Uwolnij się! 3 płaszczyzny dobrej spowiedzi

Uwolnij się! 3 płaszczyzny dobrej spowiedzi

Sakramentu pokuty i pojednania to sakrament, który nie tylko jest pojednaniem z Bogiem, lecz także z samym sobą i z drugim człowiekiem. Dobrze przeżyty sakrament spowiedzi jest w stanie uporać się z wieloletnimi grzechami oraz przyzwyczajeniami, które sprawiają, że pozostajemy jakby na uwięzi, nie mogąc w pełni rozkoszować się darem wolności.

Pierwsza płaszczyzna to zgoda na przyjęcie przebaczenia od Boga. Ten etap dla wielu osób jest bardzo trudny, ponieważ zakłada całkowitą szczerość i otwartość. Człowiek, który przychodzi do spowiednika z zamiarem utajenia grzechu, sprowadza na siebie gniew Boży i przez to Jezus nie udziela takiej osobie łask w sposób wyższy. Spowiednik jest posłannikiem Boga, który w konfesjonale przyjmuje wyznanie grzechów od danej osoby. Podobnie jak lekarz, przed którym będziemy skrywać prawdziwą chorobę, a opowiadać o czymś mało znaczącym, nie postawi dobrej diagnozy prowadzącej do pokonania choroby. Spowiednik nie jest jasnowidzem i posługuje się tym, co jest mu podane w spowiedzi. Jeżeli człowiek szczerze rozpoczyna spowiedź, powinien pamiętać, że grzechy i słabości wyznaje samemu Jezusowi, który i tak je wszystkie zna. Chrystus jest nieograniczoną miłością, która pragnie obficie się wlewać do ludzkiego serca, ale potrzebuje sygnału od człowieka, który jej pragnie. Na tym etapie potrzeba ufności w to, że spowiednik nie jest tam po to, by osądzić czy potępić lub ocenić stan penitenta. Istnieje pewnego rodzaju łaska dla tego, który słucha spowiedzi: wszystko, co zostaje wyznane na spowiedzi, potem zostaje „pogrzebane”, dlatego nikt nie bywa przytłoczony tym, co usłyszał, ponieważ to wszystko płonie w ogniu Bożej miłości.

Otwartość rodzi pokorę, gdyż to pycha utrzymuje w ciemności. Brak chęci, by przyznać się najpierw przed sobą, a potem także przed Bogiem do popełnionego zła, powoduje pycha w człowieku. Jest ona bardzo silnie rozbudowana, ponieważ to narzędzie diabła, który posługuje się nią, by utrzymać człowieka w stanie grzechu. Pycha nie pozwala wniknąć w głębię własnej nędzy i uznać, że na tym etapie już sami nie poradzimy sobie z problemem, że potrzeba Bożej interwencji, by Jego mocą powrócić do życia. Pycha jest dobrą maską dla człowieka, który tworzy na zewnątrz dobry wizerunek, podczas gdy wewnątrz wszystko potrzebuje uleczenia. Pokora odsłania przed człowiekiem prawdę, pozwala mu ujrzeć siebie w takim stanie, jaki obecnie przeżywa, pozwala zobaczyć wszystkie zmagania, porażki, wysiłki i wreszcie pozwala uznać: jestem człowiekiem grzesznym, ale niesamowicie przez Boga kochanym. Ta nędza i brak niczego nie ujmują człowiekowi, którego powołaniem jest dążenie do świętości. Pycha prowadzi także do stawiania granic Bożemu miłosierdziu, które jest nieskończone, ponieważ człowiek sam osądza, że jego grzech jest tak potężny, iż Bóg na pewno mu go nie odpuści. To bardzo zwodnicze działanie szatana, który podobnie jak w przypadku Judasza najpierw nakłonił jego serce do zdrady Jezusa i sprzedanie Go za trzydzieści srebrników, a po dokonanej zdradzie utwierdził w tym, że nie może już liczyć na przebaczenie Chrystusa. Judasz powiesił się, bo nie zawierzył Bożej dobroci (Mt 27,3–10). Zupełnie inaczej postąpił Piotr, który również trzykrotnie wyparł się Jezusa, ale zapłakał nad swoim grzechem i powrócił do Pana, prosząc o przebaczenie.

Zgoda na przyjęcie przebaczenia od Boga zakłada również posłuszeństwo, przez które Bóg może hojnie rozświetlać drogi penitenta. Gdy jednak brakuje posłuszeństwa, ani spowiednik, ani Bóg nie dokona zmiany w człowieku, który z uporem stoi przy swoich racjach i nie zamierza zmienić postępowania. Przyjęcie tego, co przez usta kapłana mówi w tym sakramencie Jezus, wymaga ogromnego zaufania i pozwolenia na to, by dać się poprowadzić. Bóg nigdy nie pragnie unieszczęśliwiać człowieka, ale chce prowadzić go do pełni szczęścia, odbierając czasem jakieś namiastki, do których człowiek mocno się przywiązał. Spojrzenie Pana ma o wiele szerszą perspektywę, potrafi osądzać i oceniać stan człowieka najtrafniej. Jednakże czasem potrzebna jest decyzja, by zostawić to, co prowadzi do grzechu, by przerwać drogę ku zatraceniu. Posłuszeństwo Bogu nie jest odbieraniem wolności, ale pozwoleniem, by Ktoś mądrzejszy i większy zaczął prowadzić nas w życiu za rękę. Sam Jezus zaprasza:
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych (Mt 11,28–29).

To potwierdzenie tego, że Bogu zależy na każdym człowieku i że jego ciężary są dla Pana do uniesienia. Jezus staje się też nauczycielem pokory. Sam uniżył się aż po śmierć krzyżową, wyzbywając się wszelkich godności.

Druga płaszczyzna to przebaczenie sobie samemu własnych słabości i uznanie w sobie dziecka Bożego, którego godność otrzymaliśmy podczas chrztu. Mało kto wspomina swój chrzest, bo zwykle przyjmuje się go za czasów niemowlęcych, jednak tam raz na zawsze została odciśnięta pieczęć w sercu człowieka i raz na zawsze została mu udzielona łaska przybrania za syna lub córkę Boga. Miłość Boga do człowieka przerasta nawet nasze ziemskie rozumienie miłości doskonałej do swoich dzieci:
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach (Iz 49,15–16).

Człowiek, który doświadcza porażek, boryka się ze słabością i z grzechem w swoim życiu, powoli zaczyna jednak siebie potępiać. Patrzy na siebie oczyma, które raczej sądzą, niż potrafią usprawiedliwić. Perykopa opisująca powrót syna marnotrawnego jest tutaj dobrą ilustracją do walki wewnętrznej, jaką prowadzi syn, gdy wreszcie doświadcza tego, że jego decyzje zaprowadziły go na skraj upadku. Lęka się powrotu, mimo że jego ojciec każdego dnia go wyczekuje. Lęka się, mimo że ojciec nie zadaje żadnych pytań, ale w swoich oczach syn jest już nikim.

Powiedział też: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: «Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: ‘Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników’». Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem». Lecz ojciec rzekł do swoich sług: «Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». I zaczęli się bawić. (Łk 15,11–24)

Konfrontacja z własnym grzechem może prowadzić do podważenia swojego synostwa, uznania siebie za niewolnika grzechu, który nie powinien nawet prosić o przyjęcie i szacunek. Przebaczenie sobie otwiera drogę do zależności od Boga, który jest dawcą życia. Spójrzmy jeszcze na jedną postać z Nowego Testamentu, która pokonała tę barierę lęku przed własną grzesznością. To wspomniany już św. Piotr, obdarowany przez Jezusa szczególnym poznaniem tajemnic Bożych, jadający z Mistrzem wieczerze zaproszony do tego, by stawał się fundamentem Kościoła, zapytany przez służącą, czy jest uczniem Jezusa, zaprzeczył. Jednak „wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: «Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał” (Mt 26,75). Te łzy, które są wylewane z żalu nad własnym grzechem, sprawiają, że Piotr powraca jeszcze raz do wody chrztu. Każdy grzech jest zaparciem się Boga, wyborem diabła, który tylko czeka, by wzbudzić w człowieku takie poczucie winy, aby ten lękał się nawet wołać o pomoc. Człowiek czasem tak wierzy szatanowi, że przez wiele lat pozostaje w ukryciu ze swoim grzechem, lękając się zawierzenia Bożemu miłosierdziu. Bóg jest zawsze obrońcą człowieka, szatan jest zaś oskarżycielem, któremu chodzi o to, by człowieka doprowadzić do potępienia wiecznego. Nie ma większego zwycięstwa nad złem niż to, gdy ktoś przychodzi do sakramentu pokuty, szczerze wyznaje grzechy i płacze nad złem, jakie wyrządził. Rana jest głęboko zadana, przede wszystkim duszy tego człowieka, potem Kościołowi i Bogu, ale Bóg potrafi ją opatrywać najcenniejszymi olejkami, jak czynił z pewnym pobitym, o którym opowiada przypowieść o miłosiernym Samarytaninie:
Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał». Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie! (Łk 10,30–37).

Tak samo czyni Jezus, nie obawiając się ofiarować tego, co ma najcenniejszego, by przywrócić człowieka skruszonego do pełni sił i życia. By na nowo obdarować go nadzieją, radością, pokojem i miłością.

Trzecia płaszczyzna polega na przebaczeniu tym wszystkim ludziom, którzy zadali nam ból. Na tym etapie pojawia się pokusa, by uczynić z siebie ofiarę, która zostaje przez środowisko, w jakim żyje, poraniona – czy to fizycznie, czy też psychicznie. Grzech drugiego człowieka, który jest skierowany przeciwko konkretniej osobie, może w niej powodować odsuwanie myśli o tym, że ten człowiek sam potrzebuje pomocy. Często widać to na przykładach rodzin, w których od wielu pokoleń pojawiają się spory, nienawiść, poniżanie. Trudno spoglądać na osobę, która rani, z miłością.

Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6,14–15).

Czasem dużo szybciej usprawiedliwiamy własne błędy i zaniedbania, ale na błędy bliskich patrzymy już zupełnie inaczej. Jezus nałożył jednak na swoich uczniów obowiązek przebaczania. Gdy Piotr zapytał Go: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?”, Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18,21–22). Chrystus tłumaczy też swoje zobowiązanie uczniów do nieustannego przebaczania przypowieścią o nielitościwym dłużniku, w której wyraźnie podkreśla, że królestwo Boże jest wtedy, kiedy pojawia się między ludźmi przebaczenie:
Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: «Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam». Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: «Oddaj, coś winien!». Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: «Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie». On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego, widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: «Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?». I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (Mt 18,23–35).

Jezus gani postawę sługi, który sam prosił o darowanie długu, ale temu, który jemu był winny zdecydowanie mniejszą kwotę, nie chce darować. Podobnie jak z pieniędzmi dzieje się z grzechami. Człowiek, który przychodzi na świat, obciążony jest grzechem pierwotnym, przerastającym wagą wszystkie inne grzechy popełnione potem w trakcie życia. Dlatego grzech pierwotny musi pokonać woda chrztu świętego.

Zatem nawet największe przewinienie między ludźmi jest znacznie mniejsze niż ten grzech, który został nam odebrany w momencie chrztu. Płynie z tych rozważań prosty wniosek – że nie może otrzymać przebaczenia win ten, kto sam pielęgnuje w sercu urazę do swego brata i nie chce mu z serca darować.

Połączenie tych trzech płaszczyzn pozwala na owocne przyjęcie odpuszczenia win i uzyskanie stanu łaski uświęcającej. Każdy człowiek ma skłonność do popełniania grzechów, ale ma także dostęp do miłosiernego Jezusa, który czeka, by ktoś usłyszał Jego głos i rozpoczął życie w Jego świetle.

Teresa Borkowska OPs, Paweł Pawlikowski OP, Zanurzeni w chrzest święty, WAM, Kraków 2018


Polecamy:

               

Przeciwieństwem grzechu nie jest cnota!

Przeciwieństwem grzechu nie jest cnota!

Jeśli podstawowy grzech ludzi w stosunku do dzieła stworzenia polega – jak to nam wyjaśnił Paweł – na oddawaniu czci (doxazein) i składaniu dziękczynienia (eucharistein) nie Stwórcy, ale tylko i wyłącznie samemu sobie, to prawdziwym przeciwieństwem grzechu nie jest cnota, ale uwielbienie i dziękczynienie.

Przechodzimy zatem do pozytywnej roli rzeczywistości stworzonej, która z okazji do potknięcia i z przesłony między człowiekiem a Bogiem staje się okazją do doksologii.

Jeden z psalmów zaczyna się w ten sposób: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza” (Ps 19,2). Bóg napisał dwie księgi: jedną jest Pismo Święte, drugą jest świat stworzony. Jedna składa się z liter i słów, druga – z rzeczy. Nie wszyscy znają i nie wszyscy mogą przeczytać księgę Pisma, ale wszyscy, nawet analfabeci, mogą przeczytać księgę, którą jest świat stworzony. W każdym zakątku ziemi, nawet lepiej nocą niż za dnia. „Ich głos się rozchodzi na całą ziemię i aż po krańce świata – ich mowy” (Ps 19,5).

Ale to jest tylko początek tego, co opowiadają niebiosa. To przesłanie adresowane do początkujących. Niebiosa głoszą nie tylko egzystencję Boga (tę wręcz zakładają z góry), ale także Jego chwałę. To znaczy Jego wspaniałość, Jego blask. Im powierzone jest objawienie bardzo określonego aspektu Boga: Jego nieskończoności. Ciało ludzkie, kwiaty, kolory, zwykły liść – wszystkie te rzeczy same wystarczą, aby głosić niewyczerpane piękno, bogactwo i fantazję Boga. Ale kto będzie głosił także Jego nieskończoną wielkość? To zadanie – z punktu widzenia religijnego – wypełniają niebiosa, czyli wszechświat ze swoją bezgranicznością.

Obserwowanie firmamentu ma moc przeniesienia naszego umysłu aż ku jego najdalszym granicom, na skraj rozbicia się na mieliźnie. Przyprawia nas o zawrót głowy. Sama Droga Mleczna zawiera nie mniej niż sto miliardów gwiazd, a pomyśleć, że nasze najsilniejsze teleskopy mogą zaobserwować aż dziesięć miliardów galaktyk podobnych do naszej! Najdalsza znana nam gwiazda leży od nas w odległości czternastu miliardów lat świetlnych. Aby zdać sobie sprawę, co to oznacza, wystarczy pomyśleć, że Słońce – które jest oddalone od Ziemi prawie o sto pięćdziesiąt milionów kilometrów – potrzebuje nieco ponad osiem minut, aby przesłać do nas swoje światło. Przy użyciu naszej wyobraźni nie jesteśmy w stanie ogarnąć, co znaczą takie wyrażenia jak „miliardy lat świetlnych”. Jesteśmy skazani na bezsilność i pokorę: „Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził, czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?” (Ps 8,4-5). Rodzi się to charakterystyczne uczucie zdumienia, które prawie zawsze przygotowuje do wiary i towarzyszy jej.

Jakie jest zatem zadanie człowieka w tym wszystkim? „Niebo i ziemia – zostało napisane – pełne są Jego chwały” (por. Ps 148,13). Można by rzec, są nią brzemienne. Ale same nie mogą „pozbyć się tego brzemienia”. Jak ciężarna kobieta, również one potrzebują sprawnych rąk akuszerki, aby wydać na świat to, czym są „brzemienne”. I tymi „akuszerkami” Bożej chwały powinniśmy być właśnie my. Ileż musiał czekać wszechświat, jak długą drogę musiał przejść, aby dotrzeć do tego miejsca! Miliony i miliardy lat, podczas których materia z racji swej bezkształtności z trudem zdążała ku światłu świadomości, jak soki żywotne, które z podglebia znoszą się ku wierzchołkowi drzewa, by rozejść się, rodząc kwiaty i owoce. Ta świadomość została w końcu osiągnięta, kiedy we wszechświecie pojawił się „fenomen ludzki” (P. Teilhard de Chardin). Ale teraz, kiedy wszechświat osiągnął swój cel, wymaga, aby człowiek wypełnił swoje zadanie, to znaczy – jeśli tak można powiedzieć – aby przejął kierownictwo chóru i w imieniu wszystkich zaintonował „Chwała Bogu na wysokościach nieba!”.

Błogosławiony Henryk Suzo (zm. 1366) mówił: Gdy śpiewałem we Mszy te pochwalne słowa Sursum corda, […] stawiałem przy sobie wszystkie stworzenia, które Bóg umieścił w niebie i na ziemi, we wszystkich czterech pierwiastkach – każde z osobna i po imieniu, a więc: ptaki powietrzne, leśne zwierzęta, ryby w wodzie, liście i trawę na ziemi, nieprzeliczone ziarnka piasku w morzu, nadto wszystkie pyłki migocące w słońcu, kropelki wody, te – z rosy, śniegu czy deszczu – które kiedykolwiek spadły na ziemię, i życzyłem sobie, żeby każda z tych rzeczy wydawała słodkie, przejmujące akordy, wychodzące z najgłębszych pokładów mego serca i żeby w ten sposób wiecznie rozbrzmiewał nowy, podniosły hymn pochwalny na cześć najmilszego i najłaskawszego Boga. […] A jak kierownik chóru, sam pełen zapału i uniesienia, innych porywa do śpiewu, tak i ja pragnąłem wszystkich rozradować. Weźmy do ręki kwiat albo kamień i przyjrzyjmy się im nie z punktu widzenia naukowego, ale z perspektywy miłości Boga do człowieka, rozciągającej się także na rzeczy. Można zobaczyć piękno tej miłości w źdźble trawy, w liściu, w gałązce, włączając nasze życie w życie wszechświata. Góry, morze, kwiaty, zwierzęta: w każdym z tych stworzeń powinniśmy rozpoznać zamiar Jego miłości do nas. I podziękować Mu w imieniu natury, która nie może mówić. Pobożność szeroka jak świat powinna być odpowiedzią na bezgraniczną miłość Stwórcy.

Ale nie możemy zakończyć, nie wspominając o największym piewcy stworzenia, o świętym, który bardziej niż ktokolwiek inny i wcześniej niż ktokolwiek inny w świecie chrześcijańskim uczynił z niego miejsce doksologii – o Franciszku z Asyżu. Jego postawa wobec stworzenia ukazała coś nowego, co zdumiało jego współczesnych. Jego pierwszy biograf, Tomasz z Celano, tak o tym mówi: Ogarnia całe stworzenie niesłychanym uczuciem miłości, wychwalając je ze względu na Pana i zachęcając do oddawania Mu chwały. […] Braciom ścinającym drzewo na opał zakazuje wyrąbywać całe drzewo, aby zachowało nadzieję na wypuszczenie nowych pędów. Domaga się, żeby ogrodnik nie otaczał granic ogrodu rowem, by w stosownym czasie zieleń traw i piękno kwiatów dawały świadectwo o wspaniałym Ojcu wszystkich rzeczy. W ogrodzie zaleca tworzyć ogródek z pachnących i kwitnących ziół, aby przywoływały u patrzących pamięć o rozkoszy wiecznej. Zbiera na drodze robaki, żeby nie zostały zdeptane nogami, i nakazuje dostarczać pszczołom miód oraz najlepsze wina, aby w czasie zimowego chłodu nie zginęły z braku pożywienia. Do wszystkich zwierząt zwraca się przyjaźnie po imieniu, choć w każdym gatunku dzikich zwierząt szczególną miłością darzy łagodne.

Wydaje się, jakby niektóre jego zalecenia były napisane dzisiaj, pod naciskiem obrońców środowiska. Ale różni ich duch. Franciszek chce odkryć inny sposób cieszenia się rzeczami, to znaczy ich kontemplowanie, a nie posiadanie. On może się radować każdą rzeczą, ponieważ zrezygnował z posiadania którejkolwiek z nich. Kiedy pisze Pieśń słoneczną, może kontemplować stworzenie już tylko duszą, ponieważ jego oczy są niemal zgaszone, a światło „brata słońca” zadaje mu tylko przeszywający ból.

Posiadanie wyklucza, kontemplacja włącza; posiadanie dzieli, kontemplacja mnoży. Tylko ktoś jeden może posiadać jezioro, park, a wszyscy pozostali są z niego wykluczeni. Tysiące mogą kontemplować to samo jezioro i park i wszyscy cieszą się nimi, nie odbierając ich nikomu. Nauka chrześcijańska o stworzeniu i przykład Franciszka skłaniają nas do odkrycia na nowo kontemplacyjnego wymiaru życia. Nie tylko jako doświadczenia czerpania korzyści estetycznych, ale także jako jedynej gwarancji ocalenia stworzenia, jako spełnienia naszego najważniejszego powołania, którym jest „wielbienie chwały Bożej”, jako drogę naszego powrotu do Boga.

Na koniec przyłączmy się do Franciszka w uwielbieniu Stwórcy znaną piosenką, która zawiera w sobie jego Pieśń słoneczną:

Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore.

Niech Cię wysławi to, co stworzyłeś:
Słońce na niebie, księżyc wśród nocy.
Gwiazdy świecące, wiatry gwałtowne,
Żywioły wodne, ogień gorący.
I siostra nasza, matka ziemia,
Ta, co nas żywi i wychowuje,
Słodkie owoce, kwiaty i zioła,
I szczyty górskie, morskie głębiny.
Trzeba nam chwalić Ciebie, o Boże,
Trzeba nam śpiewać Tobie, o Boże,
Bo to jest sensem naszego życia.
Niech całe życie będzie piosenką!

 

Raniero Cantalamessa OFMCap, Nasza wiara, Kraków 2018


Polecamy:

               

Czy zdarza Ci się manipulować Bogiem?

Czy zdarza Ci się manipulować Bogiem?

Manipulowanie Bogiem odbiera sens życiu, bo oddala od nurtu realnego życia i stawia poza nim, budując sztuczny świat. Jaki sens ma nieautentyczne życie?

Gdy ludzie spowiadają się z grzechów przeciw przykazaniu: „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno”, najczęściej przyznają się do „wypowiadania imion” (w domyśle świętych). Czy rzeczywiście chodzi tu tylko o to, by nie mówić „Jezus, Maria”?

W tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia czytamy: „Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, w błahych rzeczach, bo nie pozwoli Pan, by pozostał bezkarny ten, kto wzywa Jego Imienia w błahych rzeczach” (Wj 20, 7).

Co oznacza określenie „w błahych rzeczach” czy – jak woli Katechizm – „nadaremnie”? Można je też przetłumaczyć: „do spraw próżnych”, czy jeszcze lepiej: „po to, by skłamać, do czynienia czegoś fałszywego”. Czy dopuszczalny jest fałsz, gdy wzywamy imienia Boga? Rodzi się pytanie, kiedy wzywamy imienia Bożego?

Pierwszym przykładem naruszenia tego przykazania może być praktyka składania przysięgi w imię Boże. Krzywoprzysięstwo jest poważną sprawą. Szczególnie politycy i urzędnicy bywają z niego rozliczani. Fałszywe świadectwo w sądzie może spowodować skazanie niewinnego. W kręgu kulturowym Starego Testamentu zgodne świadectwo dwóch mężczyzn mogło spowodować skazanie na karę śmierci. Przykład tego mamy w Księdze Daniela (rozdz. 13), gdzie dwóch „sprośnych” starców przez swoje krzywoprzysięstwo o mało nie spowodowało ukamienowania niewinnej Zuzanny. Krzywoprzysięstwo zaprzecza istocie Boga, bo wzywa Go, by był świadkiem kłamstwa, a przecież On jest Prawdą.

Istnieją też inne sposoby kłamliwego używania imienia Bożego. Chodzi o nadużywanie Bożego autorytetu do wywodów, które nie są prawdziwe, gdy chcemy na siłę udowodnić komuś coś, co nie koresponduje z prawdą o Bogu czy z prawdą o osobie lub jej życiu. Ilustruje to poniższa bajka:

Pewien chrześcijański intelektualista, który uważał, że Biblia jest literalnie prawdziwa aż do najmniejszych szczegółów, spotkał raz kolegę, który mu rzekł:
– Według Biblii Ziemia została stworzona około pięciu tysięcy lat temu. Znaleziono jednak kości świadczące, że życie na naszej planecie istnieje od setek tysięcy lat.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać:
– Kiedy Bóg stworzył Ziemię pięć tysięcy lat temu, celowo umieścił te kości w ziemi, aby wypróbować, czy bardziej będziemy wierzyć twierdzeniom naukowców, czy Jego świętemu słowu.

Miejscem, gdzie bardzo często używa się imienia Bożego, jest liturgia. Może się zdarzyć, że i tu będzie to czcze, nadaremne. Dzieje się tak, gdy dana czynność liturgiczna, zamiast wyrażać moje nawrócenie (lub jego pragnienie), będzie chciała je zastąpić. Iluż ludzi uważa, że jest dobrymi chrześcijanami tylko dlatego, że chodzą do kościoła. Przy tym nie troszczą się o wrażliwość własnego sumienia i w konsekwencji czynią wiele zła bliźnim. Chodzą do spowiedzi, ale zapominają o zadośćuczynieniu. Jak wielu musi się gorszyć takim chrześcijaństwem? Przy takiej postawie kult, czyli modlitwa i liturgia, zakrawa na hipokryzję.

Ludzie wyrażają rożne opinie, mają swoje przekonania, lęki, a także interesy do załatwienia. Nie zawsze są one w pełni uczciwe i jasne, dlatego bywa, że starają się je podbudować Bożym autorytetem. Gdy przy tym mówią coś fałszywego, to grzeszą przeciw drugiemu przykazaniu.

Księga Hioba przynosi nam przykład ludzi, którzy chcieli bronić Boga, okrutnie przy tym kłamiąc. Szybko zostali przywołani do porządku. Mianowicie przyjaciele Hioba, widząc jego cierpienie, fałszywie oskarżyli go o to, że zgrzeszył. Chcieli go zmusić, aby przyznał się do grzechu, którego Hiob nie popełnił. Robili tak, bo pragnęli bronić Bożej sprawiedliwości, która według nich karze tylko winnych. Bogu nie spodobała się ich postawa. Potępił ją. Nawet Boga nie wolno bronić, posługując się fałszem.

Bywa też, że imienia Bożego używa się w sposób magiczny. Nie mamy wtedy do czynienia z modlitwą, przez którą człowiek chce odkryć wolę Bożą, ale ze zmuszaniem Boga, czy świętych, poprzez rożne formułki i ofiary do tego, by pełnili naszą wolę.

Nieco inną postawę ilustruje kolejna bajka:

Pewna matka nie mogła sobie poradzić z synkiem, który zawsze wracał do domu po zmroku. Dlatego przestraszyła go: powiedziała mu, że na ścieżce do domu pojawiły się jakieś duchy wychodzące zaraz po zachodzie słońca. Odtąd nie musiała mu przypominać, by wracał do domu w porę. Kiedy jednak chłopiec urósł, tak bał się ciemności i duchów, że nie było sposobu, by wyszedł z domu wieczorem. Wtedy matka dała mu medalik i przekonała go, że gdy będzie go nosił, duchy nie będą mu mogły zrobić nic złego. Teraz już chłopiec wychodzi

odważnie w ciemności, mocno ściskając swój medalik.

Grzechy przeciwko drugiemu przykazaniu mogą spowodować zgorszenie i w efekcie odrzucenie religii. W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy: „Bluźniercze jest również nadużywanie imienia Bożego w celu zatajenia zbrodniczych praktyk, zniewalania narodów, torturowania lub wydawania na śmierć. Nadużywanie imienia Bożego w celu popełnienia zbrodni powoduje odrzucenie religii” (2148).

Szczególną czujność muszą tutaj zachować nie tylko politycy, ale i kapłani. Ich słowa często są utożsamiane ze Słowem Bożym. Nadużyte mogą więc spowodować wielkie zniszczenie, zwłaszcza gdy ludzkie prawa miesza się z prawem Bożym. Również ci, którzy ich słuchają, powinni używać sumienia, oceniać, a nie bezkrytycznie przyjmować opinie nawet największych autorytetów.

Ludzie spowiadają się z bezmyślnego wypowiadania imion świętych, ponieważ czują, że robią coś, co jest nie do końca dobre. Żydzi nie wypowiadali imienia Jahwe, nawet gdy czytali na głos (a zawsze tak czytali) święte księgi. W miejscu, gdzie było wypisane „Jahwe”, czytali „Adonaj”, czyli Pan. Szanując tę tradycję, podczas liturgii nie czytamy „Jahwe Bóg”, tylko „Pan Bóg”. Nawet Biblia Tysiąclecia w kilku ostatnich wydaniach wprowadziła takie tłumaczenie. Tak wielki był szacunek dla tego imienia, że arcykapłan tylko raz w roku mógł wypowiedzieć Boże imię w najświętszym miejscu świątyni. Istnieje też pewien nurt w tradycji żydowskiej, utrzymujący, że na górze Synaj przy gorejącym krzaku Bóg w ogóle nie objawił swojego imienia. Na pytanie Mojżesza o to, jak się nazywa, Stwórca miał odpowiedzieć: „A cóż cię to obchodzi? Jestem, który jestem. I tyle”. Stąd ludzie mówili o Nim: „Jest, który jest”, a hebrajskim skrótem tego wyrażenia jest słowo „Jahwe”.

Jakkolwiek było, widzimy, że Boże imię jest czymś sakralnym, czyli odłączonym od zwykłego, powszechnego użytku. Zaczęliśmy od pokazania konsekwencji grzechu krzywoprzysięstwa. Powstaje jednak pytanie: czy samo składanie przysięgi nie jest grzechem? Przecież w Ewangelii czytamy: „(…) powiedziano przodkom: Nie będziesz fałszywie przysięgał (…). A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie” (Mt 5, 33-34).

W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy: „Powołując się na św. Pawła, tradycja Kościoła przejęła rozumienie słów Jezusa jako niesprzeciwiających się przysiędze, jeśli składa się ją z ważnego i słusznego powodu (np. w sądzie)” (2154).

Listy Pawłowe przynoszą dwa przykłady przysięgania na Boga przez Apostoła Narodów, a więc ucznia Chrystusa: „A ja wzywam Boga na świadka mojej duszy, iż tylko dlatego, aby was oszczędzić, nie przybyłem do Koryntu” (2 Kor 1, 23) oraz: „A Bóg jest mi świadkiem, że w tym, co tu do was piszę, nie kłamię” (Ga 1, 20).

Czy taka argumentacja wystarczy, by obronić się przed zarzutami anarchistów nastających na instytucję przysięgi? Myślę, że warto tu rozróżnić dwie rzeczy.

Czym innym jest to, że chrześcijanin – jak chce tego Chrystus – powinien zawsze mówić prawdę (nie tylko pod przysięgą), a czym innym prawo instytucji państwowych do zaprzysięgania świadków, urzędników lub innych funkcjonariuszy. Takie zaprzysiężenie daje prawo do sankcji, to znaczy do karania tych, którzy skłamali, i stawiania ich przed trybunałem. Bez tego trudno sobie wyobrazić dbanie o autorytet prawa.

Bywa, że ludzie używają imion świętych, aby przeklinać, a nawet dopuszczają się bluźnierstwa. Trzeba w takich chwilach odróżnić moment wielkiego bólu od zwykłego braku kultury. To przykazanie, ucząc nas szacunku do Boga, jednocześnie wyczula nas na odpowiedzialność za słowa, jakie wypowiadamy do bliźnich, a więc i szacunek do drugich.

JEZUS NA MECZU PIŁKARSKIM
Jezus Chrystus nam powiedział, że nigdy nie był na meczu piłkarskim. Tak więc razem z przyjaciółmi zabraliśmy Go, by zobaczył choć jeden. Walka była zaciekła między drużyną protestanckich „Uderzeniowców” i katolickich „Krzyżowców”.

Jako pierwsi strzelili „Krzyżowcy”. Jezus oklaskiwał entuzjastycznie i wyrzucił w górę kapelusz. Potem strzelili „Uderzeniowcy” i Jezus znowu klaskał z entuzjazmem i znowu rzucił w górę kapelusz. To, zdaje się, zmieszało pewnego człowieka za nami. Trącił Jezusa w ramię i zapytał:
– Za którą drużyną kibicujesz, dobry człowieku?
– Ja? – odpowiedział Jezus, wyraźnie podniecony meczem. – Nie kibicuję za nikim. Po prostu cieszy mnie gra.
Mężczyzna zwrócił się do swego sąsiada i mruknął:
– Hm, ateista.

  • Udało Ci się dokonać czegoś ważnego. Pewne okoliczności jednak przemilczałeś. Nie żałujesz tego. Ludzie nie znają całej prawdy. Udało się. Czy nie czujesz się zawstydzony?
  • Wychowujesz dziecko. Czy straszysz je nieraz Bogiem? Czy to pomaga Ci zapanować nad nim? Jaki będzie to miało wpływ na Twoje dziecko w przyszłości?
  • Regularnie się modlisz i uczestniczysz w liturgii. Nie żałujesz czasu, który na nią poświęcasz. Dlaczego nie żałujesz: czy dlatego, że rozmowa z Panem Bogiem Cię uspokaja i wycisza, czy Cię usypia? A może nie pozwala Ci zasypiać gruszek w popiele?

Jeśli te pytania Ciebie nie dotyczą, dopisz własne.

Jacek Siepsiak SJ


Polecamy:

                                   

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Tak, tak. Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

To, czego chcesz od Boga, daj drugiemu człowiekowi. Chcesz od Niego przebaczenia? Przebacz. Chcesz od Boga pieniędzy? Daj drugiemu nawet jeden grosz, ale szczerze − i niech będzie ryzyko z twojej strony. Chcesz od Boga miłości? Zacznij kochać. Chcesz od Boga życia? Pozwól innym żyć.

W Polsce jest mało chrześcijan, a jeszcze mniej katolików. Jest też mnóstwo ludzi ochrzczonych, ale niewiele mniej ludzi niewierzących. Widać to po zawziętości obecnej w nas, ale także po uganianiu się za tak zwaną sprawiedliwością, którą należy im wymierzać.

Miłosierdzie jest czymś, co jest skandalem. I w Mt 6,7–15 Pan Jezus znów o tym mówi. Oczekujemy dobroci i przebaczenia dla siebie. Warunek jest jeden – najpierw zrób to sam, w stosunku do innych. To jest warunek konieczny i trzeba sobie o nim przypominać przed spowiedzią czy Eucharystią. Nie masz po co podchodzić do spowiedzi, jeśli nie chcesz przebaczyć. Owszem, mamy prawo do sprawiedliwości, ale korzystając z tego prawa, jasno musimy sobie powiedzieć, że przestajemy mieć wtedy prawo do miłosierdzia. Jezus w swojej Ewangelii jasno mówi, że błogosławieni (szczęśliwi, naprawdę żyjący w pełni) są tylko miłosierni. A życie jest jasne – albo jesteś żyjący, albo umarły.

Jeśli człowiek ogłasza, że wie, co jest sprawiedliwe, to żyje ułudą. Człowiek może co najwyżej powiedzieć, że wie, co mu się wydaje sprawiedliwością. Gdyby sprawiedliwość miała być ostatnim słowem Boga i człowieka, to po co byłby krzyż, męka i zmartwychwstanie Pana? Pobożny, spektakularny teatrzyk? Wiem – uczono nas, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym itd. Tylko że już nikt nas nie nauczył, że tu nie chodzi o sprawiedliwość i sędziego w rozumieniu prawniczym.

Nie wszystko, co dotyczy miłosierdzia i sprawiedliwości, odnosi się tylko do wielkich spraw. To są też nasze codzienne małe przepychanki. O miejsce w kolejce, o urażone uczucia, nawet o religię, kiedy na przykład ktoś, kto tak jak ja mówi, że jest chrześcijaninem, odważy się powiedzieć, że wierzy inaczej (niż ja), że myśli i pojmuje inaczej (niż ja). Wtedy zaczyna się to, co Jezus nazwał przecedzaniem komara (por. Mt 23,24). Bóg nie jest sprawiedliwy. Bóg jest dobry, a my powinniśmy się na to zgodzić. A Bóg? Bóg ma czas.

Grzegorz Kramer SJ


Polecamy:

                                   

Papież Franciszek i grzech

Papież Franciszek i grzech

Kilka mocnych słów od papieża Franciszka na temat grzechu.

Bracia i siostry, nie zamykajmy się na nowość, którą Bóg pragnie wnieść w nasze życie! Często jesteśmy zmęczeni, rozczarowani, smutni, odczuwamy ciężar naszych grzechów, myślimy, że nie podołamy. Nie zamykajmy się w sobie, nie traćmy ufności, nigdy nie ulegajmy zniechęceniu: nie ma takich sytuacji, których Bóg nie mógłby odmienić, nie ma takiego grzechu, którego nie mógłby nam przebaczyć, jeśli się na Niego otworzymy.

30 marca 2013 r. — Msza św. w Wigilię Paschalną. „Nie zamykajmy się na nowość, nie traćmy ufności”

 

Prośmy o łaskę, byśmy nikogo nie osądzali, abyśmy nauczyli się nie obgadywać innych za plecami — byłby to spory krok naprzód — a starali się być jedni dla drugich miłosierni, pełni szacunku, ustępując z łagodnością miejsca drugiemu.

9 kwietnia 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Pochwała łagodności”

 

Nie jest problemem bycie grzesznikiem; problemem jest raczej nieżałowanie, że się zgrzeszyło, nieodczu­wanie wstydu z powodu tego, co się zrobiło.

17 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Wstyd Piotra”

 

Pan pomaga nam dojrzewać poprzez bardzo liczne spotkania z Nim, także poprzez nasze słabości, kie­dy je uznajemy; poprzez nasze grzechy.

17 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Wstyd Piotra”

 

Plotkowanie jest odzieraniem innych z dobrego imienia, wyrządzanie krzywdy drugiemu.

18 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Dobre maniery i złe przyzwyczajenia”

 

Takie jest plotkowanie: jest słodkie na początku, a potem cię niszczy, niszczy ci duszę! Plotki są destrukcyjne dla Kościoła, są niszczące. Jest w tym coś z ducha Kaina: zabić brata — językiem. I czyni się to, robiąc wrażenie dobrze wychowanych. Ale na tej drodze stajemy się chrześcijanami dobrych manier i złych przyzwyczajeń! Chrześcijanami dobrze wychowanymi, ale złymi.

18 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Dobre maniery i złe przyzwyczajenia”

 

Dezinformacja, zniesławianie i oszczerstwa są grze­chami! To są grzechy! To jest policzkowanie Jezusa w Jego synach, braciach.

18 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Dobre maniery i złe przyzwyczajenia”

 

Bądźcie przejrzyści przed spowiednikiem. Zawsze. Mówcie wszystko, nie bójcie się. „Ojcze, zgrzeszyłem!”.

6 lipca 2013 r. — Spotkanie z seminarzystami, nowicjuszami i nowicjuszkami. „Wiarygodni i konsekwentni”

 

Za plotkami, za obgadywaniem kryją się zawiści, zazdrości, ambicje.

6 lipca 2013 r. — Spotkanie z seminarzystami, nowicjuszami i nowicjuszkami. „Wiarygodni i konsekwentni”

 

Żywność, którą się wyrzuca, jest niejako żywnością kradzioną ze stołu ubogich, tych, którzy głodują!

5 czerwca 2013 r. — Audiencja generalna. „Skażeni przez kulturę odrzucania”

 

Jak bardzo krzywdzi gadanina, ileż wyrządza zła! Nigdy nie należy obmawiać innych, nigdy!

19 czerwca 2013 r. — Audiencja generalna. „Wolni od podziałów i stronniczości”

 

Kiedy człowiek myśli tylko o samym sobie, o swoich interesach, i stawia siebie w centrum, kiedy daje się zauroczyć przez bożki panowania i władzy, kiedy stawia siebie na miejscu Boga, wówczas psuje wszystkie relacje, niszczy wszystko; i otwiera drzwi przemocy, obojętności, konfliktowi.

7 września 2013 r. — Homilia Papieża podczas czuwania na placu św. Piotra. „Niech umilknie zgiełk oręża!”

 

Światowość wiedzie nas do próżności, do arogancji, do pychy. I to jest bożek, nie Bóg. To bożek! A bałwochwalstwo jest najpotężniejszym grzechem!

4 października 2013 r. — Wizyta w Asyżu, przemówienie do ubogich, bezrobotnych i imigrantów, którymi opiekuje się Caritas, w Sali Obnażenia w siedzibie biskupiej. „Kościół musi się ogołocić ze światowości”

 

Papież Franciszek
oprac. Katarzyna Pytlarz


Polecamy:

                                   

Co wynika ze szpitalnych spowiedzi? Wyznania kapłana.

Co wynika ze szpitalnych spowiedzi? Wyznania kapłana.

Często choroby są właściwym momentem, by potraktować rzeczywistość śmierci na poważnie i pod tym kątem przemyśleć swoje życie. Nagle staję przed faktem, że moje ciało niedomaga, nie jest już tak sprawne jak wcześniej.

Trafiam do szpitala i mam dużo czasu, by to sobie przemyśleć. Dlatego tak ważna jest wtedy obecność księdza. Ksiądz ma autorytet i ludzie z problemami chętnie pójdą do niego porozmawiać. Tylko musi mieć na to czas. Bo jeśli bycie kapelanem przyszpitalnym jest kolejną kulą u nogi faceta, który trzydzieści godzin w tygodniu uczy religii, a ponadto odprawia msze i udziela sakramentu spowiedzi w swojej parafii, to do szpitala będzie wpadał jak po ogień, nie mając czasu ani sił, żeby poświęcić je napotkanym osobom. Rozmowa z księdzem, który poświęci im czas i stawi czoło trudnym pytaniom, z jakimi się borykają, to dobry pomysł.

Spędziłem kiedyś trzy tygodnie w szpitalu. A ponieważ poza problemami z okiem byłem sprawny, to mogłem odpowiadać na potrzeby innych pacjentów. Nie wszyscy wiedzieli, że jestem jednym z nich, bo kiedy odprawiałem mszę w kaplicy, nie było widać wenflonu w mojej żyle. Chodziłem w koloratce i ludzie garnęli się do mnie jak nigdy. Wielu z nich spowiadałem, niektórzy chcieli porozmawiać i wcale nie zadawali mi łatwych pytań. Opowiadali o swoim życiu i problemach, z jakimi się borykają. Rozwody, pijaństwo, kłótnie w małżeństwie, krzywdy jeszcze z dzieciństwa… Czasem uważali swoje życie za kompletnie nieudane, bo żona nie ta, praca nie ta, stosunki w pracy nie te, dzieci nie takie… Nieraz sam byłem przerażony. Najważniejsze jednak dla nich nie było to, co ja im powiedziałem, ale to, że ich wysłuchałem. Zadawałem im pytania, nieraz coś dopowiedziałem czy doprecyzowałem, ale przede wszystkim przyjąłem ich i wysłuchałem. Nie opieprzyłem, nie dałem w gębę, tylko przyjąłem każdego z tym, z czym przyszedł.

Nieraz opowiadając coś głośno, można samemu sobie udzielić odpowiedzi na dręczące pytania, zdystansować się do problemów, zrozumieć lepiej swoją sytuację. Często służą temu rozmowy, które odbywam podczas swoich dyżurów duszpasterskich. Mogę wtedy skonfrontować tego, kto przyszedł, z prawdą o Bogu, pokazać dobro, szansę na wyjście z najgorszego impasu. Nie zawsze chodzi o sytuację, w jakiej ktoś się znalazł, ale o brak nadziei, który jej towarzyszy.

Dlaczego Bóg i wiara w Niego tej nadziei nie dają? Bo nosimy w sobie Jego wypaczony obraz jako tego, który nas karze. Wspominałem już o tym, że nieraz taki obraz, o zgrozo, przekazują sami księża. My często swoją chorobę rozumiemy jako karę od Boga. Tymczasem prawdą jest, że Bóg karze, ale czyni to jako miłosierny Ojciec. Nie mści się więc, ale pozwala nam doświadczyć negatywnych konsekwencji naszych działań. Czasem rzeczywiście choroba jest konsekwencją, bo o siebie nie dbam, narażam swoje zdrowie i życie, źle się odżywiam, nie uprawiam sportu, wpadam w przeróżne nałogi, zamiast odpocząć, zapracowuję się na śmierć, żyję w stresie… Wtedy choroba oznacza jasny sygnał: czas coś zmienić. I faktycznie można powiedzieć, że Bóg nas przed nią nie ustrzegł, pozwolił na to doświadczenie słabości i niemocy. Zobacz, jak żyjesz, i zmień to, co jest niewłaściwe. Wyciągnij wnioski z sytuacji, w jakiej się znajdujesz.

Józef Puciłowski OP


Polecamy: