni zarzucają kamieniami, On uczy ścieżek. Od tej pory… To, co za nią, już się nie liczy, liczy się przyszłość. Dobro, które jest możliwe jutro, liczy się bardziej niż wczorajsze zło.

Bóg przebacza nie jako zapominalski, ale jako wyzwoliciel. Wiele osób żyje jak na wewnętrznym dożywociu, jakby wchodząc na szafot, który same sobie zbudowały, przygniecione poczuciem winy z powodu dawnych błędów, niszczą obraz Boży, który w ich wnętrzu domaga się, aby wyjść na światło.

Jezus otwiera drzwi naszych więzień, rozwala szubienice, na których często wieszamy samych siebie i innych. On dobrze wie, że tylko mężczyźni i kobiety wyzwoleni, którym przebaczono, mogą nieść światu wolność i pokój. Mówi do tej kobiety: idź, wyjdź ze swojej przeszłości, idź ku nowemu, zanieś tę samą miłość, to samo przebaczenie wszystkim, których napotkasz. Nie jesteś już cudzołożnicą, ale w tę noc stałaś się kobietą, która od tej chwili jest zdolna do miłości, będzie umiała kochać bardzo i kochać dobrze.

Felix culpa, która była potrzebna, aby do głębi poznać serce Boga. Raj, jak sądzę, nie jest pełen świętych, ale pełen cudzołożnic, którym przebaczono, pełen grzeszników, którym przebaczono. Ludzi takich jak ja, jak my.

Przebaczenie nie jest kwestią dobroduszności, to siła, która sprawia, że życie idzie naprzód. Autentyczna miłość to taka, która uzdalnia człowieka do bycia najlepszym, jakim może się stać. Przemienia człowieka z gąsienicy w motyla.

Jezus wie, że człowiek to nie to samo co jego grzech, że kobieta to nie jej mroczna strona, ale tkwiące w niej iskierki światła, dobry zaczyn, a nie chwast w jej sercu. Dla Niego dobro, które jest możliwe w dniu jutrzejszym, liczy się bardziej niż zło dnia dzisiejszego. Nie obchodzi Go już przeszłość, On jest Bogiem przyszłości, otwartego morza, ziarna, które łagodnie i wytrwale wzrasta na słońcu. Ziarno jest ważniejsze niż kąkol, a dobro ważniejsze niż zło. Światło jest ważniejsze niż ciemność. Kłos dobrego zboża liczy się bardziej niż wszystkie chwasty na polu.

„Gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?”. Słowa Jezusa i Jego gesty wywołują niespodziewany skutek – przełamują schematyczne podziały na dobrych i złych, winnych i niewinnych. Nikt nie jest niewinny, wszyscy dopiero odzyskujemy niewinność. Nasze oko, które widzi grzech, jest wezwane, aby widzieć słońce i deszcz, które Boża ręka sprowadza nad pole każdego człowieka, nad pola dobrych i złych (por. Mt 5, 45).

„I Ja ciebie nie potępiam”. Jezus ze swym miłosierdziem wyprowadza nas poza bariery i schematy etyki, tak samo działa modlitwa. Modlitwa wstawia się za wszystkimi, za Ablem i za Kainem, za ofiarami, a nawet za oprawcami (sześciu mnichów trapistów, męczenników z Tibhirine, modliło się: „Panie, rozbrój ich i rozbrój nas”).

Modlitwa, miłosierdzie, miłość nie rozróżnia na godnych i niegodnych, na tych, którzy zasługują na moją miłość, i tych, którzy nie zasługują. Każdy, kto zasłużył, aby pić bez granic z oceanu życia, jakim jest Bóg, zasługuje także, aby napić się choćby łyk z mojego małego strumyka.

I jeśli nawet podział na świętych i grzeszników, na dobrych i złych wydaje się nam kategorią religijną, nie jest nią – już u swojego zarania to dziecko serca faryzejskiego, a nie serca Bożego.

 

Emes Ronchi, Naga prawda Ewangelii. Rekolekcje papieskie, Wydawnictwo WAM, Kraków 2017


Polecamy:

               

Przeciwieństwem grzechu nie jest cnota!

Przeciwieństwem grzechu nie jest cnota!

Jeśli podstawowy grzech ludzi w stosunku do dzieła stworzenia polega – jak to nam wyjaśnił Paweł – na oddawaniu czci (doxazein) i składaniu dziękczynienia (eucharistein) nie Stwórcy, ale tylko i wyłącznie samemu sobie, to prawdziwym przeciwieństwem grzechu nie jest cnota, ale uwielbienie i dziękczynienie.

Przechodzimy zatem do pozytywnej roli rzeczywistości stworzonej, która z okazji do potknięcia i z przesłony między człowiekiem a Bogiem staje się okazją do doksologii.

Jeden z psalmów zaczyna się w ten sposób: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza” (Ps 19,2). Bóg napisał dwie księgi: jedną jest Pismo Święte, drugą jest świat stworzony. Jedna składa się z liter i słów, druga – z rzeczy. Nie wszyscy znają i nie wszyscy mogą przeczytać księgę Pisma, ale wszyscy, nawet analfabeci, mogą przeczytać księgę, którą jest świat stworzony. W każdym zakątku ziemi, nawet lepiej nocą niż za dnia. „Ich głos się rozchodzi na całą ziemię i aż po krańce świata – ich mowy” (Ps 19,5).

Ale to jest tylko początek tego, co opowiadają niebiosa. To przesłanie adresowane do początkujących. Niebiosa głoszą nie tylko egzystencję Boga (tę wręcz zakładają z góry), ale także Jego chwałę. To znaczy Jego wspaniałość, Jego blask. Im powierzone jest objawienie bardzo określonego aspektu Boga: Jego nieskończoności. Ciało ludzkie, kwiaty, kolory, zwykły liść – wszystkie te rzeczy same wystarczą, aby głosić niewyczerpane piękno, bogactwo i fantazję Boga. Ale kto będzie głosił także Jego nieskończoną wielkość? To zadanie – z punktu widzenia religijnego – wypełniają niebiosa, czyli wszechświat ze swoją bezgranicznością.

Obserwowanie firmamentu ma moc przeniesienia naszego umysłu aż ku jego najdalszym granicom, na skraj rozbicia się na mieliźnie. Przyprawia nas o zawrót głowy. Sama Droga Mleczna zawiera nie mniej niż sto miliardów gwiazd, a pomyśleć, że nasze najsilniejsze teleskopy mogą zaobserwować aż dziesięć miliardów galaktyk podobnych do naszej! Najdalsza znana nam gwiazda leży od nas w odległości czternastu miliardów lat świetlnych. Aby zdać sobie sprawę, co to oznacza, wystarczy pomyśleć, że Słońce – które jest oddalone od Ziemi prawie o sto pięćdziesiąt milionów kilometrów – potrzebuje nieco ponad osiem minut, aby przesłać do nas swoje światło. Przy użyciu naszej wyobraźni nie jesteśmy w stanie ogarnąć, co znaczą takie wyrażenia jak „miliardy lat świetlnych”. Jesteśmy skazani na bezsilność i pokorę: „Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził, czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?” (Ps 8,4-5). Rodzi się to charakterystyczne uczucie zdumienia, które prawie zawsze przygotowuje do wiary i towarzyszy jej.

Jakie jest zatem zadanie człowieka w tym wszystkim? „Niebo i ziemia – zostało napisane – pełne są Jego chwały” (por. Ps 148,13). Można by rzec, są nią brzemienne. Ale same nie mogą „pozbyć się tego brzemienia”. Jak ciężarna kobieta, również one potrzebują sprawnych rąk akuszerki, aby wydać na świat to, czym są „brzemienne”. I tymi „akuszerkami” Bożej chwały powinniśmy być właśnie my. Ileż musiał czekać wszechświat, jak długą drogę musiał przejść, aby dotrzeć do tego miejsca! Miliony i miliardy lat, podczas których materia z racji swej bezkształtności z trudem zdążała ku światłu świadomości, jak soki żywotne, które z podglebia znoszą się ku wierzchołkowi drzewa, by rozejść się, rodząc kwiaty i owoce. Ta świadomość została w końcu osiągnięta, kiedy we wszechświecie pojawił się „fenomen ludzki” (P. Teilhard de Chardin). Ale teraz, kiedy wszechświat osiągnął swój cel, wymaga, aby człowiek wypełnił swoje zadanie, to znaczy – jeśli tak można powiedzieć – aby przejął kierownictwo chóru i w imieniu wszystkich zaintonował „Chwała Bogu na wysokościach nieba!”.

