Sakramentu pokuty i pojednania to sakrament, który nie tylko jest pojednaniem z Bogiem, lecz także z samym sobą i z drugim człowiekiem. Dobrze przeżyty sakrament spowiedzi jest w stanie uporać się z wieloletnimi grzechami oraz przyzwyczajeniami, które sprawiają, że pozostajemy jakby na uwięzi, nie mogąc w pełni rozkoszować się darem wolności.
Pierwsza płaszczyzna to zgoda na przyjęcie przebaczenia od Boga. Ten etap dla wielu osób jest bardzo trudny, ponieważ zakłada całkowitą szczerość i otwartość. Człowiek, który przychodzi do spowiednika z zamiarem utajenia grzechu, sprowadza na siebie gniew Boży i przez to Jezus nie udziela takiej osobie łask w sposób wyższy. Spowiednik jest posłannikiem Boga, który w konfesjonale przyjmuje wyznanie grzechów od danej osoby. Podobnie jak lekarz, przed którym będziemy skrywać prawdziwą chorobę, a opowiadać o czymś mało znaczącym, nie postawi dobrej diagnozy prowadzącej do pokonania choroby. Spowiednik nie jest jasnowidzem i posługuje się tym, co jest mu podane w spowiedzi. Jeżeli człowiek szczerze rozpoczyna spowiedź, powinien pamiętać, że grzechy i słabości wyznaje samemu Jezusowi, który i tak je wszystkie zna. Chrystus jest nieograniczoną miłością, która pragnie obficie się wlewać do ludzkiego serca, ale potrzebuje sygnału od człowieka, który jej pragnie. Na tym etapie potrzeba ufności w to, że spowiednik nie jest tam po to, by osądzić czy potępić lub ocenić stan penitenta. Istnieje pewnego rodzaju łaska dla tego, który słucha spowiedzi: wszystko, co zostaje wyznane na spowiedzi, potem zostaje „pogrzebane”, dlatego nikt nie bywa przytłoczony tym, co usłyszał, ponieważ to wszystko płonie w ogniu Bożej miłości.
Otwartość rodzi pokorę, gdyż to pycha utrzymuje w ciemności. Brak chęci, by przyznać się najpierw przed sobą, a potem także przed Bogiem do popełnionego zła, powoduje pycha w człowieku. Jest ona bardzo silnie rozbudowana, ponieważ to narzędzie diabła, który posługuje się nią, by utrzymać człowieka w stanie grzechu. Pycha nie pozwala wniknąć w głębię własnej nędzy i uznać, że na tym etapie już sami nie poradzimy sobie z problemem, że potrzeba Bożej interwencji, by Jego mocą powrócić do życia. Pycha jest dobrą maską dla człowieka, który tworzy na zewnątrz dobry wizerunek, podczas gdy wewnątrz wszystko potrzebuje uleczenia. Pokora odsłania przed człowiekiem prawdę, pozwala mu ujrzeć siebie w takim stanie, jaki obecnie przeżywa, pozwala zobaczyć wszystkie zmagania, porażki, wysiłki i wreszcie pozwala uznać: jestem człowiekiem grzesznym, ale niesamowicie przez Boga kochanym. Ta nędza i brak niczego nie ujmują człowiekowi, którego powołaniem jest dążenie do świętości. Pycha prowadzi także do stawiania granic Bożemu miłosierdziu, które jest nieskończone, ponieważ człowiek sam osądza, że jego grzech jest tak potężny, iż Bóg na pewno mu go nie odpuści. To bardzo zwodnicze działanie szatana, który podobnie jak w przypadku Judasza najpierw nakłonił jego serce do zdrady Jezusa i sprzedanie Go za trzydzieści srebrników, a po dokonanej zdradzie utwierdził w tym, że nie może już liczyć na przebaczenie Chrystusa. Judasz powiesił się, bo nie zawierzył Bożej dobroci (Mt 27,3–10). Zupełnie inaczej postąpił Piotr, który również trzykrotnie wyparł się Jezusa, ale zapłakał nad swoim grzechem i powrócił do Pana, prosząc o przebaczenie.
Zgoda na przyjęcie przebaczenia od Boga zakłada również posłuszeństwo, przez które Bóg może hojnie rozświetlać drogi penitenta. Gdy jednak brakuje posłuszeństwa, ani spowiednik, ani Bóg nie dokona zmiany w człowieku, który z uporem stoi przy swoich racjach i nie zamierza zmienić postępowania. Przyjęcie tego, co przez usta kapłana mówi w tym sakramencie Jezus, wymaga ogromnego zaufania i pozwolenia na to, by dać się poprowadzić. Bóg nigdy nie pragnie unieszczęśliwiać człowieka, ale chce prowadzić go do pełni szczęścia, odbierając czasem jakieś namiastki, do których człowiek mocno się przywiązał. Spojrzenie Pana ma o wiele szerszą perspektywę, potrafi osądzać i oceniać stan człowieka najtrafniej. Jednakże czasem potrzebna jest decyzja, by zostawić to, co prowadzi do grzechu, by przerwać drogę ku zatraceniu. Posłuszeństwo Bogu nie jest odbieraniem wolności, ale pozwoleniem, by Ktoś mądrzejszy i większy zaczął prowadzić nas w życiu za rękę. Sam Jezus zaprasza:
Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych (Mt 11,28–29).
To potwierdzenie tego, że Bogu zależy na każdym człowieku i że jego ciężary są dla Pana do uniesienia. Jezus staje się też nauczycielem pokory. Sam uniżył się aż po śmierć krzyżową, wyzbywając się wszelkich godności.
Druga płaszczyzna to przebaczenie sobie samemu własnych słabości i uznanie w sobie dziecka Bożego, którego godność otrzymaliśmy podczas chrztu. Mało kto wspomina swój chrzest, bo zwykle przyjmuje się go za czasów niemowlęcych, jednak tam raz na zawsze została odciśnięta pieczęć w sercu człowieka i raz na zawsze została mu udzielona łaska przybrania za syna lub córkę Boga. Miłość Boga do człowieka przerasta nawet nasze ziemskie rozumienie miłości doskonałej do swoich dzieci:
Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie. Oto wyryłem cię na obu dłoniach (Iz 49,15–16).
Człowiek, który doświadcza porażek, boryka się ze słabością i z grzechem w swoim życiu, powoli zaczyna jednak siebie potępiać. Patrzy na siebie oczyma, które raczej sądzą, niż potrafią usprawiedliwić. Perykopa opisująca powrót syna marnotrawnego jest tutaj dobrą ilustracją do walki wewnętrznej, jaką prowadzi syn, gdy wreszcie doświadcza tego, że jego decyzje zaprowadziły go na skraj upadku. Lęka się powrotu, mimo że jego ojciec każdego dnia go wyczekuje. Lęka się, mimo że ojciec nie zadaje żadnych pytań, ale w swoich oczach syn jest już nikim.
Powiedział też: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: «Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada». Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: «Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: ‘Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników’». Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: «Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem». Lecz ojciec rzekł do swoich sług: «Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się». I zaczęli się bawić. (Łk 15,11–24)
Konfrontacja z własnym grzechem może prowadzić do podważenia swojego synostwa, uznania siebie za niewolnika grzechu, który nie powinien nawet prosić o przyjęcie i szacunek. Przebaczenie sobie otwiera drogę do zależności od Boga, który jest dawcą życia. Spójrzmy jeszcze na jedną postać z Nowego Testamentu, która pokonała tę barierę lęku przed własną grzesznością. To wspomniany już św. Piotr, obdarowany przez Jezusa szczególnym poznaniem tajemnic Bożych, jadający z Mistrzem wieczerze zaproszony do tego, by stawał się fundamentem Kościoła, zapytany przez służącą, czy jest uczniem Jezusa, zaprzeczył. Jednak „wspomniał Piotr na słowo Jezusa, który mu powiedział: «Zanim kogut zapieje, trzy razy się Mnie wyprzesz». Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał” (Mt 26,75). Te łzy, które są wylewane z żalu nad własnym grzechem, sprawiają, że Piotr powraca jeszcze raz do wody chrztu. Każdy grzech jest zaparciem się Boga, wyborem diabła, który tylko czeka, by wzbudzić w człowieku takie poczucie winy, aby ten lękał się nawet wołać o pomoc. Człowiek czasem tak wierzy szatanowi, że przez wiele lat pozostaje w ukryciu ze swoim grzechem, lękając się zawierzenia Bożemu miłosierdziu. Bóg jest zawsze obrońcą człowieka, szatan jest zaś oskarżycielem, któremu chodzi o to, by człowieka doprowadzić do potępienia wiecznego. Nie ma większego zwycięstwa nad złem niż to, gdy ktoś przychodzi do sakramentu pokuty, szczerze wyznaje grzechy i płacze nad złem, jakie wyrządził. Rana jest głęboko zadana, przede wszystkim duszy tego człowieka, potem Kościołowi i Bogu, ale Bóg potrafi ją opatrywać najcenniejszymi olejkami, jak czynił z pewnym pobitym, o którym opowiada przypowieść o miłosiernym Samarytaninie:
Pewien człowiek schodził z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców. Ci nie tylko że go obdarli, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli. Przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan; zobaczył go i minął. Tak samo lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, minął. Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go. Następnego zaś dnia wyjął dwa denary, dał gospodarzowi i rzekł: «Miej o nim staranie, a jeśli co więcej wydasz, ja oddam tobie, gdy będę wracał». Któryż z tych trzech okazał się, według twego zdania, bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców?” On odpowiedział: „Ten, który mu okazał miłosierdzie”. Jezus mu rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie! (Łk 10,30–37).
Tak samo czyni Jezus, nie obawiając się ofiarować tego, co ma najcenniejszego, by przywrócić człowieka skruszonego do pełni sił i życia. By na nowo obdarować go nadzieją, radością, pokojem i miłością.
Trzecia płaszczyzna polega na przebaczeniu tym wszystkim ludziom, którzy zadali nam ból. Na tym etapie pojawia się pokusa, by uczynić z siebie ofiarę, która zostaje przez środowisko, w jakim żyje, poraniona – czy to fizycznie, czy też psychicznie. Grzech drugiego człowieka, który jest skierowany przeciwko konkretniej osobie, może w niej powodować odsuwanie myśli o tym, że ten człowiek sam potrzebuje pomocy. Często widać to na przykładach rodzin, w których od wielu pokoleń pojawiają się spory, nienawiść, poniżanie. Trudno spoglądać na osobę, która rani, z miłością.
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski. Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6,14–15).
Czasem dużo szybciej usprawiedliwiamy własne błędy i zaniedbania, ale na błędy bliskich patrzymy już zupełnie inaczej. Jezus nałożył jednak na swoich uczniów obowiązek przebaczania. Gdy Piotr zapytał Go: „Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?”, Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (Mt 18,21–22). Chrystus tłumaczy też swoje zobowiązanie uczniów do nieustannego przebaczania przypowieścią o nielitościwym dłużniku, w której wyraźnie podkreśla, że królestwo Boże jest wtedy, kiedy pojawia się między ludźmi przebaczenie:
Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: «Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam». Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: «Oddaj, coś winien!». Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: «Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie». On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego, widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: «Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?». I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu (Mt 18,23–35).
Jezus gani postawę sługi, który sam prosił o darowanie długu, ale temu, który jemu był winny zdecydowanie mniejszą kwotę, nie chce darować. Podobnie jak z pieniędzmi dzieje się z grzechami. Człowiek, który przychodzi na świat, obciążony jest grzechem pierwotnym, przerastającym wagą wszystkie inne grzechy popełnione potem w trakcie życia. Dlatego grzech pierwotny musi pokonać woda chrztu świętego.
Zatem nawet największe przewinienie między ludźmi jest znacznie mniejsze niż ten grzech, który został nam odebrany w momencie chrztu. Płynie z tych rozważań prosty wniosek – że nie może otrzymać przebaczenia win ten, kto sam pielęgnuje w sercu urazę do swego brata i nie chce mu z serca darować.
Połączenie tych trzech płaszczyzn pozwala na owocne przyjęcie odpuszczenia win i uzyskanie stanu łaski uświęcającej. Każdy człowiek ma skłonność do popełniania grzechów, ale ma także dostęp do miłosiernego Jezusa, który czeka, by ktoś usłyszał Jego głos i rozpoczął życie w Jego świetle.
Teresa Borkowska OPs, Paweł Pawlikowski OP, Zanurzeni w chrzest święty, WAM, Kraków 2018
Polecamy: