„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

Pierwsze pytanie – Gdzie jesteś? (Rdz 3, 9) – to pytanie Boga, który cierpi z powodu ludzkiego zła. Cierpi, ponieważ widzi, jak cierpi człowiek. Bóg zmierza nieustannie za nami. Nie tylko po to, aby sądzić nasze zło, ale przede wszystkim, by mu zaradzić, aby wydostać człowieka z matni zła.

Bóg nienawidzi zła, ale nie potrafi znienawidzić swojego stworzenia. Woła nieustannie, niepokoi, dopuszcza cierpienie. Kroczy za człowiekiem nie po to, aby go zgładzić, ale by go oczyścić i wrócić sobie (kard. Gianfranco Ravasi). Bóg nie chce bowiem śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył. Pedagogia Boga jest niezwykła. Przypatrzmy się, jak Bóg próbuje wyprowadzić człowieka z ukrycia bez naruszania jego wolności.

Przeżycie stanu niepokoju
Bóg niepokoi człowieka, aby uświadomił sobie swój stan. Próbuje wydobyć go z ukrycia. Ukrywanie się daje bowiem człowiekowi pozorne poczucie bezpieczeństwa. Niepokój w grzechu pochodzący od Boga jest łaską budzenia ludzkiego sumienia. Trzeba tu zaznaczyć, że Boży niepokój różni się bardzo wyraźnie od fałszywego niepokoju. Bóg niepokoi, aby wybawić człowieka, by go zbawić. To niepokój, który otwiera na nadzieję i nawet gdy jest bardzo silny, nie pozbawia człowieka nadziei oraz pragnienia życia.

Zły niepokój to niepokojenie dla samego niepokojenia, dla zadręczania człowieka. Osłabia nadzieję i chęć do życia. W taki sposób działa Zły – kusi człowieka do pozostawania w ukryciu. Bóg zachęca do wyjścia na zewnątrz, do spotkania twarzą w twarz ze swoim Stwórcą i ze sobą samym. Musimy bardzo uważać, aby nie wprowadzać penitenta w fałszywy niepokój.

Zwróćmy uwagę, jak zachowuje się człowiek dręczony fałszywym niepokojem. Przeżywa moment silnego zmagania: z jednej strony wołany przez Boga, z drugiej – kuszony przez Złego, aby zostać w ukryciu. Początkowo wydaje się, że człowiek otwiera się na wołanie przychodzącego Boga. Słyszy pytanie i odpowiada na nie. Odpowiada jednak z ukrycia.

Przyznaje, że słyszy Boga i że Jego głos go niepokoi: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3, 10). W tej odpowiedzi dostrzegamy uleganie subtelnej i niebezpiecznej pokusie, by pozostać w ukryciu przed Bogiem i w ten sposób pozostać samemu z sobą i z własnym grzechem, wpatrując się w swoją nagość. Owocem takiej postawy jest „przestraszenie” się sobą.

Odczucie bliskości Boga
Bóg woła na człowieka, aby niepokojąc jego sumienie, dać mu odczuć własną obecność i bliskość. Bóg wie, że człowiek nie może pozostać samotny z własnym grzechem. Wie, że szatan chce ukryć człowieka przed Nim, a to droga do nicości – najpierw do samotności, potem do zniechęcenia się sobą, aż wreszcie do załamania się i rozpaczy. Taka jest „reżyseria” działania Złego.

Ukrywanie się prarodziców przypomina nam o naszym ukrywaniu się przed Bogiem, przed sobą i przed innymi. św. Augustyn po długich latach życia w grzechu i ukrywaniu się przed Bogiem, kiedy doświadczył łaski nawrócenia, zobaczył, jak Bóg nieustannie go szukał, i zrozumiał, jak nielogiczne było uleganie pokusie ukrywania się. Napisał w Wyznaniach: „Przed Tobą, o Panie, otwiera się przepaść ludzkiego sumienia. Cóż może się ukryć przed Tobą, nawet gdybym tego nie wyznał wobec Ciebie? Ukryłbym Ciebie przede mną, nie mnie przed Tobą”.

To istotne, aby człowiek pytany Gdzie jesteś? sam przyznał się do swego złego samopoczucia. To bardzo ważny pierwszy etap na drodze do uznania swego grzechu: nazwać po imieniu wewnętrzny stan, nie ukrywać go przed sobą i Bogiem.

Przekroczenie lęku i uznanie grzechu
Przypatrzmy się, jak dalej przebiega „pierwsza spowiedź”. Pojawia się nowy moment w Bożej pedagogii spowiadania. Kiedy człowiek przyznaje się przed Bogiem, że ukrywa się, „ponieważ źle się czuje z samym sobą i ze swoją nagością”, Bóg idzie dalej – w głąb serca człowieka i niepokoi go kolejnym pytaniem. Chce, aby rozeznał stan swoich wewnętrznych przeżyć.

Chce, aby człowiek zobaczył źródło swoich negatywnych uczuć i lęku: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? (Rdz 3, 11a). Bóg wyraźnie zatrzymuje człowieka na jego lęku. Chce, aby w prawdzie zobaczył jego powody. Wie, że jest to niełatwe i dlatego pomaga mu następnym pytaniem: Czy może zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść? (Rdz 3, 11b). Działanie Boga w człowieku żyjącym w grzechu wyraźnie prowadzi do wyprowadzenia go z zamknięcia. Otwarcie się na dialog z Bogiem prowadzić będzie do przełamania lęku.

Sposób spowiadania powinien być zatem wyprowadzaniem penitenta z jego lęku. Zły stara się w nim utrzymywać człowieka. Wie doskonale, że wówczas czuje się on kruchy, niepewny i przez to nieufnie, a nawet wrogo nastawiony do otoczenia. Nierzadko także do spowiednika. W konsekwencji człowiek w lęku żyje w postawie obronnej, która niejednokrotnie przybiera postać agresji. Człowiek zamyka się w sobie. Zły próbuje wykorzystywać ten lęk jako pole swojego działania. Ludzkie lęki mogą stawać się dla niego prawdziwym żerowiskiem.

Ukazuje to postawa prarodziców opisana w rozważanym przez nas słowie Bożym. Lęk zamyka ich na Boga i prawdę. Bronią siebie – i jest to obrona za wszelką cenę. Opis zachowania ludzi pokazuje w sposób mistrzowski z psychologicznego punktu widzenia reakcje człowieka, który ukrywa swój grzech. Dominuje w nim lęk o siebie – nie wie on, że właśnie ten lęk stara się wykorzystać Zły. Podpowiada więc człowiekowi różne formy usprawiedliwienia się i zrzucania z siebie odpowiedzialności. Każdy próbuje wykazać swoją niewinność, szukając winy poza sobą.

Zobaczmy z bliska te mechanizmy obronne. Najbardziej żałosna próba obrony ujawnia się w zachowaniu mężczyzny. Pytany przez Boga odpowiada: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem (Rdz 3, 12). Obarcza winą kobietę, którą jeszcze nie tak dawno wychwalał przed Bogiem jako najwłaściwszą towarzyszkę życia (por. Rdz 2, 23). Co więcej, w tym pokrętnie wypowiedzianym zdaniu zrzuca odpowiedzialność także na Boga. Przypomina Mu, że to On sam dał mu niewiastę za towarzyszkę i przewodnika do grzechu. Agresja człowieka w lęku o siebie sięga szczytu: aby wybronić się, gotów jest oskarżać nawet Boga. Z kolei oskarżona niewiasta oskarża dalej. Ona także zrzuca z siebie odpowiedzialność. Bóg pyta ją: Dlaczego to uczyniłaś? (Rdz 3, 13). Odpowiadając, obwinia węża. Typowy mechanizm ludzkiej obrony, w którym powodów zła szuka się poza sobą. Jest w tej odpowiedzi niewiasty subtelna teza, że to Zły i tylko on jest wszystkiemu winny, czyli że ludzka wola jest zdeterminowana do czynienia zła.

Ważne, by pomóc penitentowi zobaczyć, że ukrywanie się, przyjmowanie postawy obronnej, zrzucanie odpowiedzialności nie leczą stanu grzechu. Wręcz przeciwnie: pogłębiają lęk i agresję. Im bardziej człowiek się tłumaczy, tym mocniej odczuwa winę i gorzki owoc grzechu. Żyje w konflikcie z samym sobą, pozostaje wewnętrznie podzielony. Na zewnątrz ujawnia się to wyraźnie w postawie skłócenia i nieładu. Człowiek niszczy relacje z Bogiem i drugą osobą. Nie potrafiąc uznać własnego grzechu, staje się coraz bardziej jego ofiarą. Taki też był cel działania szatana.

Porzucenie namiętnej więzi z grzechem
Dochodzimy do kolejnego ważnego etapu w Bożej pedagogii spowiadania. Pokazuje ona drogę do uznania grzechu i do wyjścia z lęku o siebie. Ta droga dotyczy każdego człowieka żyjącego w stanie grzechu. Działanie Boże jest bardzo czytelne. Chce, aby człowiek uznał prawdę, że żyje w tajemniczym związku ze złem. Pomimo naszego Bożego pochodzenia – obrazu i podobieństwa Boga, jakim jesteśmy – istnieje w nas namiętny pociąg do grzechu. Jesteśmy pęknięci z powodu grzechu pierworodnego.

Stąd bierze się napięcie między życiem i śmiercią, porządkiem i chaosem, pokojem i niepokojem, wolnością i zniewoleniem, miłością i nienawiścią. Dramat tego napięcia dobrze oddaje zwierzenie św. Pawła w Liście do Rzymian: Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę (Rz 7, 18-19).

Leczenie z pychy
To napięcie jest w każdym z nas. Nie chcemy go, gdyż ono nas przeraża jak Adama i Ewę. Dlatego zaczynamy je ukrywać. Po grzechu usprawiedliwiamy siebie. Wypływa to z naszego podstawowego pragnienia doskonałości i nieskazitelności. Jest ono w naszej naturze od momentu stworzenia. Podobnie jak pierwsi ludzie, którzy nie chcieli się zgodzić na to, co się stało przez grzech, tak i my nie chcemy się zgodzić na to, że on w nas zamieszkał. Chcemy być doskonali. Czujemy, że słabość nas obnaża. Nie chcemy się więc do niej przyznać. Zaczynamy ukrywać dwuznaczność naszego życia, na przykład przez szukanie winy poza sobą, przez umniejszanie naszych błędów. Bywa i tak, że, owszem, uznajemy się za grzeszników, ale w głębi duszy nie czujemy się nimi. Inni są bardziej winni. Typowa sytuacja jak ta w raju. Popadamy też w drugą skrajność – czujemy się zmiażdżeni, złamani naszym grzechem, niezdolni do przeciwstawienia się czemuś, co jest większe od nas i niszczy nasze dobre pragnienia. Co więcej, nie potrafimy oddzielić w sobie grzechu od grzesznika.

Wszystko to pokazuje, że nie potrafimy popatrzeć na siebie i na nasz grzech w sposób właściwy. Nasze oczy są chore, grzeszne. Tylko Bóg może pomóc nam spojrzeć dobrze na siebie i na nasz grzech, tak by go uznać i odrzucić, nie odrzucając siebie. To dlatego Bóg pierwszy szuka człowieka i pyta go: Gdzie jesteś? Chce spotkać się z człowiekiem w stanie jego grzechu.

Zadaje pytania, aby człowiek popatrzył na swój grzech oczami Boga. Bóg przejmuje inicjatywę. Ponieważ człowiek o własnych siłach nie potrafi do końca zobaczyć własnego grzechu, Bóg sam demaskuje grzech i złość szatana. Dokonuje wyroku (por. Rdz 3, 14-19). W mowie Boga uderza mocno Jego bezwzględność wobec zła. Podobnie Jezus będzie obchodził się z faryzeuszami, którzy stwarzali pozory nieskazitelnego życia.

Spojrzeć na grzech i grzesznika oczami Boga
Bóg przeklina sprawcę zła. W opisie mowy Boga jest niezwykle głęboki sens teologiczny. Bóg rzuca szatana na ziemię. Pozostanie on istotą przeklętą i pełzającą. Wskazuje w ten sposób na upokorzenie bożka, kłamcy, zwodziciela, aż do prochu ziemi. Tym samym pokazuje, czym jest grzech. Nazywa po imieniu jego złość i szkaradność. Grzech to wstyd, tarzanie się w błocie, to upokorzenie ludzkiej godności. Człowiek w grzechu przebywa w bagnie. Powołany do rzeczy najwznioślejszych odnajduje siebie w uścisku żmii (kard. Gianfranco Ravasi). Słowo Boże ukazuje grzech w całej jego rzeczywistości, aby pokazać jego szpetotę i wzbudzić w nas odrazę do niego. Jak długo człowiek nie zobaczy w ten sposób grzechu, tak długo będzie żywił w sobie tajemniczy podziw dla niego. Będzie wyznawał jedynie fakty grzeszne, bez przekonania o swojej złości i winie. Będzie żył w ukrytym związku z grzechem.

Zwracając się do człowieka, Bóg nie używa słów przekleństwa. Nie mówi jak do węża: bądź przeklęty (Rdz 3, 14). Bóg odróżnia zło od grzesznika. Grzech jest jednak rzeczywistością, w którą człowiek wkroczył i musi ponieść tego konsekwencje. Cierpienie z nim związane nie pochodzi od Boga, lecz jest skutkiem grzechu. Człowiek zwiedziony przez diabła chciał „być jak Bóg”, ale „bez Boga”. Poza Bogiem znajduje śmierć i dlatego doświadczy umierania i cierpienia. Odwracając się od Boga, doświadcza swojej nicości, nieporządku i chaosu. Trafnie tłumaczy to Thomas Merton: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”.

Człowiek w grzechu staje się śmiertelnie samotny, błąka się, powtarzając za Kainem: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść (Rdz 4, 13). Jednak Bóg, który przepowiada człowiekowi cierpienie, nie zostawia go samego. Daje mu nadzieję, zapowiada brzask dobrej nowiny (por. Rdz 3, 15). To ważny moment w spowiedzi: pozostawić penitenta ze świadomością odpowiedzialności za grzech, ale i z nadzieją na powrót do życia! Słowa rozgrzeszenia są potwierdzeniem spełniania się tej nadziei. Chodzi jednak o to, aby pomóc penitentowi usłyszeć je całym sercem.

Piękny jest moment, w którym Bóg po wydaniu wyroku, obnażając człowieka w jego grzechu, zajmuje się jego nagością. To gest pełen miłości: Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich (Rdz 3, 21). W chwili zagubienia i grzechu człowieka troszczy się o niego Ojciec. Tylko On może wrócić swemu stworzeniu godność. Człowiek, który próbował się okryć, nie był w stanie pozbyć się obnażającego go grzechu. Okrywanie siebie jest jak gałązka figowa – symbol nicości. Jedynie Bóg może zakryć głęboką nagość człowieka.

ks. Krzysztof Wons SDS, W: Sztuka spowiadania, Kraków 2017


Polecamy:

               

Czy to na pewno jest grzech śmiertelny?

Czy to na pewno jest grzech śmiertelny?

Niejeden grzesznik stylizuje swą niepokonalną złą skłonność do „rangi” grzechu śmiertelnego. Długo i szeroko można by rozwodzić się nad tą otchłanią ludzkiego przeżywania zła. Tego grzechu, jak i w ogóle żadnego, nie da się wymierzyć miarą łokciową. Wielcy teologowie i mistrzowie życia duchowego spieszą tak strapionemu z pomocą, oferując mu wiele reguł mądrościowych dla rozeznania się w rzekomym ślepym zaułku.

Wymieńmy cztery z naczelnych wskazań. Wszystkie mają na uwadze integralność ludzkiej osoby.

Jeżeli chrześcijanin szczerze może sobie powiedzieć, że jego życie – mimo trudności i porażek – w całości zmierza do przodu, w kierunku większej prawości sumienia i większego uwrażliwienia w odniesieniu do bliźniego, wtedy w wypadku wątpliwości, czy miał miejsce grzech ciężki, może i powinien rozstrzygać na swoją korzyść.

Podobnie brzmi kolejna ważna reguła mądrościowa: kto po swym grzechu zawsze i natychmiast żałuje Mysterium iniquitatis i odnawia swe postanowienie poprawy, może z ufnością interpretować swój stan pozytywnie – ciężkie przewinienie nie miało miejsca, albowiem grzech śmiertelny jest fundamentalną opcją przeciwko przyjaźni z Bogiem, stanowi zmianę kierunku marszruty. Wręcz nie do pomyślenia jest sytuacja, by po grzechu ciężkim człowiek natychmiast mógł wzbudzić żal i znów nakierować swój wzrok ku autentycznej odnowie życia.

Kiedy w grę wchodzą trudności głównie na jednym odcinku życia, może i przy wielokrotnym niepowodzeniu, podczas gdy całość chrześcijańskiej egzystencji rozwija się we właściwym kierunku, mamy znów pod ręką dość wyraźną wskazówkę, że nie może być mowy o ciężkim grzechu. Mając bowiem na oku całościowy obraz człowieka, odwrócenie się od Boga musiałoby, niemal z konieczności, uzewnętrznić się na wielu obszarach życia etycznego.

I wreszcie: dla chrześcijanina ważniejsze jest jednak, aby tu i teraz zapewnić sobie Bożą przyjaźń, niż zadręczać się swą przeszłością. Zarówno żalem przepojone przyjęcie sakramentu pojednania, jak i całkiem szczególnie częstsze przyjmowanie Komunii świętej jest dla chrześcijanina, który siebie bierze poważnie, pocieszającym zapewnieniem, że może żyć w przyjaźni z Bogiem.

Zamknijmy te luźne uwagi pewnym beztroskim zdarzeniem, jakie z literacką maestrią referuje Henryk Sienkiewicz. Grzech może nawet sycić poczucie wyjątkowości człowieka. Młoda dziewczyna postanawia zaskoczyć nieznanego i sędziwego spowiednika wyznaniem oryginalnego grzechu:

„Wyznałam w końcu, po całej litanii innych grzechów, że jestem ogromnie dumna. Ale staruszek nie dosłyszał widocznie dokładnie, albowiem otoczył dłonią ucho i zapytał: «Jaka jesteś?». «Dumna» – odrzekłam nie bez poczucia pewnej wewnętrznej dumy, albowiem wydawało mi się, że byle kto nie może mieć takiego grzechu. «Aha! Dumna! No, proszę! A z czegóżeś ty, moje dziecko, taka dumna?». Milczałam, albowiem nie mogłam znaleźć na razie odpowiedzi. «Czy może ty pochodzisz z jakiego historycznego rodu?». «Nie, wcale nie. Ot, szlachcianka jestem, jak każda inna, ale żeby tam ród mój miał być aż historyczny, to wcale nie». «Aha! To może ty jesteś bardzo utalentowana albo uczona?». «I… Artystką nie jestem, a co do uczoności, skończyłam pensję […]». «No! Już wiem: musisz być bardzo bogata?». «Nie, ojcze. Tata ma wioseczkę, ale i trochę długów […]». «Cóż wreszcie? Bo… mnie to tam nie obchodzi i niedowidzę, ale jeśli nie to i nie drugie, to chyba musisz być bardzo urodziwa?». «Tak sobie… niczego! Brzydka może nie jestem, ale gdzie mi tam do piękności…». […] No to uspokójże się, moje dziecko, bo ty jesteś głupia, nie dumna, a to wcale nie jest grzech…». I oto – kończy bohaterka – w jaki sposób straciłam raz na zawsze moją dumę”.

Ks. Alfons J. Skowronek


Polecamy:

                              

Nie bój się panicznie grzechu

Nie bój się panicznie grzechu

Nikt z ludzi głęboko wierzących nie chce grzeszyć. Większość, jeśli nie wszyscy, chcieliby być zawsze w dobrych relacjach z Bogiem, wiedząc, że grzechy je nadwyrężają czy wprost zrywają. W konsekwencji zachowują się niczym Eliasz, który walcząc z prorokami Baala, wytracił ich wszystkich nad potokiem Kiszon (por. 1 Krl 18, 20-40). Szybko jednak okazało się, że pojawił się jeszcze gorszy wróg: Izebel, która zagroziła mu śmiercią (por. 1 Krl 19, 2).

W naszym życiu także walczymy z grzechami. Niekiedy wydaje się nam, że przezwyciężyliśmy je, że wreszcie można odpocząć i ze spokojem i czystym sumieniem nawiązać kontakt z Bogiem. Jednak bardzo szybko okazuje się, że była to tylko ułuda, duchowa fatamorgana. Pojawiają się nowe upadki, niespodziewane problemy, sytuacje i grzechy. Istnieje także jeszcze inny aspekt tej kwestii – samo pragnienie odrzucenia grzechu, chęć walki z nim sprawia, że napięcie wzrasta. Pociąga ono za sobą determinację, ale może sprowokować również pojawienie się lęku. A z nim wzrasta i zniecierpliwienie, i oczekiwanie na sukces, który nie przychodzi.

Napięcie i lęk przed popełnieniem grzechu prowadzą do nadmiernej autokontroli. Ta z kolei sprawia, że częściej popełnia się błędy. W tym wypadku mowa jest o grzechach. W psychologii sukcesu podkreśla się, że dla osiągnięcia jak największej liczby sukcesów trzeba koniecznie pozwolić sobie na popełnianie błędów. Jeśli ktoś broni się przed nimi i boi się ich, będzie ich popełniał więcej. Wystarczy spojrzeć na publiczne wystąpienia: kiedy za wszelką cenę nie chcemy się pomylić, na pewno się pomylimy.

Analogicznie dzieje się w kwestii grzechu. Oczywiście nie chodzi o to, by pozwalać na grzech, ale by się go panicznie nie bać. Lęk prowadzi, jak już wspomniano, do zwiększenia liczby upadków. Zatem jedyną słuszną drogą jest zaufanie Bogu. Ważne w tym kontekście staje się uświadomienie sobie znanego faktu, że Jezus przyszedł do grzeszników, a nie do „bezgrzesznych świętych” (por. Łk 5, 32).

Więcej, to On pozostawił nam sakrament pojednania, co oznacza, że wiedział, iż jako słabi ludzie, zranieni przez grzech pierworodny, będziemy upadać i grzeszyć. Nie należy z tego wyciągać pochopnego wniosku: „Pozwalaj sobie na grzechy, a będzie ich mniej”, lecz „Bierz na siebie za nie odpowiedzialność. Zaufaj Bogu, powierz Mu swą drogę, a On cię wyzwoli”. Innymi słowy, nie należy walczyć z grzechem w oparciu o lęk, ale o ufność Bogu. Zresztą Pan Jezus pokazał, że nie upadek decyduje o końcu drogi, ale jej finisz. Można iść na Golgotę, upadając. Ważne, by dojść. Upadek może być również pożyteczny, aby nabrać do siebie dystansu i odkryć wartość pokory.

Mateusz Roman Hinc OFMCap


Polecamy:

                              

Gniew – wino demonów

Gniew – wino demonów

W nawiązaniu do słów z Księgi Powtórzonego Prawa (por. Pwt 32, 33) Ewagriusz uznaje gniew za „wino smoków”, czyli demonów. Gniew jest szczególną ich właściwością (por. O praktyce, 6). Kto ulega gniewowi, naśladuje złe duchy. W Objaśnieniach do Księgi Przysłów mnich z Pontu pisze, że jak picie wina skłania do nieumiarkowania, tak gniew jest „rzeczą nieznającą miary”. Rausz przyćmiewa powoli rozum i osłabia wolę, a wzmaga emocje, tak podobnie skutkuje gniew.

Ewagriusz opisuje niepozorny przejaw gniewu opanowującego pustelnika. Oto demon gniewu „udaje, że niektórzy rodzice, przyjaciele albo krewni są dręczeni przez niegodziwców. Rozbudza popędliwość u anachorety, aby krzyczał bądź czynił coś złego przeciwko tym, którzy ukazują się w myśli” (O różnych rodzajach złych myśli, 16). Niezależnie od przyczyny gniewu – czy pochodzi z wnętrza człowieka, czy z zewnętrznej inspiracji – do jego powstania przyczynia się uleganie negatywnym myślom mającym podstawę w rzeczywistości albo i nie. U źródeł znacznej części naszych gniewów stoi imaginacja krzywdy wyrządzonej nam samym czy naszym bliskim. Jesteśmy w stanie puścić płazem jakieś uchybienie bliźniego, jeśli nie skupiamy się na nim, natomiast jego rozpamiętywanie wcześniej czy później doprowadzi uczucia do wrzenia.

Odwołując się do starożytnej myśli etycznej, Ewagriusz określa gniew jako „żądzę odwetu” żywioną przez duszę, skądinąd łagodną, która – jak czytamy w Objaśnieniach do Księgi Psalmów – „ponad miarę pragnie zemsty” . W tej klasycznej definicji zakłada się, że chęć odpłaty za zło jest w jakiejś mierze naturalna człowiekowi. Naturalne są jednak również łagodność i wewnętrzny spokój, które utrzymują tego rodzaju chęci pod kontrolą rozumu i woli. Gniew – jako wada, a nie chwilowe uczucie – burzy ów naturalny porządek rzeczy, przekraczając pewną miarę. Sposób jej przekraczania to osobny temat. Każdy, kto uległ nadmiernemu gniewowi, na ogół jest w stanie określić, na czym polegało jej przekroczenie. Może był nim zbędny wybuch emocji, może wściekły wyraz twarzy, nerwowa gestykulacja, rozpalone wściekłością myśli, a może raniące słowo czy jakiś czyn.

Od wzburzenia ku łagodności

Jakie skutki wywołuje gniew? „Gniew jest szaleńczą namiętnością i tych, którzy już posiadają poznanie, łatwo psuje. Czyni duszę dzikim zwierzęciem i sprawia, że cofa się ona przed wszelkim spotkaniem. […] Woda jest poruszana przez pęd wiatrów, a gwałtownikiem wstrząsają nierozumne myśli. […] Podnosząca się mgła zaciemnia słońce, a myśl o mściwości – samotny umysł. […] Oczy gwałtownika są zaniepokojone i nabiegłe krwią i pozostają zwiastunami wzburzonego serca. Oblicze zaś cierpliwego jest spokojne, a oczy przyjaźnie patrzą przed siebie” (O ośmiu duchach zła, 9).

Ewagriusz nie mówi wiele o przejawach zewnętrznych gniewu, ale o jego wewnętrznej postaci. Permanentny gniew, przechodzący w stałą irytację, urazy i pretensje, niszczy duchowo, izoluje, pozbawia pokoju i jasności myślenia. Swój gniew w jakiś sposób człowiek ma zapisany na twarzy.

Często Ewagriusz podkreśla, że gniew, jak i inne namiętności, uniemożliwia „czystą modlitwę”. Bóg unika „serca pamiętającego krzywdę” jak uczciwy człowiek „gospody o złej sławie” (O ośmiu duchach zła, 10). Podejmując krytykę gniewu, Ewagriusz wskazuje na postawę przeciwną i środki pomocne w walce z nim. Praktykowanie łagodności, cierpliwości i męstwa staje się najlepszym remedium na takie wzburzenie. „Wzburzoną popędliwość uspokaja śpiewanie psalmów, cierpliwość i miłosierdzie” (O praktyce, 15). Pisarz radzi czytelnikowi: „Oddal myśli gniewne od twojej duszy, a zapalczywość niech nie mieszka w twym sercu, a nie doznasz zamętu w czasie modlitwy” (O praktyce, 10). Pozostaje czujność nad myślami, by nie zalęgła się w nich trwała złość. Modlitwa łagodzi serce.

„W tym ujawnia się prawość człowieka łagodnego, że zgodnie z miłością okazuje bratu wielkoduszność i walczy przeciw złej myśli. […] Jeżeli posiadasz fundament mocno utwierdzony w miłości, raczej ku niej zwróć swą uwagę niż ku temu, kto ci wymierza cios” (Traktat dla Eulogiusza, 10).

Nasza waleczność znajduje w złu odpowiedniego przeciwnika, a nigdy – w bliźnim. Nie żałuje się okazanej cierpliwości, gdy tymczasem okazana niecierpliwość oskarża sumienie.

Leon Niescior OMI


Polecamy:

                         

Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same grzechy?

Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same grzechy?

Pytanie: „Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same upadki moralne?” może pojawić się w życiu właściwie każdej osoby wierzącej, świadomej własnych słabości, zmagającej się nieustannie ze swoimi grzechami i przystępującej regularnie do sakramentu pojednania.

Częstokroć wierni zadający sobie to pytanie zastanawiają się poważnie nad dalszą zasadnością przystępowania do sakramentu pokuty. Dlatego też niektórzy z nich ulegają zwątpieniu i zarzucają praktykę spowiedzi, inni natomiast nadal przystępują do spowiedzi, jednak bez wewnętrznego przekonania i nadziei na możliwość zmiany grzesznego postępowania.

W przypadku tych ostatnich istnieje ponadto stosunkowo duże niebezpieczeństwo sprowadzenia sakramentu spowiedzi jedynie do wypowiadania przepisanych formułek i wykonywania odpowiednich gestów. Wówczas najbardziej na rutynę zdaje się narażona spowiedź przed stałym spowiednikiem. W takim bowiem wypadku penitent mógłby wręcz opisywać ojcu duchownemu stan swojego ducha lakonicznym stwierdzeniem: „To samo”, na które spowiednik mógłby odpowiadać: „Za pokutę – to samo co zawsze”. A zatem już te skrajne, ale jednocześnie możliwe do zaistnienia przypadki pokazują zasadność pytania o sens spowiedzi przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów.

Żal za grzechy i postanowienie poprawy
Aby jednak odpowiedzieć na powyższe pytanie, najpierw warto zwrócić uwagę na przyczyny, które mogą wywołać wątpliwości dotyczące sensu przystępowania do sakramentu pojednania i spowiadania się z tych samych grzechów. Jednym z istotnych powodów zdaje się tu rozumienie i wypełnianie żalu za grzechy oraz związanego z nim postanowienia poprawy, czyli nieodzownych aktów penitenta, bez których właściwie autentyczna spowiedź jest wręcz niemożliwa. Przypomina o tym również Katechizm Kościoła Katolickiego: „Wśród aktów penitenta żal za grzechy zajmuje pierwsze miejsce. Jest to ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości” (KKK 1451).

A zatem w sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego przynajmniej niektórzy penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu odnosi się do rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć.

Dlatego też postanowienie przy okazji każdej spowiedzi, że nie będzie się grzeszyć, może u niektórych penitentów wzbudzać pewne wątpliwości, zwłaszcza u tych, którzy wpadli w jakiś nałóg. Pytają oni: „Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć, skoro nie wiem, na ile starczy mi sił, aby tę obietnicę spełnić?”. Wątpliwość dotycząca sensu przystępowania do sakramentu pokuty przy jednoczesnym popełnianiu tych samych grzechów tym bardziej się potęguje, jeśli warunki dobrej spowiedzi zostaną porównane do tych, które należy spełniać przy wyborze powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy stanu zakonnego. Chodzi tu zwłaszcza o wewnętrzne przekonanie o słuszności podjętego wyboru. Jego potwierdzenie z jednej strony wyraża się w sposób zewnętrzny w momencie przyjmowania sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa albo składania ślubów zakonnych, z drugiej zaś – zawsze odnosi się do przyszłości, podobnie jak postanowienie poprawy w sakramencie pojednania.

Stąd w tym momencie znów pojawia się pytanie, czy osoba decydująca się na życie w stanie małżeńskim, kapłańskim czy zakonnym może obiecać Bogu, że nigdy z raz obranej drogi życiowej nie zrezygnuje? Przecież znanych jest wiele przykładów niewierności danemu wcześniej słowu.

Mimo to odpowiedź Kościoła na to pytanie jest jednoznaczna. Gdyby było inaczej, nikt nie mógłby zawrzeć sakramentu małżeństwa, przyjąć święceń kapłańskich, złożyć ślubów zakonnych i wreszcie przystępować do sakramentu pojednania. A zatem sama obietnica złożona Bogu lub wobec Boga, w tym także postanowienie poprawy w przyszłości, odzwierciedla stan woli człowieka w momencie jej składania. Z drugiej strony, w samej obietnicy zawarta jest także intencja jej dotrzymania w przyszłości. Jeśli te dwa warunki przy składaniu obietnicy są spełnione, wówczas nie ma powodu do podważania autentyczności postanowienia poprawy i sensowności samej spowiedzi.

Lęk przed spotkaniem z kapłanem
Innym powodem, dla którego niektórzy penitenci zaczynają stronić od przystępowania do sakramentu pojednania przy skłonności do popełniania tych samych grzechów, jest lęk przed spotkaniem się z kapłanem, który już raz albo kilka razy usłyszał to samo wyznanie win. Lęk ten zdaje się dotyczyć nie tyle tych penitentów, którzy mają stałego spowiednika, ile raczej tych, którzy z powodu konieczności wyznania tych samych grzechów starają się tak dobierać spowiedników, aby ci ostatni nie zorientowali się, że penitent za każdym razem się powtarza. Takie zachowanie nie tylko związane jest z poczuciem wstydu, ale także z poważną obawą, że nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy spowiednik, słuchający przy każdorazowej spowiedzi tych samych grzechów, w końcu nie wytrzyma i stwierdzi brak szczerego postanowienia poprawy, a może też i żalu za grzechy, co oznaczałoby, że taki penitent nie mógłby otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia.

Czy jednak faktycznie tego rodzaju obawy ze strony osób spowiadających się zawsze z tych samych grzechów są uzasadnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zwrócić uwagę, że w sakramencie pojednania spowiednik spełnia funkcję nie tylko sędziego i nauczyciela, ale także lekarza. Sam Chrystus nazywany jest przecież Lekarzem dusz i ciał. Dlatego też grzech wyznawany w sakramencie pokuty nie może być postrzegany jedynie w kategoriach prawnych jako wykroczenie czy obraza Boga, ale winien być pojmowany także jako choroba duchowa. Wówczas grzechy często powtarzające się mogłyby odpowiadać chorobom przewlekłym, a do tak zwanych chorób nieuleczalnych należałoby zaliczyć zatwardziałość i dobrowolne trwanie w złu.

Ludzkie choroby i Boski Lekarz
Odwołując się zatem do analogii zachodzącej między chorobą fizyczną a grzechem rozumianym jako choroba duchowa, należy zwrócić uwagę na kolejne podobieństwo tych dwóch rzeczywistości: tak jak każdy człowiek bardziej jest podatny na jeden rodzaj chorób, tak też w życiu duchowym bardziej jest on podatny na popełnianie tych, a nie innych grzechów. Przypomina o tym między innymi jedna z reguł zawartych w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli, dotycząca rozeznawania duchów. Święty Ignacy porównuje w niej diabła do dowódcy wojskowego, pragnącego zdobyć jakąś twierdzę warowną: „Dowódca wojskowy, rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki [obronne] jakiegoś zamku, atakuje od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty […], a w miejscu, gdzie znajdzie naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się zdobyć”. Powyższa reguła może pomóc lepiej zrozumieć penitentowi spowiadającemu się wciąż z tych samych grzechów istotę działania złego ducha i jego sposób kuszenia. Szatan bowiem, choć nie ma bezpośredniego dostępu do duszy ludzkiej tak jak Bóg, to jednak bardzo dobrze zna słabości każdego człowieka.

Spowiadanie się z tych samych grzechów podczas każdorazowego przystępowania do sakramentu pokuty jest zjawiskiem zwyczajnym i w żadnym razie nie oznacza, że penitent nie żałuje za grzechy czy nie chce poprawy, koniecznej do otrzymania rozgrzeszenia. Właściwie trudniej jest sobie wyobrazić sytuację, w której penitent za każdym razem wyznaje zupełnie inne grzechy. W takim wypadku wręcz rodzi się pytanie, w jaki sposób leczyć osobę, która za każdym razem cierpi na inną chorobę? Czyż nie mamy wtedy do czynienia z symulantem albo ze skrupulantem? Łudziłby się wielce ten penitent, który uwierzyłby, że nadejdzie w jego życiu dzień, kiedy nie będzie już musiał przystępować do spowiedzi z powodu osiągnięcia świętości już tu, na ziemi. Raczej winniśmy pamiętać, iż Chrystus w sakramencie pojednania nie wymaga od człowieka rzeczy niemożliwych, a jedynie szczerego oddania się Bogu i zdania się na działanie Jego łaski, z pomocą której będzie mógł podjąć skuteczną walkę ze swoimi grzechami.

Marek Blaza SJ

 

Polecamy: