Jak się spowiadać, żeby nie zadręczyć siebie i księdza? [FILM]

Jak się spowiadać, żeby nie zadręczyć siebie i księdza? [FILM]

„Spowiedź jako sakrament uzdrowienia. Czyli jak się spowiadać, żeby nie zadręczyć siebie i księdza?”. Pod takim tytułem o. Krzysztof Pałys OP wygłosił wykład  9 stycznia 2014 r. w łódzkim klasztorze oo. dominikanów. Spotkanie było częścią całorocznego cyklu „Credo” poświęconego spowiedzi.

Materiał dzięki MaskacjuszTV


Polecamy:

               

Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same grzechy?

Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same grzechy?

Pytanie: „Czy chodzić do spowiedzi, skoro ciągle powtarzam te same upadki moralne?” może pojawić się w życiu właściwie każdej osoby wierzącej, świadomej własnych słabości, zmagającej się nieustannie ze swoimi grzechami i przystępującej regularnie do sakramentu pojednania.

Częstokroć wierni zadający sobie to pytanie zastanawiają się poważnie nad dalszą zasadnością przystępowania do sakramentu pokuty. Dlatego też niektórzy z nich ulegają zwątpieniu i zarzucają praktykę spowiedzi, inni natomiast nadal przystępują do spowiedzi, jednak bez wewnętrznego przekonania i nadziei na możliwość zmiany grzesznego postępowania.

W przypadku tych ostatnich istnieje ponadto stosunkowo duże niebezpieczeństwo sprowadzenia sakramentu spowiedzi jedynie do wypowiadania przepisanych formułek i wykonywania odpowiednich gestów. Wówczas najbardziej na rutynę zdaje się narażona spowiedź przed stałym spowiednikiem. W takim bowiem wypadku penitent mógłby wręcz opisywać ojcu duchownemu stan swojego ducha lakonicznym stwierdzeniem: „To samo”, na które spowiednik mógłby odpowiadać: „Za pokutę – to samo co zawsze”. A zatem już te skrajne, ale jednocześnie możliwe do zaistnienia przypadki pokazują zasadność pytania o sens spowiedzi przy jednoczesnym powtarzaniu tych samych grzechów.

Żal za grzechy i postanowienie poprawy
Aby jednak odpowiedzieć na powyższe pytanie, najpierw warto zwrócić uwagę na przyczyny, które mogą wywołać wątpliwości dotyczące sensu przystępowania do sakramentu pojednania i spowiadania się z tych samych grzechów. Jednym z istotnych powodów zdaje się tu rozumienie i wypełnianie żalu za grzechy oraz związanego z nim postanowienia poprawy, czyli nieodzownych aktów penitenta, bez których właściwie autentyczna spowiedź jest wręcz niemożliwa. Przypomina o tym również Katechizm Kościoła Katolickiego: „Wśród aktów penitenta żal za grzechy zajmuje pierwsze miejsce. Jest to ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości” (KKK 1451).

A zatem w sakramencie pojednania grzech osądzany jest z perspektywy przeszłości (żal za grzechy) i wiąże się jednocześnie z postanowieniem poprawy dotyczącym przyszłości. Dlatego przynajmniej niektórzy penitenci odnoszą wrażenie, że sam żal za grzechy jest „łatwiejszy do wypełnienia” od postanowienia poprawy, ponieważ potępienie popełnionego grzechu odnosi się do rzeczywistości przeszłej, dokonanej, której już nie można w żaden sposób zmienić. Natomiast postanowienie poprawy dotyczy przyszłości, której przecież nie da się przewidzieć.

Dlatego też postanowienie przy okazji każdej spowiedzi, że nie będzie się grzeszyć, może u niektórych penitentów wzbudzać pewne wątpliwości, zwłaszcza u tych, którzy wpadli w jakiś nałóg. Pytają oni: „Jak mogę obiecać Bogu, że więcej nie będę grzeszyć, skoro nie wiem, na ile starczy mi sił, aby tę obietnicę spełnić?”. Wątpliwość dotycząca sensu przystępowania do sakramentu pokuty przy jednoczesnym popełnianiu tych samych grzechów tym bardziej się potęguje, jeśli warunki dobrej spowiedzi zostaną porównane do tych, które należy spełniać przy wyborze powołania do małżeństwa, kapłaństwa czy stanu zakonnego. Chodzi tu zwłaszcza o wewnętrzne przekonanie o słuszności podjętego wyboru. Jego potwierdzenie z jednej strony wyraża się w sposób zewnętrzny w momencie przyjmowania sakramentu małżeństwa czy kapłaństwa albo składania ślubów zakonnych, z drugiej zaś – zawsze odnosi się do przyszłości, podobnie jak postanowienie poprawy w sakramencie pojednania.

Stąd w tym momencie znów pojawia się pytanie, czy osoba decydująca się na życie w stanie małżeńskim, kapłańskim czy zakonnym może obiecać Bogu, że nigdy z raz obranej drogi życiowej nie zrezygnuje? Przecież znanych jest wiele przykładów niewierności danemu wcześniej słowu.

Mimo to odpowiedź Kościoła na to pytanie jest jednoznaczna. Gdyby było inaczej, nikt nie mógłby zawrzeć sakramentu małżeństwa, przyjąć święceń kapłańskich, złożyć ślubów zakonnych i wreszcie przystępować do sakramentu pojednania. A zatem sama obietnica złożona Bogu lub wobec Boga, w tym także postanowienie poprawy w przyszłości, odzwierciedla stan woli człowieka w momencie jej składania. Z drugiej strony, w samej obietnicy zawarta jest także intencja jej dotrzymania w przyszłości. Jeśli te dwa warunki przy składaniu obietnicy są spełnione, wówczas nie ma powodu do podważania autentyczności postanowienia poprawy i sensowności samej spowiedzi.

Lęk przed spotkaniem z kapłanem
Innym powodem, dla którego niektórzy penitenci zaczynają stronić od przystępowania do sakramentu pojednania przy skłonności do popełniania tych samych grzechów, jest lęk przed spotkaniem się z kapłanem, który już raz albo kilka razy usłyszał to samo wyznanie win. Lęk ten zdaje się dotyczyć nie tyle tych penitentów, którzy mają stałego spowiednika, ile raczej tych, którzy z powodu konieczności wyznania tych samych grzechów starają się tak dobierać spowiedników, aby ci ostatni nie zorientowali się, że penitent za każdym razem się powtarza. Takie zachowanie nie tylko związane jest z poczuciem wstydu, ale także z poważną obawą, że nawet najbardziej wyrozumiały i cierpliwy spowiednik, słuchający przy każdorazowej spowiedzi tych samych grzechów, w końcu nie wytrzyma i stwierdzi brak szczerego postanowienia poprawy, a może też i żalu za grzechy, co oznaczałoby, że taki penitent nie mógłby otrzymać sakramentalnego rozgrzeszenia.

Czy jednak faktycznie tego rodzaju obawy ze strony osób spowiadających się zawsze z tych samych grzechów są uzasadnione? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy najpierw zwrócić uwagę, że w sakramencie pojednania spowiednik spełnia funkcję nie tylko sędziego i nauczyciela, ale także lekarza. Sam Chrystus nazywany jest przecież Lekarzem dusz i ciał. Dlatego też grzech wyznawany w sakramencie pokuty nie może być postrzegany jedynie w kategoriach prawnych jako wykroczenie czy obraza Boga, ale winien być pojmowany także jako choroba duchowa. Wówczas grzechy często powtarzające się mogłyby odpowiadać chorobom przewlekłym, a do tak zwanych chorób nieuleczalnych należałoby zaliczyć zatwardziałość i dobrowolne trwanie w złu.

Ludzkie choroby i Boski Lekarz
Odwołując się zatem do analogii zachodzącej między chorobą fizyczną a grzechem rozumianym jako choroba duchowa, należy zwrócić uwagę na kolejne podobieństwo tych dwóch rzeczywistości: tak jak każdy człowiek bardziej jest podatny na jeden rodzaj chorób, tak też w życiu duchowym bardziej jest on podatny na popełnianie tych, a nie innych grzechów. Przypomina o tym między innymi jedna z reguł zawartych w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego Loyoli, dotycząca rozeznawania duchów. Święty Ignacy porównuje w niej diabła do dowódcy wojskowego, pragnącego zdobyć jakąś twierdzę warowną: „Dowódca wojskowy, rozbiwszy obóz i zbadawszy siły i środki [obronne] jakiegoś zamku, atakuje od strony najsłabszej. Podobnie i nieprzyjaciel natury ludzkiej krąży i bada ze wszech stron wszystkie nasze cnoty […], a w miejscu, gdzie znajdzie naszą największą słabość i brak zaopatrzenia ku zbawieniu wiecznemu, tam właśnie nas atakuje i stara się zdobyć”. Powyższa reguła może pomóc lepiej zrozumieć penitentowi spowiadającemu się wciąż z tych samych grzechów istotę działania złego ducha i jego sposób kuszenia. Szatan bowiem, choć nie ma bezpośredniego dostępu do duszy ludzkiej tak jak Bóg, to jednak bardzo dobrze zna słabości każdego człowieka.

Spowiadanie się z tych samych grzechów podczas każdorazowego przystępowania do sakramentu pokuty jest zjawiskiem zwyczajnym i w żadnym razie nie oznacza, że penitent nie żałuje za grzechy czy nie chce poprawy, koniecznej do otrzymania rozgrzeszenia. Właściwie trudniej jest sobie wyobrazić sytuację, w której penitent za każdym razem wyznaje zupełnie inne grzechy. W takim wypadku wręcz rodzi się pytanie, w jaki sposób leczyć osobę, która za każdym razem cierpi na inną chorobę? Czyż nie mamy wtedy do czynienia z symulantem albo ze skrupulantem? Łudziłby się wielce ten penitent, który uwierzyłby, że nadejdzie w jego życiu dzień, kiedy nie będzie już musiał przystępować do spowiedzi z powodu osiągnięcia świętości już tu, na ziemi. Raczej winniśmy pamiętać, iż Chrystus w sakramencie pojednania nie wymaga od człowieka rzeczy niemożliwych, a jedynie szczerego oddania się Bogu i zdania się na działanie Jego łaski, z pomocą której będzie mógł podjąć skuteczną walkę ze swoimi grzechami.

Marek Blaza SJ

 

Polecamy:

                                   

Dominikanie czy jezuici, kto lepiej spowiada?

Dominikanie czy jezuici, kto lepiej spowiada?

Zarówno u dominikanów jak i jezuitów chętnie spowiada się wielu penitentów. Panuje jednak przekonanie, że jeśli ktoś chce rozwijać się duchowo, powinien skorzystać z ćwiczeń duchowych, napisanych przez założyciela jezuitów.

Czy zakony, które w swojej historii nieraz między sobą rywalizowały, potrafią w tej kwestii dość do porozumienia?

Cykl wideo „Jezuici vs. dominikanie, czyli kto jest bardziej papieski?” został nagrany w czasie 20. Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie.


Polecamy:

74674     75035     meskie_serce_audiobook_7     73295

Pożądanie. Kiedy jest złe, a kiedy staje się cnotą

Pożądanie. Kiedy jest złe, a kiedy staje się cnotą

Katarzyna Szkarpetowska: Co to znaczy pożądać?

Ks. Jan Kaczkowski: Przekraczać w myślach przykazanie czystości i wierności małżeńskiej. To dziewiąte przykazanie łączy się z przykazaniem szóstym i to nie tylko kształtem cyferki, ale także treścią merytoryczną.

W kontekście przykazania, o którym mówimy, pożądanie ma wydźwięk negatywny. Ale jeśli zmienimy „obiekt pożądania” z „żony bliźniego swego” na „swoją żonę”, to pożądanie chyba przestaje być czymś złym?

Wtedy staje się nawet cnotą. W średniowieczu wiele kontrowersji wiązało się z tym, czy współżycie w małżeństwie jest dobre. Pewne koncepcje głosiły, że Pan Bóg dopuszcza współżycie tylko po to, by ród ludzki się rozwijał, podczas gdy św. Tomasz powiedział temu wyraźne: „nie!”. Współżycie w małżeństwie nie jest grzechem. Jest ono dobrym uczynkiem, a nawet czynem zasługującym.

Im lepiej współżyjemy w małżeństwie, tym bardziej zasługujemy na niebo?

Oczywiście!

Czy jeżeli prawdziwie kochamy, to będziemy pożądać tego, czego Bóg zakazuje?

Myślę, że to jest poza naszą dobrą lub złą wolą.

Wiara może być hamulcem, który pomaga radzić sobie z pożądaniem?

Wolałbym, by wiara była napędem.

Pomaga radzić sobie z pożądaniem?

Nie wiem.

Dlaczego Ksiądz nie wie?

Bo staram się nie pożądać.

Potrafi Ksiądz cieszyć się z „małych rzeczy”, drobiazgów dnia codziennego?

Kiedy jestem tak chory, to nie są dla mnie drobiazgi. To są wydarzenia.

„…ani żadnej rzeczy, która jego jest” to kontynuacja przykazania, które rozpoczyna się od słów: „nie pożądaj…”. Czy my dzisiaj „obrastamy” w rzeczy, koncentrujemy się bardziej na tym, by mieć niż być?

Tak sądzę. Nawet my, którzy uważamy się za przyzwoitych, siedzimy gdzieś, patrzymy na coś ładnego i mamy taką pokusę: a może by tak skubnąć?

W Księdze Koheleta napisane jest, że wszystko to marność nad marnościami. Skoro tak, to dlaczego nam ta „marność” smakuje?

Przecież kiedy sięgamy po coś, co jest obiektem naszego pożądania, to nie wydaje nam się wcale, że to jest marność, tylko widzimy w tym ogromną wartość.

O co w życiu zabiegać nie warto?

O długie życie, o zaszczyty, o pozycję… Ważny jest odpowiedni dystans i odpowiednia perspektywa.

„…która jego jest”. Dlaczego to, co należy do innych, bardzo często wydaje nam się atrakcyjniejsze od tego, co jest naszą własnością? Dlaczego pożądamy tego, co cudze, a swego nie doceniamy?

Ogródek sąsiada będzie zawsze bardziej zielony… Dlaczego tak jest? To po prostu najbardziej podły z grzechów, czyli zazdrość. Zazdrość, która niczego nam nie daje, a jeszcze bardziej wprowadza nas w niepokój.

Czy zamiast koncentrować się na tym, co mają inni, nie lepiej skupić się na tym, co nasze – co osiągnęliśmy i co jeszcze osiągnąć możemy?

I pomnożyć, i rozdać – zdecydowanie!

Jak dojść do takiego właściwego myślenia?

Trzeba sobie uświadomić, gdzie jestem, kim jestem, jaki jest sens mojego życia, a potem spróbować zmusić się (bo to często nie jest proste) do tego, by ewentualny nadmiar, który mam, a nawet niedomiar, rozdać innym ludziom w sposób wolny i niekrępujący mnie.

Inni dostaną to, co rozdamy. A co my dostaniemy w zamian?

Podzielimy się z tymi, którzy potrzebują… Będziemy wolni od tych rzeczy.

W życiu, we wszystkim ważna jest równowaga. Co służy zachowaniu równowagi pomiędzy „być” a „mieć”?

My doskonale czujemy, kiedy zachowujemy równowagę, a kiedy jesteśmy kompletnie wystrzeleni w kosmos. Utrzymaniu równowagi służy stan łaski uświęcającej, szukanie dobrej harmonii (nie myślę tu o buddyzmie), sklejenie z sobą i niedemonizowanie żadnej ze sfer – ani psychicznej, ani duchowej.


Polecamy:

75860     dasz rade front     73667     72746     71755     74674     75615-1

Boska uczta i grzeszne obżarstwo. Jak to połączyć?

Boska uczta i grzeszne obżarstwo. Jak to połączyć?

Biblia potępia brak umiaru, obżarstwo i pijaństwo; nie neguje natomiast samego ucztowania. Wspólne biesiadowanie jest czynnością również relacyjną, duchową.

Wyraża bliskość, wspólnotę, bezwarunkową akceptację i przyjęcie. Wzbudza atmosferę zaufania, intymności, pokoju. Jezus nie stronił od ludzi i zabaw; często spotykał się przy stole z elitą religijną, ale również z biednymi, celnikami, grzesznikami i ludźmi z marginesu; co więcej, można powiedzieć, że był to Jego ulubiony sposób przebywania z ludźmi. Współcześni nazwą Go żarłokiem i pijakiem, przyjacielem celników i grzeszników (por. Mt 11, 19). Odpierając zarzuty, Jezus powie: Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi? Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy będą pościć (Mt 9, 15). Post, który jest synonimem smutku, traci sens w obliczu bliskości Jezusa. Wraz z Jego przyjściem rozpoczął się czas zbawienia i radości. Jednak zbawienie nie jest jeszcze udziałem każdego człowieka. Wciąż panuje grzech, zło i śmierć. Asceza straci swój sens, dopiero gdy zostaną one pokonane ostatecznie, czyli w niebie. Nic więc dziwnego, że życie w wiecznej radości z Bogiem Biblia obrazuje wspaniałą ucztą: Pan Zastępów przygotuje dla wszystkich ludów na tej górze ucztę z tłustego mięsa, ucztę z wybornych win, z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win (Iz 25, 6). Antycypacją uczty wiecznej była dla Izraela liturgia.

Do rytuału świątyni jerozolimskiej należała tak zwana „ofiara biesiadna” („pokoju”), która poza wymiarem kultowym miała charakter wspólnotowego posiłku z mięsa ofiary (por. Kpł 7, 11-21). Dla chrześcijan podobne znaczenie ma Eucharystia. Pierwsi wyznawcy spotykali się w domach, aby wspólnie w Dniu Słońca „łamać chleb”, czyli przeżywać na nowo misterium śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Spotkania kończyły się ucztami miłości agape, podczas których przyjmowali posiłek z radością i prostotą serca (Dz 2, 46). W okresie prześladowań gromadzili się z kolei w katakumbach, by nad grobami męczenników sprawować ucztę eucharystyczną, łącząc się ze świętującymi ją w niebie. W niektórych regionach (np. w Ameryce Łacińskiej) do dzisiaj pozostał zwyczaj radosnego biesiadowania na cmentarzach.

Brak umiarkowania w jedzeniu i piciu prowadzi do obsesji. Przesadny nacisk kładziony na duchowy wymiar spożywania posiłków sprawia, że zaczyna się już mówić o „kulcie jedzenia” czy „duchowości kuchennej” albo wręcz o religii. W rzeczywistości obsesja na punkcie żywienia staje się swoistym symptomem narcyzmu, egocentryzmu, bałwochwalstwa (J. Petry-Mroczkowska). Clive Staples Lewis w Listach starego diabła do młodego wskazuje na ignorancję dotyczącą problemu obżarstwa. Stary diabeł Krętacz poucza młodego Piołuna: Lekceważenie, z jakim wyrażałeś się w twym ostatnim liście o obżarstwie jako o sposobie zdobywania dusz, jest świadectwem twojej ignorancji. Jednym z wielkich osiągnięć ostatniego stulecia jest takie znieczulenie ludzkiego sumienia na tym punkcie, że obecnie, jak Europa długa i szeroka, trudno by ci było usłyszeć kazanie piętnujące obżarstwo lub znaleźć sumienie nim zaniepokojone.

Nadmiar jedzenia prowadzi do otyłości. W starożytnym Rzymie wraz z pokarmami przyjmowano środki wymiotne, aby uwolnić się od nadmiernego tycia. W historii mody były trendy, które preferowały osoby tęgie, czasem wręcz otyłe. Wystarczy wspomnieć kobiety malowane przez Rubensa czy barokowe aniołki. Również dziś w niektórych kulturach, zwłaszcza Wschodu, bardziej cenione są kobiety o obfitych kształtach. Szczupła sylwetka jest oznaką biedy. Na Zachodzie mamy do czynienia z pewnym dualizmem. Z jednej strony propaguje się model sylwetki szczupłej i zgrabnej, pięknie opalonej, czasami wręcz wychudzonej (kobiety) albo muskularnej (mężczyźni). Niemal wszystkie kolorowe czasopisma prześcigają się w ofercie diet i programów treningowych oraz promują piękne, wiecznie młode ciała. W kulturze obsesyjnie oddającej cześć ludziom sławnym niewiele jest poważniejszych grzechów od bycia otyłym (G. Tomlin). Z drugiej strony proponuje się coraz więcej form konsumpcji, które są coraz bardziej wyrafinowane. Interesujące, że na pierwszym miejscu wśród reklamowanych towarów są produkty żywnościowe, a na drugim środki, które mają zwalczać negatywne skutki ich spożywania. Do tego dochodzi „zdrowa dieta”, która często przybiera wymiary ideologii. Jak grzyby po deszczu powstają nowe ośrodki duchowości i domy rekolekcyjne, które bardziej skupiają się na promowaniu zdrowego stylu życia niż na wartościach duchowych. Czasem trudno oprzeć się wrażeniu, że cel uświęca środki.

Otyłość jako skutek obżarstwa jest dramatem wielu współczesnych ludzi. W krajach wysoko rozwiniętych niemal połowa mieszkańców jest otyła. W Europie na nadwagę cierpi z górą połowa obywatelek między trzydziestym piątym a sześćdziesiątym piątym rokiem życia. A w roku 2006 liczba ludzi z nadwagą (jeden miliard) przekroczyła liczbę głodnych i niedożywionych (osiemset milionów). Konsekwencją otyłości bywają kompleksy i urazy psychiczne. Leczenie otyłości obciąża systemy ochrony zdrowia, czyli wszystkich obywateli.

Bardziej subtelnym odcieniem nieumiarkowania w konsumpcji jest smakoszostwo. Osiągnęliśmy ten sukces głównie przez ześrodkowanie wszystkich naszych wysiłków na obżarstwie Smakoszostwa, nie zaś na obżarstwie pochodzącym z Nadmiaru (C. S. Lewis). W Listach starego diabła do młodego jako przykład służy starsza dama, która z powodu swojej wybredności

(i cynizmu) jest postrachem pań domu i służących: Zawsze odwraca się od tego, co jej podano, aby z delikatnym westchnieniem powiedzieć: „Ależ błagam… wszystko, czego mi potrzeba, to filiżanka herbaty, słaba, ale nie za słaba, i naprawdę malutki kawałek kruchej grzanki. W dalszym ciągu stary diabeł instruuje młodego: Ponieważ to, czego żąda, jest mniejsze i mniej kosztowne od tego, co jej podano, nigdy nie uzna za obżarstwo swej stanowczej chęci otrzymania tego, czego pragnie, chociażby to było bardzo kłopotliwe dla innych. W chwili prawdziwego folgowania swemu apetytowi wierzy, że praktykuje umiarkowanie […] Samo nieumiarkowanie w jedzeniu jest o wiele mniej cenne niż smakoszostwo. Jego główne zastosowanie jest czymś w rodzaju przygotowania artyleryjskiego do ataku na czystość.

Smakoszostwo, wykwintność, sublimacja smaków mają nie tylko wymiar konsumpcyjny, ale stanowią formę ucieczki od życia i braku akceptacji codzienności, zwłaszcza jej monotonii. Są ponadto wyrazem snobizmu i pychy. W Polsce szlacheckiej wykwintne uczty były wyrazem statusu społecznego. Dzisiaj cechują szczególnie tzw. nowobogackich; ludzi, którzy szybko się dorobili (nie zawsze w uczciwy sposób) i manifestują swój status najdroższymi towarami. Sądzą, że zaimponują innym ceną spożywanych towarów, i gardzą uboższymi, choć często sami byli nimi w przeszłości.

Stanisław Biel SJ


Polecamy:

64372     73061     73153     75730