Pokusa dialogu z Szatanem

Pokusa dialogu z Szatanem

 

On to rzekł do niewiasty…
Rdz 3,1c

 

Co mówi słowo Boże?
Kiedy pozwalamy się „wciągnąć” w stan pokusy, w którym traktujemy szatana jak powietrze – jakby nie istniał – albo drżymy przed nim tak, jakby miał absolutną władzę i jakby istniało tylko zło, wtedy łatwiej mu jest manipulować naszą wolnością. Zły skrzętnie wykorzystuje naszą ignorancję lub strach. Stają się one doskonałym żerowiskiem dla jego działania. Ignorowanie szatana czy nadmierne lękanie się go ułatwia mu zbliżenie się do nas. I tak pojawia się kolejny stan pokusy, w który chce nas wpędzić. Jest to w c h o d z e n i e  z  s z a t a n e m  w  d i a l o g. W dialogu Zły umie się doskonale maskować, tak aby pozostać nierozpoznanym. Kiedy kusił Jezusa na pustyni, potrafił odwoływać się nawet do słowa Bożego i „pobożnie” nim manipulować.

Święty Piotr przestrzega: „Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć” (1 P 5,8). „Krąży” oznacza szuka okazji do dialogu, „zaczepia”, prowokuje do rozmowy. Historia kuszenia w raju pokazuje, że szatan zachowuje się rzeczywiście jak wąż: stara się przez choćby maleńką szczelinę, którą jest ludzkie przyzwolenie, wejść w ludzkie myślenie i zaintrygować je własną „filozofią”. Bardzo zależy mu na rozmowie z człowiekiem. To uderzające: pierwsza rozmowa, jaką znajdujemy w Piśmie Świętym, to właśnie dialog człowieka z wężem. Ewa zdaje się nie zauważać szatana.

Patrząc z dystansu, wydaje się bardzo dziwne to, że nie rozpoznaje kusiciela i nie przeczuwa jego przewrotnych intencji. Jej naiwność wydaje się wręcz irytować. Chciałoby się krzyknąć: „Nie! Nie wchodź z nim w rozmowę. On nie szuka prawdy. Na pewno nie chodzi mu o dobro. Nie sprostasz jego przebiegłości!”. Tymczasem Ewa odpowiada na pytanie węża i daje się wciągnąć w rozmowę.

Pierwszym błędem, jaki człowiek popełnił w raju, był właśnie ten: nie wyczuł obecności Złego i w dobrej wierze wszedł z nim w dialog. W pierwszym ludzkim odruchu chciałoby się powiedzieć: „Jeszcze nic złego się nie dzieje”. A jednak dzieje się coś niedobrego. Pytanie: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział…?” jest jak pozostawiony w ludzkiej myśli jad. Ta trucizna powoli przedostaje się do wnętrza i zatruwa pokój serca. Rozmowa z wężem wciąga. Szatan używa pytania jako „haka”. Otóż Ewa „zahaczona” jego pytaniem już nie jest skupiona jedynie na Bogu. Do tej pory jej życie było stanem pełnej harmonii i pokoju dzielonym z Adamem, ponieważ cała uwaga ich myśli i serca zwracała się ku Bogu. On był źródłem ich pokoju i harmonii.

Wchodząc w dialog ze Złym, odchodzi się powoli od źródła pokoju. I o to chodzi szatanowi. Jemu zawsze chodzi o to samo, ilekroć próbuje wciągnąć człowieka w rozmowę. W ten sposób chciał odwrócić uwagę Ewy od Boga, aby choć trochę zwrócić ją na siebie.

Co to oznacza dla życia?
Diabeł jest istotą, która żyje w chaosie, jest księciem ciemności, niepokoju. Jest zbuntowanym, upadłym aniołem, który odwrócił się od Boga i widzi jedynie ciemną przepaść chaosu i nicości. Odkąd przestał kontemplować Boga, stał się niespokojnym duchem. Swój niepokój próbuje przenosić teraz na każdego, z kim udaje mu się nawiązać dialog. Ponadto wie dobrze, że kiedy odwracamy uwagę od Boga, stajemy się bardziej podatni na chaos i zamęt, na błędy i kłamstwo. Tracąc czysty kontakt z Panem, tracimy zdolność kontemplacji, tracąc zdolność kontemplacji, wchodzimy w stan niepokoju i zamętu.

Każdy dialog z szatanem zaraża niepokojem. Niepokój prowadzi nas do zamętu i zagubienia. Zagubienie zaś do błędów i do upadku. Pismo Święte od pierwszych stronic przestrzega nas przed rozmawianiem z szatanem. Dialog z nim stał się początkiem wypędzenia człowieka z raju.

Jezus udziela nam mądrości i pokazuje, jak oddalać pokusę wchodzenia w rozmowę z kusicielem. Gdy Jezus przebywał na pustyni, Zły krążył, wyczekując momentu, w którym mógłby wciągnąć Go w rozmowę. Trzykrotnie podchodził do Jezusa i trzykrotnie Jezus „ucinał” szatańskie próby rozmowy. „Ucinał” je kategorycznie słowem – słowem Boga. Zakończył zdecydowanym: „Idź precz, szatanie!” (Mt 4,10).

Do rozeznania na modlitwie
Szatan szuka okazji do rozmowy ze mną. Często stwarza ku temu „niewinne” i „niegroźne” okazje. Czy zauważam w swoim życiu takie sytuacje, własne zachowania, przez które w sposób „niewinny” wchodzę w dyskusję ze Złym? Przez jaką „szczelinę” szatan najczęściej wchodzi w dialog ze mną? Co najbardziej mnie zwodzi i zmusza do zatrzymywania się na rozmowie z nim?

 

ks. Krzysztof Wons SDS, Przewodnik po stanach pokusy, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

               

Pokusa dzielenia się grzechem

Pokusa dzielenia się grzechem

Zerwała zatem z niego owoc, skosztowała i dała swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł.

Rdz 3,6d

 

Co mówi słowo Boże?
„Zerwała zatem owoc”. Słowo Boże ukazuje nam moment grzechu nie jako przypadkową sytuację, nieopatrzną pomyłkę, „zapomnienie się” Ewy, ale jako owoc pewnego procesu, który rozpoczął się wcześniej.

Ewa podjęła dialog z wężem, dopuściła jego przewrotne myśli do swojego serca i umysłu. Pozwoliła się uwieść – zatem zerwała owoc. Tradycja ludowa identyfikuje zakazany owoc z jabłkiem, a to z powodu tożsamości fonetycznej, jaka w języku łacińskim istnieje pomiędzy malum – „jabłko”, i malum – „zło”. Zło jest jak owoc. Jest owocem nieodrzuconej pokusy: złych myśli, nieuporządkowanych pragnień, namiętności i zarozumiałości.

„Skosztowała…” – słowo to jest obrazem wchodzenia w rzeczywistość grzechu. „Kosztowanie” pokusy prowadzi do kosztowania grzechu. Tak jak pokusa potrafiła zająć serce i umysł Ewy, tak teraz dzieje się to pod wpływem grzechu. Grzech jest zawsze kosztowaniem zła, które sprowadza śmierć na całego człowieka. Dotyka wszystkich jego sfer. Grzech jest jak wirus, który infekuje cały organizm. Wraz z pojawieniem się grzechu wyłania się także nowy stan pokusy – pokusy w grzechu. Szatan kusi nie tylko do wejścia w grzech. Kusi także w stanie grzechu.

Tyle że w tym przypadku ma łatwiejszy dostęp do człowieka. Pokazuje to pierwsza scena, która rozegrała się po upadku Ewy. „Dała (owoc) swemu mężowi, który był z nią, a on zjadł”. Zdanie to wywołuje wrażenie szybkiego rozprzestrzeniania się grzechu. Adam jakby bez zastanowienia i bez walki przyjmuje zakazany owoc. Więcej, jeśli o Ewie napisane jest, że skosztowała, to o Adamie powiedziane jest, że zjadł. Słowo Boże ujawnia nam siłę wzrostu i przenikania zła. Pierwsza pokusa, jakiej ulega Ewa po grzechu, to pokusa dzielenia się grzechem. Ma się wrażenie, że czyni to odruchowo i że Adam także mechanicznie przyjmuje owoc i go zjada.

Oto przekleństwo grzechu pierworodnego: Ewa zraniona swoim grzechem jakby mimowolnie rani osobę, która jest najbliżej niej – swego męża.

Co to oznacza dla życia?
Grzech jest zwykle konsekwencją zerwania relacji z Bogiem, z Jego przykazaniem. W naszym życiu nie ma grzechów przypadkowych. Nie ma grzechów bez historii kuszenia i bez procesu ulegania pokusie. Słowo Boże z niezwykłą wnikliwością ukazuje nam, jak może dojść i jak często dochodzi do grzechu w naszym życiu. Pismo Święte przedstawia proces upadku, który jest naszym prawdziwym dramatem. Pokazuje, jak tracimy to, co najpiękniejsze, za cenę kosztowania czegoś, co w rzeczywistości niesie śmierć.

W każdym słowie Boga spełnia się obietnica Jezusa, który zapewnił, że pośle nam swojego Ducha. On pouczy świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie (por. J 16,8). On nas wszystkiego nauczy i przypomni, co zostało nam objawione (por. J 14,26). On doprowadzi nas do całej prawdy (por. J 16,13). Duch prawdy działa nieustannie w słowie Bożym. Jeśli się na nie otworzymy, Duch Boży pomoże nam rozpoznawać złość grzechu i pouczy, jak zachowywać się w pokusie. Nauka Objawienia o pokusie i złu jest nam potrzebna zwłaszcza dzisiaj, gdy w świecie nasila się proces lekkomyślnego „kosztowania” grzechu, bawienia się grzechem. Pokazywany jest on jako coś atrakcyjnego i fascynującego. Przemilcza się natomiast prawdę, że każdy grzech niesie z sobą cierpienie i śmierć. Potrafi zrujnować życie, jak było w przypadku pierwszych ludzi. Co więcej, zakosztowane zło potrafi się szybko rozprzestrzeniać. Jest wręcz namiętnie „zjadane”.

Pokusa, by podzielić się grzechem, rodzi się prawie automatycznie, w tym samym momencie, gdy go kosztujemy. Grzech zniewala. Potrafi rodzić wewnętrzny przymus przenoszenia na innych własnych zranień, spowodowanych grzechem osobistym. Każdy grzech staje się złem publicznym. Popełniony, rozpoczyna swój niszczycielski marsz. Najpierw uderza w grzesznika, potem w drugie osoby. Osobisty upadek ojca, matki, kapłana, dyrektora może stać się początkiem rozpadu rodziny, kościelnej wspólnoty, firmy.

Do rozeznania na modlitwie
Nasze upadki nie są dziełem przypadku. Każdy grzech kryje w sobie historię kuszenia. Słowo Boże nakłania mnie, abym rozeznał moje drogi gubienia się. Co stoi najczęściej u początku moich grzechów? Jakie sytuacje, relacje, zachowania rodzą we mnie pragnienie „kosztowania” zła? Jakim grzechem jestem najczęściej obarczany przez innych? Jaki grzech osobisty przenoszę na drugie osoby?

Krzysztof Wons SDS, Przewodnik po stanach pokusy, Kraków 2018


Polecamy:

               

Gdyby nie to ciało…

Gdyby nie to ciało…

Duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe.
Mk 14,38

W grzechach duchowych często ukrywa się większa wina niż w cielesnych. A jednak niektórzy uważają, że gdyby pozbyli się podniet i pożądania, od razu należałoby im przypiąć aureolę. Nie tędy droga. Pan Bóg inaczej to zaplanował

Święty Augustyn pisze w „Państwie Bożym”, że gdyby ludzkie ciało było jedynym zarzewiem grzechu, to diabła należałoby uznać za najczystsze stworzenie w niebie i na ziemi. Niby wiemy, że bezcielesny diabeł świętoszkiem nie jest, a jednak w potocznym postrzeganiu moralności to właśnie grzechy cielesne stają się „najczystszym” przejawem nieczystości serca ludzkiego. Nierzadko podczas spowiedzi są solą w oku penitenta i wydają się bardziej obciążać sumienie niż wszelkie inne grzechy.

Jest to o tyle zastanawiające, że Dekalog, mając taką, a nie inną strukturę, najpierw ostrzega przed grzechami wobec Boga, a następnie przeciw bliźniemu i sobie samemu. Również Jezus w Ewangelii bardziej piętnuje bałwochwalstwo, niewiarę, faryzeizm, samowystarczalność, legalizm i zatwardziałość serca niż obżarstwo czy współżycie pozamałżeńskie. Dlaczego tak się dzieje, że grzechy ciała trapią nas bardziej? „Człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce” (1 Sm 16,7). Trudniej nam zajrzeć do swego wnętrza właśnie dlatego, że jesteśmy też ciałem.

Ponieważ świat poznajemy za pomocą zmysłów, sądzimy, że to, co widoczne i namacalne, jest poważniejsze lub bardziej znaczące. Pijak jest gorszy niż ten, kto zazdrości w sercu. Zachowanie tego pierwszego kole w oczy, a drugi grzeszy w ukryciu. Z tego powodu grzechy cielesne są „oczywiste” i w porównaniu z nimi to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka, wydaje się nie istnieć.

Cielesne wykroczenia bywają dla nas bardziej zatrważające, ponieważ możemy zupełnie nieświadomie ulegać manichejskiej podejrzliwości, która materię i cielesność stawia poza orbitą doświadczenia Boga. Według tej herezji liczy się tylko duch, a ciało, jako przejściowy balast, jest siedliskiem moralnego zepsucia. Chrześcijaństwo nigdy na coś takiego nie przystało. Ale pokusa manicheizmu nadal krąży po świecie i jak wirus znajduje czasem mieszkanie w ludzkim umyśle.

Święty Grzegorz Wielki twierdzi, że widoczność cielesnych grzechów sprawia, iż bardziej się ich wstydzimy, a św. Tomasz z Akwinu dodaje, że bardziej nas dotykają, ponieważ „odnoszą się do przyjemności, wspólnych człowiekowi i zwierzętom; przez nie więc człowiek poniekąd staje się zwierzęciem”. A przecież zwierzę, jakkolwiek by patrzeć, to istota o wiele mniej zła i perfidna niż diabeł, który brzydzi się ciałem. Święty Doktor Anielski pisze w „Sumie teologicznej”, że „w grzechach duchowych zachodzi większa wina niż w grzechach cielesnych”. Dlaczego? O tym za chwilę.

Najpierw przypatrzmy się Tomaszowemu rozróżnieniu na grzechy cielesne i duchowe, które na pierwszy rzut oka może niepokoić. Takie podejście nie wynika bynajmniej z potępiania cielesności. W Piśmie Świętym ciało to zawsze cały człowiek. Nie znajdziemy tam ostrego podziału na ciało i ducha, jak czynią to niektóre filozofie, chociażby platonizm.

Tomasz jest dzieckiem Biblii. Dlatego według niego każdy grzech ciała jest zawsze grzechem ducha, bo nie chodzimy po tym świecie jak zaprogramowane maszyny oblepione mięśniami i powleczone skórą. Mamy wolność, pamięć i rozum – znaki obecnego w nas ducha, które nawet w uzależnieniu nie znikają, chociaż mogą być skrępowane. Niemniej czasem przekraczamy wyznaczone nam granice w ciele, a innym razem (bardziej) w duchu. Czasem pociąga nas do tego pożądliwość, a czasem myśl. Natomiast prawdą jest, że nie każdy grzech ducha uzewnętrznia się w ciele. Grzeszymy przecież także myślą ukrytą w naszej świadomości. Tomasz odróżnia grzech cielesny od duchowego nie tyle ze względu na jego źródło, ile cel. Każdy człowiek pragnie dobra i związanej z nim radości. Może być ona duchowa lub cielesna, dobra lub zła. Dlatego też dominikanin zaznacza, że „każdy grzech polega na pożądaniu jakiegoś przemijającego dobra w sposób nieuporządkowany i – co za tym idzie – na radowaniu się nim, gdy się je ma”.

Zauważmy, że problemem nie jest samo pożądanie cielesnego dobra. Przyjemność dotyku, orgazm, smakowanie jedzenia czy picia nie są rzeczywistościami zakazanymi i niegodnymi człowieka. O grzeszności rozstrzyga ich nieuporządkowane pożądanie, czyli takie, które wykracza ponad miarę wyznaczoną przez rozum lub Ewangelię oraz sprawia, że człowiek bardziej miłuje siebie niż Boga i drugiego człowieka. Głównym celem grzechu cielesnego jest osiągnięcie przyjemności cielesnej w sposób nieuporządkowany, np. przez nadmierne jedzenie, picie lub aktywność seksualną. Współżycie małżeńskie nie jest złe, ale jeśli jedynym motywem jego podjęcia jest wykorzystanie bliskiego człowieka dla własnej przyjemności, to pojawia się problem. Tkwi on jednak w postawie duchowej, a nie seksie – bo drugiego człowieka wybiera się wtedy jako narzędzie do osiągnięcia własnego egoistycznego celu.

Istnieje też grzeszna duchowa radość, która pojawia się wtedy, gdy ktoś odczuwa zadowolenie np. z własnej próżności, ciągle ją w sobie podsycając, albo cieszy się z nieszczęścia drugiego człowieka. Grzech duchowy często czerpie radość z czegoś niedotykalnego i pozornie niezauważalnego. Jest też trudniejszy do wykrycia, ale znacznie poważniejszy.

Dlaczego grzechy cielesne są mniej problematyczne niż duchowe? Święty Tomasz uczy, że nie wszystkie grzechy są sobie równe. Także w świecie grzechu istnieje hierarchia, która wiąże się z „porządkiem miłości”. Na pierwszym miejscu jest miłość do Boga, następnie do bliźniego, a na końcu – do samego siebie. Oczywiście, wszystkie grzechy są wykroczeniami przeciwko Bogu, ale istnieje w nich pewne stopniowanie winy. Niewiara i pycha są większymi grzechami niż kradzież, a cudzołóstwo bardziej niegodne człowieka niż łakomstwo czy masturbacja. Grzechy duchowe bardziej zwracają się przeciwko Bogu i bliźniemu, ponieważ sam Bóg jest duchem, a także w tajemniczy sposób mieszka w duszy człowieka. Grzechy cielesne zadowalają pożądanie, które pragnie jedynie stworzonego dobra, a nie dóbr nieskończonych. Ponieważ człowiek bardziej przywiązuje się do dobra widzialnego, grzeszy „mniej” niż złem, którym bezpośrednio i umyślnie występuje przeciwko Bogu lub bliźniemu. Widać to także w relacjach międzyludzkich. Bardziej rani nas pogarda czy obmowa niż to, że ktoś nie pożyczył nam sto złotych, bo nas nie lubi. W grzechach cielesnych człowiek bardziej szkodzi samemu sobie i zwraca się przeciw swojemu ciału, które należy kochać mniej niż Boga i bliźniego, stąd i wina jest mniejsza.

W końcu na zmniejszenie winy grzechu cielesnego wpływa zdaniem Tomasza to, że wywołuje go pożądliwość. „Grzech bowiem jest tym mniejszy, im gwałtowniejsze jest uderzenie podniety”. Wydawałoby się, że powinno być na odwrót: im większa pożądliwość, tym większa wina. Tomasz uznaje jednak wrodzoną nam pożądliwość, nawet jeśli jest skutkiem grzechu, za okoliczność łagodzącą. Pożądliwość – słabość ciała działa tutaj na korzyść oskarżonego. Sam Jezus, prosząc apostołów o czuwanie razem z Nim w Ogrójcu, mówi, że trzeba się mobilizować do duchowej aktywności, bo „ciało jest słabe”. Uczniowie posnęli, bo dopiero co zakończyli ucztę paschalną. Po Zmartwychwstaniu Jezus nigdy im tego nie wypominał, ale wyrzucał im niewiarę i upór. Trzeba więc uważać, aby wielkości winy nie mierzyć intensywnością i natarczywością pokusy cielesnej.

Święci, mając bardziej Boży, czyli miłosierny wgląd w serce człowieka, są niezwykle powściągliwi w wydawaniu ocen moralnych. Zwracają też uwagę, że mało kiedy kierujemy się w życiu czystą złośliwością w popełnianiu wszelkiego rodzaju grzechów, także cielesnych.

Wspaniała święta polska, Urszula Ledóchowska, komentując reakcję uczonych w Piśmie i faryzeuszów wobec kobiety przyłapanej na cudzołóstwie (por. J 8,1–11), piętnuje naszą spontaniczną tendencję do potępiania bez wnikania w motywy i bez zważania na ludzką słabość: „Czy nie wiesz, że duch ochoczy, ale ciało mdłe, że często człowiek upada nie ze złej woli, robi głupstwa bez zastanowienia, bezmyślnie? Złości w tym nie ma, grzechu nie ma, Bóg nie jest obrażony”.

Święty Izydor z Sewilli pisze w „Sentencjach”, że „ludzie czynią grzech na trzy sposoby, to jest z powodu nieświadomości, słabości oraz umyślnie”. Zwróćmy uwagę na kolejność tego stopniowania. Zła wola i rozmyślność pojawiają się na końcu, a nie na początku. Izydor uważa również, że „większy jest upadek człowieka, który grzeszy z powodu słabości, niż tego, który grzeszy z niewiedzy, cięższy jest grzech popełniony umyślnie niż z powodu słabości”. Większy upadek oznacza, że słabość bardziej nas boli i chętniej byśmy się jej pozbyli niż grzeszenia świadomego i umyślnego. Za taką postawą kryje się często pycha – chcielibyśmy być jak Bóg.

Ale w „Sentencjach” znajdziemy jeszcze inne ciekawe wskazówki przydatne w ocenie grzechów cielesnych. Izydor zaznacza, że „niekiedy bardziej grzeszy ten, kto grzech miłuje i go nie czyni, niż ten, kto go czyni i nienawidzi”. Czy nie wygląda to na paradoks? Jak można grzech czynić i zarazem go nienawidzić? Można, gdy wolność człowieka jest już bardzo ograniczona przez przyzwyczajenie. Przede wszystkim decydująca jest postawa wewnętrzna i nastawienie wobec grzechu. Starszy brat z przypowieści o miłosiernym ojcu wprawdzie nie popełniał rażących grzechów, ale – jak się okazało po powrocie brata-hulaki – z chęcią uczyniłby to samo, bał się jednak opuścić dom i pokazać, jaki rzeczywiście jest. Miłował grzech, chociaż go nie czynił.

Sytuacja, o której pisze Izydor, przypomina kogoś, kto zmaga się z uzależnieniem. Człowiek uzależniony doświadcza specyficznego przymusu (pożądliwości) i ciągle mu ulega. Ten przymus łatwo pomylić ze świadomą decyzją woli. Wprawdzie uzależniony nie chce grzeszyć i nienawidzi tego, co robi, ale równocześnie czuje się winny, bo odczuwa nieznośny przymus i natręctwo robienia tego samego. Popada w błędne koło. W rzeczywistości jednak jego wina moralna może być znacznie mniejsza niż tego, który kocha grzech i rodzi go w swoim sercu, ale nie doprowadza go do skutku (nie uzewnętrznia w ciele).

Dlatego św. Izydor pisze również, że „wśród potępionych wielu jest takich, którzy nie mieli styczności z cielesnym zepsuciem”. Z kolei „niekiedy wybrani upadają, popełniając grzech cielesny, po to aby zostali uzdrowieni z grzechu pychy, którą unoszą się z powodu zasług”. Brzmi to dziwnie, a nawet bluźnierczo… ale czasem grzechy cielesne mogą służyć duchowemu wzrostowi. Są narzędziem odnowy dla tych, którzy starają się żyć z Bogiem, ale w ich serce wkrada się pycha – wada znacznie gorsza niż upadki ciała.

Trzeba się więc strzec, by nie popaść w dość subtelną pułapkę, którą zastawia na nas zły duch. Człowiek, który zmaga się z np. z obżarstwem albo seksualnym uzależnieniem, może w pewnym momencie stwierdzić, że to jego jedyny i największy problem. Będzie próbował go bezpośrednio zwalczać. Grzechy cielesne, zwłaszcza powtarzające się, mogą być jak klapki na oczach, które powodują całkowitą koncentrację na ciele. Nic innego wtedy nie widać. Gorzej: często pojawia się skądinąd zrozumiałe przekonanie, że gdyby opanować wszelkie cielesne nieuporządkowanie i uwolnić się od „ciężarów” ciała, to wtedy byłoby już wszystko w porządku.

Jednak oprócz pragnień ciała są jeszcze pragnienia ducha, także skłaniające do grzechu i o wiele trudniejsze do zdemaskowania. Psychologia mówi o somatyzacji problemów psychicznych czy duchowych. Często uzależnienia są wyrazem ludzkiej bezsilności: ucieczką przed tym, co boli, lub próbą leczenia niewidocznych braków i ran psychicznych, także duchowych. Ciało jest membraną ducha, nieładu i głębszego poranienia. Bez niego prawdopodobnie czulibyśmy się bardziej doskonali, niż jesteśmy. I nie prosilibyśmy o uzdrowienie i miłosierdzie. Wielu świętych doświadczyło tego na własnej skórze.

Dariusz Piórkowski SJ


Polecamy: