Nie krzywdź się w konfesjonale!

Nie krzywdź się w konfesjonale!

Wielu penitentów często wyznaje to, co tak naprawdę nie jest ich grzechem, lub wyznaje fałszywe grzechy, za które nie mogą uczciwie żałować, dostrzegają bowiem, że – w takiej samej sytuacji – wkrótce znów je popełnią.

Z tego powodu wielu opuszcza konfesjonał z ogólnym poczuciem niezadowolenia, ponieważ nie wyznali tego, co stanowi ich główny problem sumienia, albo czują się zawiedzeni postawą spowiednika i mają pretensje zarówno do niego, jak i do Boga, za własną bezsilność. Wśród takich penitentów można bowiem odnaleźć osoby, które w spowiedzi szukają środka do pomniejszenia własnej odpowiedzialności przez przedstawianie siebie jako ofiary złych okoliczności.

Nasza kultura jest podejrzliwa wobec jakichkolwiek oznak zależności, jednak niektórzy psycholodzy podkreślają, że owocne uczestnictwo w religijnych rytuałach wymaga wejścia w „regresję do zależności”. Normalna regresja do zależności zdarza się przez cały okres naszego życia i dostarcza potrzebnego do właściwego funkcjonowania poczucia oparcia i troski, a więc także zdolności zawierzenia swego życia Bogu czy otwarcia się wobec spowiednika. Poza jednak taką zdrową zależnością wiele osób przychodzących do spowiedzi szukać w niej może środka, a w spowiedniku „narzędzia”, do radzenia sobie z własną życiową niezaradnością czy to z powodu niewłaściwego wychowania, czy też wskutek przeżytej traumy, na przykład wykorzystania seksualnego. Niektórzy penitenci będą prezentowali wszystkie symptomy osobowości zależnej, szukając w spowiedniku, którego często identyfikują z Bogiem, „super opiekuna-rodzica”. Postawa ta może być wzmocniona przez spowiednika, jeśli będzie podkreślał i gratyfikował takie cechy charakteru penitenta, jak: poddańczość, podporządkowywanie się, łagodność, posłuszeństwo i „pokorę”.

Mylenie pokuty z chęcią ukarania siebie

Penitenci, którzy mylą pokutę z chęcią ukarania samego siebie, to najczęściej albo skrupulanci, albo osoby, które wyznają nie grzechy, a raczej braki osobiste czy charakterologiczne, i to w taki sposób, że można u nich mówić o swoistym masochizmie lub ucieczce we współczucie. Spowiednik może mieć wrażenie z kontaktu z takim penitentem, że czerpie on przyjemność z upokarzania się przed nim. Taka postawa ma często na celu zyskiwanie sympatii spowiednika, który będzie dzielił problemy i darzył akceptacją; w sumie wskazuje ona na osobowość niedojrzałą i histeryczną.

W przypadku zaś skrupulanta spowiednik będzie miał do czynienia z neurotycznym poczuciem winy i sposobem samooskarżania się podszytym wielkim lękiem. Problemy takiego penitenta nie tkwią jednak w jego grzesznych postawach, ale w obrębie nierozwiązanych i nieuświadomionych konfliktów. Powtarzanie zaś tych samych samooskarżeń z popełnionych czynów może służyć ukrywaniu tych postaw, które rzeczywiście motywują penitenta w życiu. Legalizm wśród penitentów będzie przejawiał się w nadmiernej koncentracji na sprawach powierzchownych i wiecznym niezadowoleniu ze spowiednika. Taki penitent będzie się spierał ze spowiednikiem o „każde słowo”, czując się przez niego albo niezrozumianym, albo źle ocenionym. Ponieważ problem takiego penitenta leży w innej sferze jego funkcjonowania, spowiedź „od początku” skazana jest na „niepowodzenie”, bo penitent nie korzysta z niej w celu zbliżenia się do Boga, ale odsunięcia się od swego głównego problemu.

Szukanie spowiedzi w celach terapeutycznych

Kiedy cierpienie penitenta nie jest duchowej natury lub kiedy nie może on swego grzechu jednoznacznie nazwać, szukanie „rozwiązania” problemu w spowiedzi może być dla niego okazją do zranienia. Ludzie mogą szukać spowiedzi po to, aby poradzić sobie lub zmniejszyć niezrozumiały lęk, znaleźć „lekarstwo” na problemy emocjonalne, takie jak niska samoocena i poczucie bycia „złą osobą”, lęk i poczucie winy związane z seksualnością, konflikty z bliźnimi, depresję i niesprawiedliwość.

W takich wypadkach penitenci szukają jednak ulgi, a nie nawrócenia i oczekują bezwarunkowego rozgrzeszenia w sytuacji, w której ich „wyznania” nie powinny stać się przedmiotem absolucji. Rozgrzeszenie udzielone bowiem na podstawie takich trudności odbiera penitentom możliwość konfrontacji z ich emocjami, równocześnie utwierdzając w nich błędne przekonanie, że ich problemy są rzeczywiście grzechami, co tylko zwiększa u nich i tak już obecne neurotyczne poczucie winy i wstydu. Poczucie wstydu, żalu, samotności, bycia niekochanym czy mało wartościowym nie zanikają z chwilą otrzymania rozgrzeszenia. Doświadczenie przebaczenia w relacji do Boga nie oznacza, że penitent poradził sobie ze swym życiem. Trzeba jednak pamiętać, że dla wielu takich osób kontakt ze spowiednikiem ma ogromne znaczenie i wpływa na stan ich psychologicznego funkcjonowania. Kiedy ludzie wierzą, że Bóg im wybacza grzechy i że ich relacja z Bogiem jest teraz we właściwym stanie, to mogą z większą odwagą spojrzeć również na swoje ludzkie problemy – trwa w nich bowiem nadzieja, że nie zostają z nimi sami. Spowiednik jednak musi pomóc im nazywać i rozeznawać zarówno sferę ich ducha, jak i psychiki, i wystrzegać się wchodzenia w rolę psychoterapeuty. Niezmiernie istotną kwestią jest tutaj zmotywowanie penitenta do skorzystania z fachowej pomocy medycznej lub psychoterapeutycznej, jeśli jest mu ona potrzebna według rozeznania spowiednika, jak również umiejętność współpracy spowiednika z lekarzami, psychologami czy psychoterapeutami w odniesieniu do duchowych i ludzkich problemów penitentów-pacjentów.

Spowiednik duchowym terapeutą

Sakrament pojednania powinien w życiu penitenta stać się okazją do spotkania i przeżywania Boga uzdrawiającego całą osobę ludzką. W spowiedzi bowiem penitent spotyka się z Bogiem miłującym człowieka, który nie pozostawia go samotnie w doświadczeniu cierpienia i grzechu, lecz troszczy się o to, byśmy życie mieli i mieli je w obfitości (por. J 10, 10).

Działanie Boga w człowieku urzeczywistnia się we wspólnocie Kościoła, który – jak to pięknie określił św. Jan Chryzostom – jest „duchowym szpitalem”. Kościołowi dane są sakramenty – lekarstwa leczące duszę i ciało każdego wierzącego. Świadome zaś korzystanie z nich otwiera dostęp do wielkiej mocy Bożej, dzięki której już tutaj, po tej stronie życia, możemy doświadczyć duchowego uzdrowienia i zbawienia. Spowiednik musi być jednak świadomy, gdzie kładzie podstawowy akcent w sprawowaniu sakramentu pojednania. Czy umieszcza go na przejawach pokuty, czy też duchowej porady? Czy rozpatruje spowiedź w kategoriach głównie jurydycznych i postrzega w niej Chrystusa jako Sędziego, czy odnosi się do niej raczej w kategoriach terapeutycznych, widząc w Chrystusie  Dobrego Lekarza? Czy pojmuje grzech przede wszystkim jako naruszenie Prawa, czy też raczej postrzega go jako przejaw wewnętrznej choroby? Akcentuje bardziej wiązanie i odpuszczanie, czy raczej uzdrowienie? Właściwe sprawowanie sakramentu pojednania zawiera się w integracji obu tych podejść. Spowiednik musi jednak pamiętać, że penitent przynosi Chrystusowi nie spis brudnych grzechów, ale siebie samego, nie tylko swoje uczynki, ale głębsze zranienie swego człowieczeństwa – uzdrowienie zaś wymaga czasu. Spowiednik powinien pomóc penitentowi w uświadomieniu sobie, że spowiedź jest zarówno wydarzeniem, jak też całym procesem.

Nie chodzi więc o to, aby spowiednicy mówili penitentom, co powinni robić, ale pomagali im, przy użyciu ich własnej wolności, w stawaniu przed Bogiem w pełni ich własnej świadomości i w podejmowaniu uzasadnionej decyzji. Celem spowiedzi jest szkoła uzdrowienia.

Dla uniknięcia krzywd w konfesjonale, jak również nabycia zdolności ich przezwyciężania i naprawiania warto, aby każdy spowiednik pamiętał, że choć „kapłan użycza swych rąk i języka, wszystko dokonywane jest przez Ojca, Syna i Ducha Świętego” – jak nauczał św. Jan Chryzostom, a „spowiedź nie jest i nie powinna stać się techniką psychoanalityczną czy psychoterapeutyczną” – jak mówił Jan Paweł II. „Dobre przygotowanie psychologiczne i znajomość nauk o człowieku w ogóle z pewnością ułatwią spowiednikowi poznanie tajników sumienia oraz dokonywanie rozróżnień – co nie zawsze jest łatwe – między czynami prawdziwie «ludzkimi» (czyli takimi, za które ponosi się odpowiedzialność moralną) a czynami «człowieka ». Te ostatnie bywają uwarunkowane mechanizmami psychologicznymi (patologicznymi lub powstałymi wskutek zadawnionych przyzwyczajeń), które zwalniają z odpowiedzialności albo ją ograniczają. Sami penitenci często nie uświadamiają sobie różnic dzielących te dwie sytuacje wewnętrzne”.

Jacek Prusak SJ


Polecamy:

74752     59334     72396     73153     74057     dasz rade front     75615

Porady spowiednika: co pomaga, a co przeszkadza w dobrej spowiedzi. Cz.2

Porady spowiednika: co pomaga, a co przeszkadza w dobrej spowiedzi. Cz.2

Spróbujmy popatrzeć na przygotowanie do spowiedzi i przeżycie samego sakramentu pojednania przez pryzmat przypowieści o synu marnotrawnym.

Zdarza się, co jest podstępną pokusą diabelską, że penitent zataja z premedytacją ważny i ciężki grzech, aby „wyciągnąć” ze spowiednika rozgrzeszenie. Jeśli spowiednik nie domyśli się, nie dopyta, może udzielić rozgrzeszenia. Ale taka spowiedź jest nieważna, ponieważ sakrament to nie magia ani automat do kawy, w którym uzyskania efektu obojętne jest wewnętrzne nastawienie i postawa człowieka.

Jeśli to możliwe, dobrze spowiadać się u jednego spowiednika. Taka praktyka pomaga w systematycznej pracy nad sobą, bo taki spowiednik z grubsza zna sytuację penitenta. I wbrew pozorom wcale nie dziwi się, że wierny zmaga się z tymi samymi trudnościami i grzechami. Przeciwnie, z czasem może pomóc nam dostrzec głębsze przyczyny i źródła grzechów, fałszywe postawy, rany, uwarunkowania, których się samemu nie zauważa. Ma też zazwyczaj większą wyrozumiałość niż „przypadkowy” spowiednik. W ten sposób może być dużym wsparciem, zwłaszcza w sytuacji, gdy wierzący zmaga się z różnego rodzaju uzależnieniami. Wtedy przedmiotem spowiedzi nie powinny być tylko formalne grzechy wynikające z jawnego przekroczenia przykazań, lecz nasze głębsze postawy, powtarzające się trudności, frustracje, niespełnienia, pożądania, niepokoje, co mnie drażni, blokuje, smuci, namiętności, nieuporządkowane przywiązania. To z nich bierze się większość naszych grzechów widocznych. Spowiedź może się przerodzić w rodzaj duchowej rozmowy. Nie należy się skupiać wyłącznie na tym, co widać, ale bardziej na tym, czego z początku nie widzimy. Takie światło może nam dać tylko Słowo Boże i wytrwałe poddawanie się jego działaniu. Grzech, który widzimy, jest zazwyczaj skutkiem niewidocznych i oddziałujących na nas postaw wewnętrznych.

Nie muszę też informować Boga, a także samego spowiednika, o wszystkich detalach i okolicznościach grzechów, chyba że czasem jest to konieczne dla jasności i pełniejszego obrazu. Zwykle spowiednik sam dopytuje, jeśli nie jest pewny. Wiele rzeczy można się domyślić. Ludzie cierpiący na skrupuły sądzą, że jeśli nie wypowiedzą wszystkich możliwych grzechów, popełnionych i urojonych, wraz z barwnymi opisami, to nie otrzymają rozgrzeszenia. Dla nich Bóg jest urzędnikiem izby skarbowej, który rozlicza z każdego grosza. Jest to choroba duszy, spowodowana fałszywym i lękowym obrazem Boga.

Grzechy też mają pewną hierarchię. Człowiek jest duchem, duszą i ciałem. Generalnie grzechy cielesne, zwłaszcza seksualne, najbardziej przyciągają uwagę i niepokoją. Nie należą one jednak do najcięższych, właśnie z powodu słabości naszego ciała dotkniętego grzechem. Gorsze są grzechy mniej widoczne, duchowe, chociaż zawsze wyrażają się na zewnątrz w naszych słowach i relacjach z Bogiem i ludźmi: nieufność, pycha, obmowa, nienawiść, niewdzięczność, zazdrość, niewiara, różne formy bałwochwalstwa itd. Grzechy wynikające z kościelnych przykazań są też „lżejsze” niż te wynikające z Ewangelii. Pewną pokusą bywa też skupianie się tylko na „jednym” grzechu, np. seksualnym, jakby tylko on istniał. Wtedy człowiek traci z oczu całą resztę. Wydaje mu się, że gdyby się pozbył tej „kuli u nogi”, to już właściwie spowiedzi… nie będzie potrzebował. I często dopóki to wewnętrzne przekonanie w nas nie umrze, będzie w pewnym sensie popełniał te same grzechy aż dotrze do niego, że zawsze pozostanie grzesznikiem potrzebującym miłosierdzia.

Często pewien opór może brać się stąd, że spowiadamy się zwykle z tych samych grzechów. Dotyczy to zwłaszcza osób bardziej gorliwych i postępujących na drodze wiary. No i jest nam wstyd, że nie idziemy do przodu, że nam ciągle coś nie wychodzi i uwiera: „Przecież powinna być poprawa, a nie ma, no to po co się spowiadać?” Takie uczucie nie pochodzi od Boga, lecz jest „pobożną” przeszkodą pochodzącą od złego ducha. Z tego powodu niektórzy często zmieniają spowiedników albo, co gorsze, porzucają spowiedź pod pozorem braku jej owoców. Powtarzające się grzechy i ich wyznawanie uczą jednak pokory i cierpliwości, a także doświadczenia, że Bóg okazuje nam miłosierdzie nie za zasługi. Poza tym powtarzające się grzechy pokazują, że ich korzenie są głębsze i wymagają dłuższego czasu na uzdrowienie i przyjmowanie Bożej łaski.

Jeśli chodzi o częstotliwość spowiedzi ważne, aby znaleźć swój rytm w porozumieniu ze spowiednikiem, oczywiście jeśli w grę nie wchodzą ciężkie grzechy, bo wtedy nie powinno się zwlekać ze spowiedzią. Im rzadsza spowiedź, tym trudniej się do niej przygotować – wychodzi się bowiem wtedy z pewnej duchowej wprawy, jak zresztą w przypadku wielu innych czynności w życiu, które ponawiamy z coraz większymi odstępami czasy. Spowiednik szybko orientuje się, czy ktoś spowiada się częściej czy tylko raz w roku. Należy też uważać, aby spowiedź nie była za częsta, np. pod wpływem panicznego lęku, perfekcjonizmu i chęci bycia bez skazy. W Kościele grzechy codzienne (powszednie) gładzi spowiedź powszechna podczas mszy czy przyjęcie Komunii świętej. Istotne jest też rozeznanie, czy jestem na drodze postępu, czyli oczyszczenia z głębszych przyczyn grzechów i uzdrawiania, czy ciągle powracam do ciężkich grzechów, spowiadając się od wielkiego święta. Jeśli człowiek przyjmuje sakramenty, modli się, można zakładać, że jest mniej podatny dzięki łasce Bożej na poważne grzechy. I wtedy zwykle zaczyna się etap spowiadania się z tych samych grzechów, co w pewnym sensie jest darem łaski (nie popełniamy nowych i ciężkich). Wtedy regularna spowiedź maksymalnie co miesiąc jest jak lekarstwo, poddawanie się szczególnemu działaniu Miłosierdzia Bożego. Czyni nas też bardziej czujnymi na działanie duchowe, na pokusy, które często przybierają postać pozorów dobra.

Z tą przeszkodą wiąże się innego rodzaju opór: po co się spowiadać, skoro znowu upadnę. Często takie przekonanie jest wynikiem długotrwałego zmagania z grzechami, zwłaszcza ze złymi nawykami i nałogami. Taki wniosek, że nic to nie da, penitent wyciąga na podstawie przeszłych doświadczeń, co często podszyte jest pewnym zniechęceniem, nieufnością i zapatrzeniem wyłącznie we własne możliwości. Człowiek poniekąd uważa wówczas, że ma pełną kontrolę nad swoim życiem, nad swoim sercem, nad swoją przyszłością: „I tak wiem, jak będzie. Po co więc fatygować spowiednika, naprzykrzać się Bogu”. I tutaj tkwi korzeń problemu, a nie w samych grzechach. Chciałby sam się wyzwolić. To też jest „pobożna” pokusa, ocierająca się o pychę. Nikt z nas nie może z pewnością powiedzieć, że dożyje do jutra, a tym bardziej zapewnić, że „nigdy” już nie upadnie. Silna wola nie jest warunkiem rozgrzeszenia, lecz ufność Bogu i pokorne uznanie swoich granic. Liczy się nasza szczera wola zerwania z grzechem. Jeśli z góry założymy, że w sumie spowiedź niewiele pomoże, bo jutro znowu upadniemy, to być może dlatego jest ona czasem nieskuteczna.

Pewną trudnością jest także opór wynikający z tego, że grzechy należy wyznać przed człowiekiem – prezbiterem. Niektórych to bardzo paraliżuje i ta blokada jest skrzętnie wykorzystywana przez złego ducha. Spowiednik wprawdzie nie jest źródłem miłosierdzia, ale działającym z mandatu Chrystusa i przedstawicielem wspólnoty Kościoła, która jest święta i grzeszna zarazem. Spowiedź jest bowiem pojednaniem nie tylko z Bogiem, ale ze wspólnotą Kościoła. Każdy grzech, nawet najbardziej osobisty i ukryty, dotyka też innych. Dlatego spowiedź, chociaż indywidualna i tajna, nie jest sprawą tylko między Bogiem a penitentem. Poza tym, nikt nie jest dobrym sędzią we własnych sprawach ani lekarzem swoich chorób. Można siebie zbyt surowo ocenić albo zbyt „łagodnie”. Czasem ktoś musi nas uspokoić, innym razem nieco potrząsnąć. Duch Święty działa przez nasze sumienie, przez Słowo Boże, ale też przez Kościół, który tworzą żywi, często niedoskonali ludzie. Nie zapominajmy, że w interesie szatana leży też to, by wszystko zrobić w celu odstręczenia nas od spowiedzi i utrzymania w grzechu, smutku, obojętności i niepokoju. Spowiednik działa mocą łaski Chrystusa, a nie tylko mocą swoich możliwości. Często wobec grzechów i skomplikowanych spraw w pierwszej chwili ogarnia go ludzka bezradność, ale też towarzyszy mu specjalna moc Ducha Świętego, która przychodzi zupełnie niespodziewanie jako światło, właściwe słowo, ufność.

Jedną z najpoważniejszych przeszkód do przyjęcia Bożego miłosierdzia jest przystępowanie do spowiedzi z przekonaniem, że właściwie nie ma się żadnych grzechów, albo tylko drobne „wykroczenia”. Wybielanie się i usprawiedliwianie to też maska grzechu. Zazwyczaj penitent „chwali się” jak faryzeusz z przypowieści Jezusa, że nie zabił, nie ukradł, nie cudzołożył, że się modli, chodzi na mszę i wszystko jest w porządku. Rzeczywiście, może tak być, że wiele spraw jest „w porządku”. Problematyczna jest jednak głębiej ukryta postawa – przekonanie o niewinności. Święci uważali się za grzeszników, chociaż mogli nie popełniać poważnych grzechów. „Chwalenie się” może opierać się na iluzji i ślepocie. Jest obroną przed przyjęciem łaski.

Wielu wiernych zapomina, że chrześcijanin wezwany jest nie tylko do unikania grzechów, ale przede wszystkim do czynienia dobra. Możemy nie przekraczać przykazań, które są pewnym minimum, ale czy zawsze czynimy dobro, którego oczekuje od nas Bóg? A jak spełniamy wymagania związane z naszym powołaniem: męża, żony, księdza, siostry zakonnej, osoby samotnej? Bardzo rzadko spowiadamy się z zaniedbania dobra. Przykładem zaniedbania są np. lewita i kapłan z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, którzy przeszli obok rannego człowieka, chociaż go widzieli. Podobnie słaba dbałość o rozwój wiary, skupienie na własnych niedostatkach, roszczeniowość, brak wdzięczności uniemożliwiają dzieleniem się dobrem, które zostało nam powierzone z innymi.

Formuły wypowiadane podczas spowiedzi i często wyuczone na początku inicjacji wiary, w dzieciństwie, są tylko formułami, które wdrażają, pomagają dziecku w wypowiedzeniu siebie. Natomiast z biegiem wieku, czasem pod wpływem duchowego przebudzenia czy drugiego nawrócenia, może się zrodzić bardziej osobiste podejście do spowiedzi. I bardzo dobrze. Ważne, aby była w niej szczerość, żal, chęć poprawy. Natomiast to, jak te wewnętrzne postawy człowiek ubierze w słowa już zależą od jego wrażliwości i możliwości. Jeśli ktoś chce wyrazić swój ból i żal własnymi słowami, nie powinien się krępować.

A co po spowiedzi? Przede wszystkim, spowiedź nie tylko jedna człowieka z Bogiem i wspólnotą Kościoła, ale także daje siłę i pomoc na dalszą drogę. O tym często zapominamy. Jeśli zależy nam na duchowym wzroście, dobrze czynić to małymi krokami. Nie chciejmy zmieniać wszystkiego od razu, bo zazwyczaj niewiele z tego wychodzi. Zapoznaliśmy nieco ideę systematycznej pracy nad sobą, oczekując po trosze, że spowiedź magicznie nas zmieni. Nawet wielcy święci, którzy nagle się nawrócili, przestali wprawdzie popełniać ciężkie grzechy, ale nie wyzbyli się od razu wszelkich grzechów i słabości. Jezus mówi o powolnym wzroście królestwa Bożego w nas, a nie o natychmiastowych zmianach. Po spowiedzi warto skupić się na jednym grzechu, który się powtarza i spróbować podjąć wysiłek, by nie ulec pokusie po raz kolejny. A jeśli się ulegnie, to znowu powstać. I tak do skutku. Jeśli, np. ktoś spędza nadmierny czas przed Internetem i telewizją, kosztem rodziny, modlitwy, to może zacząć od próby ograniczenia tego czasu i powolnego wypierania tego złego nawyku dobrym nawykiem.

Dariusz Piórkowski SJ


Polecamy:

74752     75736     71331     74057