Błogosławiony Henryk Suzo (zm. 1366) mówił: Gdy śpiewałem we Mszy te pochwalne słowa Sursum corda, […] stawiałem przy sobie wszystkie stworzenia, które Bóg umieścił w niebie i na ziemi, we wszystkich czterech pierwiastkach – każde z osobna i po imieniu, a więc: ptaki powietrzne, leśne zwierzęta, ryby w wodzie, liście i trawę na ziemi, nieprzeliczone ziarnka piasku w morzu, nadto wszystkie pyłki migocące w słońcu, kropelki wody, te – z rosy, śniegu czy deszczu – które kiedykolwiek spadły na ziemię, i życzyłem sobie, żeby każda z tych rzeczy wydawała słodkie, przejmujące akordy, wychodzące z najgłębszych pokładów mego serca i żeby w ten sposób wiecznie rozbrzmiewał nowy, podniosły hymn pochwalny na cześć najmilszego i najłaskawszego Boga. […] A jak kierownik chóru, sam pełen zapału i uniesienia, innych porywa do śpiewu, tak i ja pragnąłem wszystkich rozradować. Weźmy do ręki kwiat albo kamień i przyjrzyjmy się im nie z punktu widzenia naukowego, ale z perspektywy miłości Boga do człowieka, rozciągającej się także na rzeczy. Można zobaczyć piękno tej miłości w źdźble trawy, w liściu, w gałązce, włączając nasze życie w życie wszechświata. Góry, morze, kwiaty, zwierzęta: w każdym z tych stworzeń powinniśmy rozpoznać zamiar Jego miłości do nas. I podziękować Mu w imieniu natury, która nie może mówić. Pobożność szeroka jak świat powinna być odpowiedzią na bezgraniczną miłość Stwórcy.

Ale nie możemy zakończyć, nie wspominając o największym piewcy stworzenia, o świętym, który bardziej niż ktokolwiek inny i wcześniej niż ktokolwiek inny w świecie chrześcijańskim uczynił z niego miejsce doksologii – o Franciszku z Asyżu. Jego postawa wobec stworzenia ukazała coś nowego, co zdumiało jego współczesnych. Jego pierwszy biograf, Tomasz z Celano, tak o tym mówi: Ogarnia całe stworzenie niesłychanym uczuciem miłości, wychwalając je ze względu na Pana i zachęcając do oddawania Mu chwały. […] Braciom ścinającym drzewo na opał zakazuje wyrąbywać całe drzewo, aby zachowało nadzieję na wypuszczenie nowych pędów. Domaga się, żeby ogrodnik nie otaczał granic ogrodu rowem, by w stosownym czasie zieleń traw i piękno kwiatów dawały świadectwo o wspaniałym Ojcu wszystkich rzeczy. W ogrodzie zaleca tworzyć ogródek z pachnących i kwitnących ziół, aby przywoływały u patrzących pamięć o rozkoszy wiecznej. Zbiera na drodze robaki, żeby nie zostały zdeptane nogami, i nakazuje dostarczać pszczołom miód oraz najlepsze wina, aby w czasie zimowego chłodu nie zginęły z braku pożywienia. Do wszystkich zwierząt zwraca się przyjaźnie po imieniu, choć w każdym gatunku dzikich zwierząt szczególną miłością darzy łagodne.

Wydaje się, jakby niektóre jego zalecenia były napisane dzisiaj, pod naciskiem obrońców środowiska. Ale różni ich duch. Franciszek chce odkryć inny sposób cieszenia się rzeczami, to znaczy ich kontemplowanie, a nie posiadanie. On może się radować każdą rzeczą, ponieważ zrezygnował z posiadania którejkolwiek z nich. Kiedy pisze Pieśń słoneczną, może kontemplować stworzenie już tylko duszą, ponieważ jego oczy są niemal zgaszone, a światło „brata słońca” zadaje mu tylko przeszywający ból.

Posiadanie wyklucza, kontemplacja włącza; posiadanie dzieli, kontemplacja mnoży. Tylko ktoś jeden może posiadać jezioro, park, a wszyscy pozostali są z niego wykluczeni. Tysiące mogą kontemplować to samo jezioro i park i wszyscy cieszą się nimi, nie odbierając ich nikomu. Nauka chrześcijańska o stworzeniu i przykład Franciszka skłaniają nas do odkrycia na nowo kontemplacyjnego wymiaru życia. Nie tylko jako doświadczenia czerpania korzyści estetycznych, ale także jako jedynej gwarancji ocalenia stworzenia, jako spełnienia naszego najważniejszego powołania, którym jest „wielbienie chwały Bożej”, jako drogę naszego powrotu do Boga.

Na koniec przyłączmy się do Franciszka w uwielbieniu Stwórcy znaną piosenką, która zawiera w sobie jego Pieśń słoneczną:

Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore.

Niech Cię wysławi to, co stworzyłeś:
Słońce na niebie, księżyc wśród nocy.
Gwiazdy świecące, wiatry gwałtowne,
Żywioły wodne, ogień gorący.
I siostra nasza, matka ziemia,
Ta, co nas żywi i wychowuje,
Słodkie owoce, kwiaty i zioła,
I szczyty górskie, morskie głębiny.
Trzeba nam chwalić Ciebie, o Boże,
Trzeba nam śpiewać Tobie, o Boże,
Bo to jest sensem naszego życia.
Niech całe życie będzie piosenką!

 

Raniero Cantalamessa OFMCap, Nasza wiara, Kraków 2018


Polecamy:

               

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

Pierwsze pytanie – Gdzie jesteś? (Rdz 3, 9) – to pytanie Boga, który cierpi z powodu ludzkiego zła. Cierpi, ponieważ widzi, jak cierpi człowiek. Bóg zmierza nieustannie za nami. Nie tylko po to, aby sądzić nasze zło, ale przede wszystkim, by mu zaradzić, aby wydostać człowieka z matni zła.

Bóg nienawidzi zła, ale nie potrafi znienawidzić swojego stworzenia. Woła nieustannie, niepokoi, dopuszcza cierpienie. Kroczy za człowiekiem nie po to, aby go zgładzić, ale by go oczyścić i wrócić sobie (kard. Gianfranco Ravasi). Bóg nie chce bowiem śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył. Pedagogia Boga jest niezwykła. Przypatrzmy się, jak Bóg próbuje wyprowadzić człowieka z ukrycia bez naruszania jego wolności.

Przeżycie stanu niepokoju
Bóg niepokoi człowieka, aby uświadomił sobie swój stan. Próbuje wydobyć go z ukrycia. Ukrywanie się daje bowiem człowiekowi pozorne poczucie bezpieczeństwa. Niepokój w grzechu pochodzący od Boga jest łaską budzenia ludzkiego sumienia. Trzeba tu zaznaczyć, że Boży niepokój różni się bardzo wyraźnie od fałszywego niepokoju. Bóg niepokoi, aby wybawić człowieka, by go zbawić. To niepokój, który otwiera na nadzieję i nawet gdy jest bardzo silny, nie pozbawia człowieka nadziei oraz pragnienia życia.

Zły niepokój to niepokojenie dla samego niepokojenia, dla zadręczania człowieka. Osłabia nadzieję i chęć do życia. W taki sposób działa Zły – kusi człowieka do pozostawania w ukryciu. Bóg zachęca do wyjścia na zewnątrz, do spotkania twarzą w twarz ze swoim Stwórcą i ze sobą samym. Musimy bardzo uważać, aby nie wprowadzać penitenta w fałszywy niepokój.

Zwróćmy uwagę, jak zachowuje się człowiek dręczony fałszywym niepokojem. Przeżywa moment silnego zmagania: z jednej strony wołany przez Boga, z drugiej – kuszony przez Złego, aby zostać w ukryciu. Początkowo wydaje się, że człowiek otwiera się na wołanie przychodzącego Boga. Słyszy pytanie i odpowiada na nie. Odpowiada jednak z ukrycia.

Przyznaje, że słyszy Boga i że Jego głos go niepokoi: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3, 10). W tej odpowiedzi dostrzegamy uleganie subtelnej i niebezpiecznej pokusie, by pozostać w ukryciu przed Bogiem i w ten sposób pozostać samemu z sobą i z własnym grzechem, wpatrując się w swoją nagość. Owocem takiej postawy jest „przestraszenie” się sobą.

Odczucie bliskości Boga
Bóg woła na człowieka, aby niepokojąc jego sumienie, dać mu odczuć własną obecność i bliskość. Bóg wie, że człowiek nie może pozostać samotny z własnym grzechem. Wie, że szatan chce ukryć człowieka przed Nim, a to droga do nicości – najpierw do samotności, potem do zniechęcenia się sobą, aż wreszcie do załamania się i rozpaczy. Taka jest „reżyseria” działania Złego.

Ukrywanie się prarodziców przypomina nam o naszym ukrywaniu się przed Bogiem, przed sobą i przed innymi. św. Augustyn po długich latach życia w grzechu i ukrywaniu się przed Bogiem, kiedy doświadczył łaski nawrócenia, zobaczył, jak Bóg nieustannie go szukał, i zrozumiał, jak nielogiczne było uleganie pokusie ukrywania się. Napisał w Wyznaniach: „Przed Tobą, o Panie, otwiera się przepaść ludzkiego sumienia. Cóż może się ukryć przed Tobą, nawet gdybym tego nie wyznał wobec Ciebie? Ukryłbym Ciebie przede mną, nie mnie przed Tobą”.

To istotne, aby człowiek pytany Gdzie jesteś? sam przyznał się do swego złego samopoczucia. To bardzo ważny pierwszy etap na drodze do uznania swego grzechu: nazwać po imieniu wewnętrzny stan, nie ukrywać go przed sobą i Bogiem.

Przekroczenie lęku i uznanie grzechu
Przypatrzmy się, jak dalej przebiega „pierwsza spowiedź”. Pojawia się nowy moment w Bożej pedagogii spowiadania. Kiedy człowiek przyznaje się przed Bogiem, że ukrywa się, „ponieważ źle się czuje z samym sobą i ze swoją nagością”, Bóg idzie dalej – w głąb serca człowieka i niepokoi go kolejnym pytaniem. Chce, aby rozeznał stan swoich wewnętrznych przeżyć.

Chce, aby człowiek zobaczył źródło swoich negatywnych uczuć i lęku: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? (Rdz 3, 11a). Bóg wyraźnie zatrzymuje człowieka na jego lęku. Chce, aby w prawdzie zobaczył jego powody. Wie, że jest to niełatwe i dlatego pomaga mu następnym pytaniem: Czy może zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść? (Rdz 3, 11b). Działanie Boga w człowieku żyjącym w grzechu wyraźnie prowadzi do wyprowadzenia go z zamknięcia. Otwarcie się na dialog z Bogiem prowadzić będzie do przełamania lęku.

Sposób spowiadania powinien być zatem wyprowadzaniem penitenta z jego lęku. Zły stara się w nim utrzymywać człowieka. Wie doskonale, że wówczas czuje się on kruchy, niepewny i przez to nieufnie, a nawet wrogo nastawiony do otoczenia. Nierzadko także do spowiednika. W konsekwencji człowiek w lęku żyje w postawie obronnej, która niejednokrotnie przybiera postać agresji. Człowiek zamyka się w sobie. Zły próbuje wykorzystywać ten lęk jako pole swojego działania. Ludzkie lęki mogą stawać się dla niego prawdziwym żerowiskiem.

Ukazuje to postawa prarodziców opisana w rozważanym przez nas słowie Bożym. Lęk zamyka ich na Boga i prawdę. Bronią siebie – i jest to obrona za wszelką cenę. Opis zachowania ludzi pokazuje w sposób mistrzowski z psychologicznego punktu widzenia reakcje człowieka, który ukrywa swój grzech. Dominuje w nim lęk o siebie – nie wie on, że właśnie ten lęk stara się wykorzystać Zły. Podpowiada więc człowiekowi różne formy usprawiedliwienia się i zrzucania z siebie odpowiedzialności. Każdy próbuje wykazać swoją niewinność, szukając winy poza sobą.

Zobaczmy z bliska te mechanizmy obronne. Najbardziej żałosna próba obrony ujawnia się w zachowaniu mężczyzny. Pytany przez Boga odpowiada: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem (Rdz 3, 12). Obarcza winą kobietę, którą jeszcze nie tak dawno wychwalał przed Bogiem jako najwłaściwszą towarzyszkę życia (por. Rdz 2, 23). Co więcej, w tym pokrętnie wypowiedzianym zdaniu zrzuca odpowiedzialność także na Boga. Przypomina Mu, że to On sam dał mu niewiastę za towarzyszkę i przewodnika do grzechu. Agresja człowieka w lęku o siebie sięga szczytu: aby wybronić się, gotów jest oskarżać nawet Boga. Z kolei oskarżona niewiasta oskarża dalej. Ona także zrzuca z siebie odpowiedzialność. Bóg pyta ją: Dlaczego to uczyniłaś? (Rdz 3, 13). Odpowiadając, obwinia węża. Typowy mechanizm ludzkiej obrony, w którym powodów zła szuka się poza sobą. Jest w tej odpowiedzi niewiasty subtelna teza, że to Zły i tylko on jest wszystkiemu winny, czyli że ludzka wola jest zdeterminowana do czynienia zła.

Ważne, by pomóc penitentowi zobaczyć, że ukrywanie się, przyjmowanie postawy obronnej, zrzucanie odpowiedzialności nie leczą stanu grzechu. Wręcz przeciwnie: pogłębiają lęk i agresję. Im bardziej człowiek się tłumaczy, tym mocniej odczuwa winę i gorzki owoc grzechu. Żyje w konflikcie z samym sobą, pozostaje wewnętrznie podzielony. Na zewnątrz ujawnia się to wyraźnie w postawie skłócenia i nieładu. Człowiek niszczy relacje z Bogiem i drugą osobą. Nie potrafiąc uznać własnego grzechu, staje się coraz bardziej jego ofiarą. Taki też był cel działania szatana.

Porzucenie namiętnej więzi z grzechem
Dochodzimy do kolejnego ważnego etapu w Bożej pedagogii spowiadania. Pokazuje ona drogę do uznania grzechu i do wyjścia z lęku o siebie. Ta droga dotyczy każdego człowieka żyjącego w stanie grzechu. Działanie Boże jest bardzo czytelne. Chce, aby człowiek uznał prawdę, że żyje w tajemniczym związku ze złem. Pomimo naszego Bożego pochodzenia – obrazu i podobieństwa Boga, jakim jesteśmy – istnieje w nas namiętny pociąg do grzechu. Jesteśmy pęknięci z powodu grzechu pierworodnego.

Stąd bierze się napięcie między życiem i śmiercią, porządkiem i chaosem, pokojem i niepokojem, wolnością i zniewoleniem, miłością i nienawiścią. Dramat tego napięcia dobrze oddaje zwierzenie św. Pawła w Liście do Rzymian: Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę (Rz 7, 18-19).

Leczenie z pychy
To napięcie jest w każdym z nas. Nie chcemy go, gdyż ono nas przeraża jak Adama i Ewę. Dlatego zaczynamy je ukrywać. Po grzechu usprawiedliwiamy siebie. Wypływa to z naszego podstawowego pragnienia doskonałości i nieskazitelności. Jest ono w naszej naturze od momentu stworzenia. Podobnie jak pierwsi ludzie, którzy nie chcieli się zgodzić na to, co się stało przez grzech, tak i my nie chcemy się zgodzić na to, że on w nas zamieszkał. Chcemy być doskonali. Czujemy, że słabość nas obnaża. Nie chcemy się więc do niej przyznać. Zaczynamy ukrywać dwuznaczność naszego życia, na przykład przez szukanie winy poza sobą, przez umniejszanie naszych błędów. Bywa i tak, że, owszem, uznajemy się za grzeszników, ale w głębi duszy nie czujemy się nimi. Inni są bardziej winni. Typowa sytuacja jak ta w raju. Popadamy też w drugą skrajność – czujemy się zmiażdżeni, złamani naszym grzechem, niezdolni do przeciwstawienia się czemuś, co jest większe od nas i niszczy nasze dobre pragnienia. Co więcej, nie potrafimy oddzielić w sobie grzechu od grzesznika.

Wszystko to pokazuje, że nie potrafimy popatrzeć na siebie i na nasz grzech w sposób właściwy. Nasze oczy są chore, grzeszne. Tylko Bóg może pomóc nam spojrzeć dobrze na siebie i na nasz grzech, tak by go uznać i odrzucić, nie odrzucając siebie. To dlatego Bóg pierwszy szuka człowieka i pyta go: Gdzie jesteś? Chce spotkać się z człowiekiem w stanie jego grzechu.

Zadaje pytania, aby człowiek popatrzył na swój grzech oczami Boga. Bóg przejmuje inicjatywę. Ponieważ człowiek o własnych siłach nie potrafi do końca zobaczyć własnego grzechu, Bóg sam demaskuje grzech i złość szatana. Dokonuje wyroku (por. Rdz 3, 14-19). W mowie Boga uderza mocno Jego bezwzględność wobec zła. Podobnie Jezus będzie obchodził się z faryzeuszami, którzy stwarzali pozory nieskazitelnego życia.

Spojrzeć na grzech i grzesznika oczami Boga
Bóg przeklina sprawcę zła. W opisie mowy Boga jest niezwykle głęboki sens teologiczny. Bóg rzuca szatana na ziemię. Pozostanie on istotą przeklętą i pełzającą. Wskazuje w ten sposób na upokorzenie bożka, kłamcy, zwodziciela, aż do prochu ziemi. Tym samym pokazuje, czym jest grzech. Nazywa po imieniu jego złość i szkaradność. Grzech to wstyd, tarzanie się w błocie, to upokorzenie ludzkiej godności. Człowiek w grzechu przebywa w bagnie. Powołany do rzeczy najwznioślejszych odnajduje siebie w uścisku żmii (kard. Gianfranco Ravasi). Słowo Boże ukazuje grzech w całej jego rzeczywistości, aby pokazać jego szpetotę i wzbudzić w nas odrazę do niego. Jak długo człowiek nie zobaczy w ten sposób grzechu, tak długo będzie żywił w sobie tajemniczy podziw dla niego. Będzie wyznawał jedynie fakty grzeszne, bez przekonania o swojej złości i winie. Będzie żył w ukrytym związku z grzechem.

Zwracając się do człowieka, Bóg nie używa słów przekleństwa. Nie mówi jak do węża: bądź przeklęty (Rdz 3, 14). Bóg odróżnia zło od grzesznika. Grzech jest jednak rzeczywistością, w którą człowiek wkroczył i musi ponieść tego konsekwencje. Cierpienie z nim związane nie pochodzi od Boga, lecz jest skutkiem grzechu. Człowiek zwiedziony przez diabła chciał „być jak Bóg”, ale „bez Boga”. Poza Bogiem znajduje śmierć i dlatego doświadczy umierania i cierpienia. Odwracając się od Boga, doświadcza swojej nicości, nieporządku i chaosu. Trafnie tłumaczy to Thomas Merton: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”.

Człowiek w grzechu staje się śmiertelnie samotny, błąka się, powtarzając za Kainem: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść (Rdz 4, 13). Jednak Bóg, który przepowiada człowiekowi cierpienie, nie zostawia go samego. Daje mu nadzieję, zapowiada brzask dobrej nowiny (por. Rdz 3, 15). To ważny moment w spowiedzi: pozostawić penitenta ze świadomością odpowiedzialności za grzech, ale i z nadzieją na powrót do życia! Słowa rozgrzeszenia są potwierdzeniem spełniania się tej nadziei. Chodzi jednak o to, aby pomóc penitentowi usłyszeć je całym sercem.

Piękny jest moment, w którym Bóg po wydaniu wyroku, obnażając człowieka w jego grzechu, zajmuje się jego nagością. To gest pełen miłości: Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich (Rdz 3, 21). W chwili zagubienia i grzechu człowieka troszczy się o niego Ojciec. Tylko On może wrócić swemu stworzeniu godność. Człowiek, który próbował się okryć, nie był w stanie pozbyć się obnażającego go grzechu. Okrywanie siebie jest jak gałązka figowa – symbol nicości. Jedynie Bóg może zakryć głęboką nagość człowieka.

ks. Krzysztof Wons SDS, W: Sztuka spowiadania, Kraków 2017


Polecamy:

               

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Tak, tak. Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

To, czego chcesz od Boga, daj drugiemu człowiekowi. Chcesz od Niego przebaczenia? Przebacz. Chcesz od Boga pieniędzy? Daj drugiemu nawet jeden grosz, ale szczerze − i niech będzie ryzyko z twojej strony. Chcesz od Boga miłości? Zacznij kochać. Chcesz od Boga życia? Pozwól innym żyć.

W Polsce jest mało chrześcijan, a jeszcze mniej katolików. Jest też mnóstwo ludzi ochrzczonych, ale niewiele mniej ludzi niewierzących. Widać to po zawziętości obecnej w nas, ale także po uganianiu się za tak zwaną sprawiedliwością, którą należy im wymierzać.

Miłosierdzie jest czymś, co jest skandalem. I w Mt 6,7–15 Pan Jezus znów o tym mówi. Oczekujemy dobroci i przebaczenia dla siebie. Warunek jest jeden – najpierw zrób to sam, w stosunku do innych. To jest warunek konieczny i trzeba sobie o nim przypominać przed spowiedzią czy Eucharystią. Nie masz po co podchodzić do spowiedzi, jeśli nie chcesz przebaczyć. Owszem, mamy prawo do sprawiedliwości, ale korzystając z tego prawa, jasno musimy sobie powiedzieć, że przestajemy mieć wtedy prawo do miłosierdzia. Jezus w swojej Ewangelii jasno mówi, że błogosławieni (szczęśliwi, naprawdę żyjący w pełni) są tylko miłosierni. A życie jest jasne – albo jesteś żyjący, albo umarły.

Jeśli człowiek ogłasza, że wie, co jest sprawiedliwe, to żyje ułudą. Człowiek może co najwyżej powiedzieć, że wie, co mu się wydaje sprawiedliwością. Gdyby sprawiedliwość miała być ostatnim słowem Boga i człowieka, to po co byłby krzyż, męka i zmartwychwstanie Pana? Pobożny, spektakularny teatrzyk? Wiem – uczono nas, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym itd. Tylko że już nikt nas nie nauczył, że tu nie chodzi o sprawiedliwość i sędziego w rozumieniu prawniczym.

Nie wszystko, co dotyczy miłosierdzia i sprawiedliwości, odnosi się tylko do wielkich spraw. To są też nasze codzienne małe przepychanki. O miejsce w kolejce, o urażone uczucia, nawet o religię, kiedy na przykład ktoś, kto tak jak ja mówi, że jest chrześcijaninem, odważy się powiedzieć, że wierzy inaczej (niż ja), że myśli i pojmuje inaczej (niż ja). Wtedy zaczyna się to, co Jezus nazwał przecedzaniem komara (por. Mt 23,24). Bóg nie jest sprawiedliwy. Bóg jest dobry, a my powinniśmy się na to zgodzić. A Bóg? Bóg ma czas.

Grzegorz Kramer SJ


Polecamy: