Rachunek sumienia z miłości własnej. Nieco inny niż zwykle

Rachunek sumienia z miłości własnej. Nieco inny niż zwykle

 

Czy akceptujesz siebie? Czy rozwijasz własne talenty i zdolności? Czy kształtujesz w sobie dojrzałą i odpowiedzialną seksualność poprzez unikanie pornografii, samogwałtu? Czy pogardzasz sobą? Czy myślisz o popełnieniu samobójstwa? Czy próbowałeś – próbowałaś okaleczać się lub odebrać sobie życie?

Oto zaledwie kilka pytań z bardzo długiej listy grzechów przeciwko so­bie. W książeczkach do nabożeństw lub w Internecie – skąd wzięte zostały te powyższe – można ich znaleźć znacznie więcej, choć niekoniecznie ułożo­nych w tak eleganckie crescendo. Raczej przypominają strzelanie na chybił trafił. Bierzemy je za dobrą monetę, bo od dziecka przyzwyczajani jesteśmy do robienia rachunku sumienia w rytm podobnych „odpytywanek”. Sposób prosty i skuteczny, ale – jeśli się bardziej zastanowić – również problema­tyczny, dwuznaczny, a czasem nawet niebezpieczny. Nierozważnie zadane pytanie może bezwiednie wskazać zakazany owoc, rozbudzić niezdrową ciekawość lub zadać niepotrzebny ból i upokorzyć, nie wspominając już o tym, jak bezlitośnie czasem obnaża samego pytającego.

A przecież chodzi o najbardziej intymną rzeczywistość w człowieku – jego wewnętrzne sanktuarium, o którym trudno mówić, a co dopiero rozliczać z jego działalności. Łatwiej założyć, iż posiada solidne podstawy i należycie funkcjonuje, jak ma to miejsce w najważniejszych starotestamentowych przykazaniach miłości Boga i bliźniego (por. Łk 10, 27; por. Pwt 6, 5). Trudniej sprostać jego kruchości i słabości, choć właśnie wtedy najbardziej wyśrubowana moralność okazuje się gigantem na glinianych nogach.

Jak zatem robić rachunek sumienia z miłości własnej? Spróbujemy po­dać kilka podstawowych rozróżnień, które pomogą przeniknąć w głąb tej tajemnicy i usystematyzować wysiłek autorefleksji. I choć samego rachunku sumienia to nie uprości, to na pewno uczyni go bardziej pożytecznym. Przynajmniej nie pomylimy tak łatwo ludzkiej kruchości z wadami głównymi, a psychicznych kamuflaży nie weźmiemy za cnoty kardynalne.

Akceptacja siebie
Aby lepiej przedstawić sygnalizowaną trudność, wyjdźmy od pierwsze­go, najprostszego pytania o akceptację siebie. Jest ono oczywiste i zrozumiałe w omawianym tu kontekście, ale jego autorzy chyba nie do końca zdają sobie sprawę, jak fundamentalnej kwestii dotyczy. Tylko psycholodzy rozwojowi w przybliżeniu świadomi są złożonej rzeczywistości, która stoi za najbardziej lakoniczną odpowiedzią. Nie chodzi tu bowiem tylko o jakąś powierzchowną akceptację własnego wyglądu czy danych z me­tryki urodzenia, ale spraw znacznie subtelniejszych, jak cech charakteru i temperamentu, własnej płci i orientacji seksualnej, zdolności i talentów, wad i ograniczeń… Jednym słowem, chodzi o akceptację całej osobowości i całej złożonej historii jej kształtowania.

Pozytywna odpowiedź na to pierwsze pytanie jest więc w istocie wisienką na torcie. Wisienką niezwykle ważną, bo wieńczącą wielopoziomowy tort, którego kolejne warstwy powstawały bardzo długo i zgodnie z logiką kolejnych etapów ludzkiego rozwoju. I tu dochodzimy do punktu zwrotne­go: kto bowiem może powiedzieć, że akceptuje siebie w stu procentach… Chyba tylko ktoś skrajnie naiwny, by nie powiedzieć ograniczony. I wcale nie myślimy tu o współczesnej histerii na punkcie własnego wyglądu, z chirurgią plastyczną czy przemysłem kosmetycznym w tle. Raczej chodzi o ten najprostszy odruch każdej normalnej jednostki, zdolnej do minimum samokrytyki i autoironii. Mamy więc problem, ponieważ już to wystarczy, by rachunek sumienia utknął w martwym punkcie lub z ascetycznej praktyki przemienił się w psychoanalizę.

Ktoś słusznie zauważy, że niepotrzebnie dzielimy włos na czworo i komplikujemy rzeczy najprostsze. Przecież autorzy cytowanych pytań nie są psychologami i bynajmniej nie oczekują psychogenezy osobowości, ale zwyczajnie pytają o podstawowe odniesienie człowieka do samego siebie. Sęk w tym, że to najprostsze odniesienie do siebie już dawno przestało być takie proste, a wkładanie go między pytania do rachunku sumienia wcale sprawy nie ułatwia, tylko jeszcze dodatkowo komplikuje. Chodzi o dwie różne kwestie, więc potraktujemy je oddzielnie.

Odniesienie człowieka do samego siebie przestało być proste i oczywiste. Po pierwsze dlatego że dzięki psychologii coraz więcej o nim wiemy, a zwykły śmiertelnik coraz częściej do wiedzy z tego zakresu się odwołuje. Po drugie, coraz trudniej we współczesnym społeczeństwie o tak zwaną nor­mę – na przykład solidne wychowanie w pełnej i stabilnej rodzinie. Twardy podział na normę i patologię już dawno stracił sens, a zamiast o dychotomii „norma – patologia” częściej mówimy o kontinuum, którego te dwa poję­cia są skrajnymi biegunami. Co więcej, bieguny te ciągle się oddalają od siebie, a przestrzeń między nimi wypełniają nowo odkryte „kontynenty”: nerwice, zaburzenia osobowości, zaburzenia z pogranicza, dezorganizacje osobowości… Dlatego nieprawdą jest – jak to się żartobliwie czasem mówi w Polsce – że ludzie dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy noszą zra­nienia z dzieciństwa, i na tych, którzy jeszcze nie spotkali jezuitów.

Prawdą natomiast jest, że większość trudności z akceptacją siebie – za­równo w dobrym, jak i złym tego słowa znaczeniu – ma korzenie w historii pierwszych lat życia i dojrzewania, a znajomość tej rzeczywistości pomaga rozumieć lepiej i głębiej tajemnicę człowieka, choć w praktyce nie jest ani łatwa, ani prosta. Dlatego pytanie wprost o te kwestie, a później zatykanie uszu na dłużące się i trudne odpowiedzi jest zwyczajnie nieodpowiedzialne. Można oczywiście wyobrażać sobie drugiego człowieka niczym pudełko czekoladek, a pracę z nim jako przebieranie w przyjemnych kształtach i smakach, spośród których należy usunąć tylko te zepsute lub nadgryzione. Prawda jednak jest inna, dlatego sięgnąłbym tu raczej po obraz puszki Pandory: nigdy nie wiesz, co kryje wnętrze drugiego człowieka, dlatego nie otwieraj go bez potrzeby.

Czy to znaczy, że z rachunku sumienia należy wykreślić tego rodzaju pytania? Żadną miarą. Należy jednak ściślej określić ich znaczenia i sens ich zadawania. Można zaryzykować twierdzenie, że zdecydowana większość pytań w rachunku sumienia z miłości własnej to pytania żywcem wyjęte z wywiadów psychologicznych, to znaczy mówią znacznie więcej o stanie psychicznym osoby aniżeli o jej poziomie moralnym. To jednak ich nie dyskwalifikuje, a wprost przeciwnie czyni podwójnie pożytecznymi. Sprawdzian kondycji psychicznej jest konieczny, bo przecież łaska buduje na naturze i jeśli natura jest osłabiona lub okaleczona, to i owoce współpracy z łaską mogą być mizerniejsze, a odpowiedzialność moralna za ewentualne wykroczenia mniejsza lub wręcz minimalna.

I tego wyraźnego rozróżnienia między naturą a łaską, między wartoś­ciami naturalnymi a nadprzyrodzonymi nie należy zacierać. Zapominanie o tym i roztrząsanie kwestii natury tylko na poziomie moralnym jest poważnym błędem (moralizatorstwem), które nie tylko nie prowadzi do żadnych pozytywnych rozwiązań, ale staje się dodatkowym obciążeniem, a często początkiem zaklętego kręgu, z którego nie sposób się wydostać. Teologia moralna już dawno dostrzegła to niebezpieczeństwo, stąd mamy przewartościowane podejście do wspomnianego we wstępie samobójstwa czy samogwałtu. Przewartościowanie nie oznacza wcale pobłażliwości, ale raczej zachętę do ujmowania człowieka wielowymiarowo: z jednej strony w wymiarze normy i patologii, z drugiej w wymiarze cnoty i grzechu. Przykładowo, samogwałt będzie zawsze „aktem wewnętrznie i poważnie nieuporządkowanym”, ale w przypadku poważnych psychicznych uwarun­kowań wina moralna może być minimalna (por. KKK 2352).

Spotkanie natury z łaską
Rozróżnienie między wymiarem dojrzałości psychicznej (norma – patologia) a moralnej (cnota – grzech) ma podstawowe znaczenie dla naszych rozważań. To dzięki niemu łatwo wykazać, że każda odpowiedź na kolejne pytanie naszego rachunku sumienia – na przykład „Tak, pogardzam sobą i mam myśli samobójcze!” – wymaga interpretacji, to znaczy niekoniecznie i nie od razu oznacza grzech. Wprost przeciwnie – może być symptomem psychicznych trudności, na które trzeba odpowiednio zareagować. Nie znaczy to jednak, że spowiedź należy automatycznie zamienić na terapię, a konfesjonał na kozetkę. Przeciwnie, raczej chodzi o harmonijną współpracę i wzajemne wsparcie. Proponując psychoterapię, przyczynimy się bowiem do dojrzewania moralnego czy religijnego, i odwrotnie. Te wymiary nie wykluczają się, ale oddziaływają na siebie, ponieważ organicznie już współistnieją w osobie.

Dochodzimy jednak do kwestii bardzo delikatnej dla naszego rachunku sumienia. Granica współistnienia i zależności obydwu wspomnianych wymiarów wcale nie jest jasna i wyraźna, ale jest w istocie strefą półcienia, w której wartości naturalne i nadprzyrodzone (religijne i moralne) przepla­tają się. I w tym spotkaniu natury z łaską często dochodzi do nieświadomych przeinaczeń, kamuflaży, a nawet nadużyć. I tak ktoś, kto deklaruje autentyczne wartości moralne lub religijne, bezwiednie i mimochodem pod ich osłoną zaspokaja własne potrzeby i to często te związane z poczuciem własnej wartości. Sprawa jest o tyle trudna do uchwycenia dla samych zainteresowanych, że te tak zwane niespójności są nieświadome, a dostępu do nich bronią mechanizmy obronne – przedziwne sposoby samooszukiwania, które sprawiają, że zachowujemy pogodę ducha w sytuacjach, w których po­winniśmy się palić ze wstydu. Dajmy kilka przykładów takich zjawisk.

Najprostszą ilustracją tego staje się świadoma skłonność do dawania siebie innym (wartość chrześcijańska), by nieświadomie otrzymywać w zamian (potrzeba związana z poczuciem własnej wartości). Czasem chodzi o hojność posuniętą do heroizmu, dlatego nietykalną, która jednak ocze­kuje uznania i docenienia ze strony innych, a gdy go zabraknie, prowokuje resentyment i złość. Innym przykładem są dość powszechne podwójne standardy zachowania: wobec jednej kategorii ludzi – na przykład dla ludzi ze środowiska pracy – potrafi się być miłym i życzliwym, a wobec drugiej – na przykład dla własnej rodziny – jest się zgorzkniałym, pełnym pretensji i chęci dominacji. Głosi się na przykład pragnienie służby wspólnocie, a jednocześnie podświadomie próbuje się robić karierę, być chwalonym lub „obsługiwanym” przez wspólnotę, to znaczy używa się wspólnoty dla nieświadomego szukania siebie. Innym subtelnym przykładem jest dbanie o własną karierę, oczywiście „nie po trupach” i „nie za wszelką cenę”, ale stawiając zawsze siebie na pierwszym miejscu. Jeszcze inny przykład: ile razy to, co zwykło się określać po chrześcijańsku „darem cierpliwości i rozwagi” w podejmowaniu decyzji i w działaniu, przy wnikliwej analizie okazuje się motywowane lękiem przed popełnieniem błędu, krytyką i utratą popularności?

We wszystkich tych przykładach chodzi o pozorne dobro polegające na szukaniu siebie, a nie o realne wartości chrześcijańskie czy moralne. Jakże często osoby prezentujące takie postawy nie zdają sobie z nich sprawy, a konfrontowane przez otoczenie uciekają się do podobnych mechanizmów samousprawiedliwienia: niewygodne prawdy przysłaniają pobożnymi deklaracjami, a ewentualną krytykę otoczenia znoszą jako prześladowanie w imię słusznej sprawy. I co więcej, z subiektywnego punktu widzenia mają rację, bo przecież słuchają własnego sumienia. Kto dziś ma odwagę powiedzieć, że to sumienie może być błędnie uformowane? Jedynym, ale niemym świadkiem niewierności staje się dobro, które w ten sposób zostaje znacznie pomniejszone.

Zasada przyjemności i zasada rzeczywistości
Pewną pomocą w rozróżnieniu i ewentualnym rozwiązywaniu tych nie­świadomych mechanizmów może być klasyczne rozróżnienie poczynione przez Freuda – na zasadę przyjemności i rzeczywistości. Osoby dojrzałe kierują się w życiu zasadą rzeczywistości, niedojrzałe – zasadą przyjem­ności. Jak odróżnić jedne od drugich? W prosty sposób – przyglądając się, skąd czerpią poczucie własnej wartości. Osoba dojrzała, zintegrowana wewnętrznie zazwyczaj niewiele poświęca uwagi sobie, skupiając się na reali­zacji wartości i czerpiąc radość (i poczucie własnej wartości) z samej moż­liwości ich realizowania, pokonywania trudności itp. Osoba niedojrzała, czyli niezintegrowana wewnętrznie, będzie skupiona na sobie i na kruchym poczuciu własnej wartości. W każdym nieomal sektorze działalności będzie szukała potwierdzenia siebie, a to oparte jest na logice zasady przyjemno­ści. Osoby zintegrowane i dojrzałe są zdolne do odsunięcia w czasie przy­jemności w imię osiągnięcia trwalszych i bardziej duchowych dóbr, czym jednocześnie poszerzają i dywersyfikują źródła poczucia własnej wartości i nawiązują lepszy kontakt z otaczającą rzeczywistością. Osoby niedojrzałe nie potrafią tego: muszą otrzymać nagrodę natychmiast, czym nie tylko nie poszerzają źródeł własnej satysfakcji, ale przeciwnie, zamykają się w coraz bardziej sztywnych schematach postępowania i skupiają się na przyjemnoś­ciach, o coraz bardziej prymitywnym charakterze.

By przekonać się o stanie miłości własnej, wystarczy sobie postawić wymagania i przyglądać się, jak się wobec nich zachowujemy. Stawianie sobie wymagań, odsuwanie przyjemności w czasie w imię bardziej trwałych wartości było od wieków prostą zasadą każdej edukacji. I choć jest to ćwiczenie natury, to otwiera się ono na wymiar łaski. Paradoksalnie, zewnętrzne ograniczenia otwierają wewnętrzne przestrzenie.

Stanisław Morgalla SJ


Polecamy:

                                   

Papież Franciszek i grzech

Papież Franciszek i grzech

Kilka mocnych słów od papieża Franciszka na temat grzechu.

Bracia i siostry, nie zamykajmy się na nowość, którą Bóg pragnie wnieść w nasze życie! Często jesteśmy zmęczeni, rozczarowani, smutni, odczuwamy ciężar naszych grzechów, myślimy, że nie podołamy. Nie zamykajmy się w sobie, nie traćmy ufności, nigdy nie ulegajmy zniechęceniu: nie ma takich sytuacji, których Bóg nie mógłby odmienić, nie ma takiego grzechu, którego nie mógłby nam przebaczyć, jeśli się na Niego otworzymy.

30 marca 2013 r. — Msza św. w Wigilię Paschalną. „Nie zamykajmy się na nowość, nie traćmy ufności”

 

Prośmy o łaskę, byśmy nikogo nie osądzali, abyśmy nauczyli się nie obgadywać innych za plecami — byłby to spory krok naprzód — a starali się być jedni dla drugich miłosierni, pełni szacunku, ustępując z łagodnością miejsca drugiemu.

9 kwietnia 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Pochwała łagodności”

 

Nie jest problemem bycie grzesznikiem; problemem jest raczej nieżałowanie, że się zgrzeszyło, nieodczu­wanie wstydu z powodu tego, co się zrobiło.

17 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Wstyd Piotra”

 

Pan pomaga nam dojrzewać poprzez bardzo liczne spotkania z Nim, także poprzez nasze słabości, kie­dy je uznajemy; poprzez nasze grzechy.

17 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Wstyd Piotra”

 

Plotkowanie jest odzieraniem innych z dobrego imienia, wyrządzanie krzywdy drugiemu.

18 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Dobre maniery i złe przyzwyczajenia”

 

Takie jest plotkowanie: jest słodkie na początku, a potem cię niszczy, niszczy ci duszę! Plotki są destrukcyjne dla Kościoła, są niszczące. Jest w tym coś z ducha Kaina: zabić brata — językiem. I czyni się to, robiąc wrażenie dobrze wychowanych. Ale na tej drodze stajemy się chrześcijanami dobrych manier i złych przyzwyczajeń! Chrześcijanami dobrze wychowanymi, ale złymi.

18 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Dobre maniery i złe przyzwyczajenia”

 

Dezinformacja, zniesławianie i oszczerstwa są grze­chami! To są grzechy! To jest policzkowanie Jezusa w Jego synach, braciach.

18 maja 2013 r. — Msza św. w Domu św. Marty. „Dobre maniery i złe przyzwyczajenia”

 

Bądźcie przejrzyści przed spowiednikiem. Zawsze. Mówcie wszystko, nie bójcie się. „Ojcze, zgrzeszyłem!”.

6 lipca 2013 r. — Spotkanie z seminarzystami, nowicjuszami i nowicjuszkami. „Wiarygodni i konsekwentni”

 

Za plotkami, za obgadywaniem kryją się zawiści, zazdrości, ambicje.

6 lipca 2013 r. — Spotkanie z seminarzystami, nowicjuszami i nowicjuszkami. „Wiarygodni i konsekwentni”

 

Żywność, którą się wyrzuca, jest niejako żywnością kradzioną ze stołu ubogich, tych, którzy głodują!

5 czerwca 2013 r. — Audiencja generalna. „Skażeni przez kulturę odrzucania”

 

Jak bardzo krzywdzi gadanina, ileż wyrządza zła! Nigdy nie należy obmawiać innych, nigdy!

19 czerwca 2013 r. — Audiencja generalna. „Wolni od podziałów i stronniczości”

 

Kiedy człowiek myśli tylko o samym sobie, o swoich interesach, i stawia siebie w centrum, kiedy daje się zauroczyć przez bożki panowania i władzy, kiedy stawia siebie na miejscu Boga, wówczas psuje wszystkie relacje, niszczy wszystko; i otwiera drzwi przemocy, obojętności, konfliktowi.

7 września 2013 r. — Homilia Papieża podczas czuwania na placu św. Piotra. „Niech umilknie zgiełk oręża!”

 

Światowość wiedzie nas do próżności, do arogancji, do pychy. I to jest bożek, nie Bóg. To bożek! A bałwochwalstwo jest najpotężniejszym grzechem!

4 października 2013 r. — Wizyta w Asyżu, przemówienie do ubogich, bezrobotnych i imigrantów, którymi opiekuje się Caritas, w Sali Obnażenia w siedzibie biskupiej. „Kościół musi się ogołocić ze światowości”

 

Papież Franciszek
oprac. Katarzyna Pytlarz


Polecamy:

                                   

Pierwsza spowiedź twojego dziecka – kilka praktycznych rad

Pierwsza spowiedź twojego dziecka – kilka praktycznych rad

Pod hasłem „pierwsza komunia” kryją się zazwyczaj dwa sakramenty. Oprócz pełnego uczestnictwa w sakramencie Eucharystii dziecko przyjmuje wcześniej po raz pierwszy w życiu sakrament pokuty i pojednania.

Pomiędzy sakramentem Eucharystii a sakramentem pokuty zachodzi istotna różnica, która polega na tym, że w pierwszym z nich dziecko uczestniczy na długo przed uroczystością Pierwszej Komunii Świętej, ale nie w pełni. Przygotowując dziecko do komunii, przygotowujemy je do pełnego uczestnictwa we mszy.

Inaczej przedstawia się kwestia sakramentu pokuty – dziecko nigdy w nim nie uczestniczyło, nie wie, jaki jest jego schemat, i dlatego tak ważne jest, by je do tego odpowiednio przygotować. Nie można pozwolić, by te przygotowania nam umknęły, zwłaszcza że sakrament pokuty będzie dla waszego dziecka dużym wyzwaniem i sporym przeżyciem.

Znowu nie chodzi o to, by dziecko przygotować jedynie do tego, żeby potrafiło się wyspowiadać. Sakrament pokuty to proces pięciu kroków – pięciu warunków spowiedzi, z których każdy domaga się wsparcia. Spowiedź jest z nich najtrudniejsza, natomiast dobrze jest udzielić dziecku swojego wsparcia przy każdym z warunków określonych przez nauczanie Kościoła. Dziecko potrzebuje zatem pomocy także przy rachunku sumienia. Dobrze jest wyjaśnić mu, czym jest żal za grzechy, jak może się poprawić, a jak zadośćuczynić innym. Samych warunków dziecko nauczy się na katechezie, warto jednak, by rodzic towarzyszył mu w realizowaniu każdego z nich.

Rachunek sumienia
Dla dzieci nie jest oczywiste, że zrobiły coś złego ani co dokładnie jest grzechem. Grzech to inaczej wina. Często nawet osoby dorosłe mylą się i twierdzą, że skoro są sprawcami czegoś złego, to znaczy, że zgrzeszyły. Tymczasem grzech popełniają jedynie ci, którzy świadomie i dobrowolnie robią coś niewłaściwego.

Zdarza się, że choć jesteśmy sprawcami jakiegoś czynu, to nie mamy złych intencji, nie mamy pełnej świadomości swego działania lub jakiś zbieg okoliczności działa na naszą niekorzyść. Jeżeli jakieś zło zaistniało nie z naszej winy, to nie mamy grzechu. Prawo byłoby w takiej sytuacji bardziej rygorystyczne. Zdarza się, że dorośli nie są tego świadomi. Trudno się zatem dziwić, że dzieci mają problem z identyfikowaniem tego typu sytuacji i potrzebują wsparcia rodziców. Niełatwo przychodzi im także określenie, co jest grzechem lekkim, a co ciężkim. Często mają problem z odróżnieniem sytuacji, w której są obserwatorami czegoś złego, od tej, gdy same postępują źle. Zdarza im się więc spowiadać z grzechów cudzych. Stąd bardzo ważne jest, by towarzyszyć im w przeprowadzaniu rachunku sumienia.

Najprościej jest przeczytać rachunek sumienia z książeczki razem z dzieckiem. Warto się wcześniej do tego przygotować. Skoro książeczka przeznaczona jest dla dzieci, to raczej nie powinniśmy spodziewać się tam pytań o grzechy, których nie popełniają, jak seks pozamałżeński. Ponieważ jednak zawarty w książeczce rachunek sumienia może być przeznaczony również dla dzieci nieco starszych, warto wcześniej się z nim zapoznać i zaznaczyć sobie te grzechy, nad którymi dziecko powinno się zastanowić i je z nim omówić. Pamiętajcie, by zacząć od zapewnienia dziecka, że nie musi wam wyjawiać swoich grzechów, wystarczy, że zapisze je sobie na kartce.

Warto natomiast dziecko dopytywać, żeby się upewnić, czy rozumie, na czym polega dany grzech, jak może on wyglądać w praktyce. Jak to zrobić? Można na przykład zapytać dziecko, czy rozumie, co to znaczy „obgadywać kogoś” i poprosić, żeby podało przykład takiego postępowania. Jeżeli nie potrafi tego zrobić, warto mu podsunąć przykład, upewniając się, że go rozumie. Podobnie jest w wypadku pytania o to, czy dziecko oglądało filmy dla dorosłych. Wy, będąc z dzieckiem na co dzień, wiecie, że nie ma ono dostępu do tego typu produkcji, dziecko jednak nie wie, o co chodzi. Warto je więc dopytać, czy wie, co to znaczy, że film jest dla dorosłych, i po czym to poznać. Dziecko może na przykład wskazać na to, że takie filmy są odpowiednio oznaczone. Kiedyś nasz syn opowiadał, że oglądał taki film razem z kolegą i jego rodzicami. Wytłumaczyliśmy mu wtedy, że jeżeli rodzice widzą, co to za film, i na to pozwalają, to nie ma żadnego problemu. Co innego, gdyby oglądał taki film bez ich zgody. Warto też wytłumaczyć dziecku, dlaczego filmy dla dorosłych są oznaczone specjalnym symbolem i dlaczego robi źle, jeśli je ogląda.

Dobrze jest też zachęcić dziecko, żeby zastanowiło się nad tym, za co konkretnie, jego zdaniem, powinno przeprosić babcię, dziadka, was czy swoje rodzeństwo. Dziecko zazwyczaj pamięta, że zrobiło komuś przykrość, na przykład uderzyło brata lub popsuło jego zabawkę. Można zachęcić je do zastanowienia się nad tym, za co powinno przeprosić Pana Boga. Można mu też coś podpowiedzieć, na przykład zapytać je o sytuację, gdy kręci się niespokojnie na mszy, podczas gdy prosicie, żeby w jakimś momencie przez chwilę było spokojne. Inny sposób to zachęcić dziecko, żeby zapytało innych dorosłych, na przykład babcię, czym sprawiło jej przykrość. Warto wskazywać mu na to, że w przypominaniu sobie grzechów może mu pomóc rachunek sumienia w książeczce, znajomość dziesięciu przykazań Bożych, pięciu przykazań kościelnych i tak dalej, ale jeszcze ważniejsze jest to, żeby pokazać dziecku, że ma wokół siebie osoby, które chętnie mu pomogą, takie jak mama, tata czy babcia.

Jedną z takich osób jest także ksiądz przy spowiedzi. Traktowanie spowiedzi jako pewnego rodzaju egzaminu sprawia, że księdza postrzega się jako osobę, która sprawdza i ocenia. Tymczasem księża są doskonale świadomi tego, jak wielkim przeżyciem jest dla dziecka pierwsza spowiedź, i robią wszystko, żeby mu pomóc. Jeden z naszych synów uparł się, że pójdzie bez kartki, bo wszystkie grzechy pamięta, ale tak się zestresował, że żadnego nie mógł sobie przypomnieć. Później, gdy opowiadał nam tę sytuację, mówił, że połowę grzechów ksiądz mu przypomniał, a o drugiej połowie powiedział mu, że Bóg i tak mu je przebacza. To był bardzo dobry spowiednik. Innym razem ten sam syn wrócił ze spowiedzi cały zapłakany. Baliśmy się, że ksiądz mógł go potraktować zbyt surowo. Okazało się, że było wręcz przeciwnie. Ksiądz powiedział naszemu synowi, że jest bardzo dobrym chłopcem, i właśnie to go tak bardzo wzruszyło. Robiąc rachunek sumienia, skupił się na swoich grzechach i nie spodziewał łagodnego potraktowania, a tym bardziej pochwał. Księża naprawdę przychodzą dzieciom z pomocą i warto to swojemu dziecku uświadamiać.

Czas na wyjaśnienia
Warto być otwartym i mieć czas dla dziecka nie tylko po to, by pomóc mu przy rachunku sumienia, lecz także by porozmawiać, kiedy dziecko stwierdzi, że czegoś nie rozumie. Bardzo dobrze, by na taką rozmowę byli gotowi oboje rodzice. Nie wiadomo, do kogo dziecko zwróci się za swoimi wątpliwościami, któremu z was ujawni, z czym ma problem. Być może będzie wolało porozmawiać konkretnie z tatą albo z mamą, bo uzna, że właśnie ten rodzic będzie bardziej kompetentny w danej kwestii. Do zadania pytania może je też skłonić konkretna sytuacja, coś, co mu się skojarzy. Warto stworzyć mu przestrzeń do takich rozmów.

Wspólnie przeczytajcie rachunek sumienia z książeczki do nabożeństwa waszego dziecka i zastanówcie się, które grzechy warto z nim omówić, co mu wyjaśnić, czego może nie zrozumieć. Może przyjdą wam do głowy sytuacje, które zechcecie dziecku przypomnieć i wytłumaczyć, dlaczego warto za nie przeprosić Pana Boga i osobę, której dotyczą, oraz że spowiedź to świetna okazja, żeby to zrobić. Spróbujcie sami sformułować rachunek sumienia dla waszego dziecka.

Trening „na sucho”
Warto zadbać również o to, żeby dziecko przetrenowało sobie spowiedź „na sucho”. Być może zorganizuje to katecheta lub ksiądz, jeśli jednak dziecko nie przeszło wcześniej takiego technicznego przygotowania, dobrze się o nie zatroszczyć.

Pamiętam, jak bardzo byłam zaskoczona, gdy jako mała dziewczynka przystępowałam do pierwszej spowiedzi i okazało się, że kratka konfesjonału znajduje się na wysokości mojego czoła. Żeby do niej dosięgać, przez całą spowiedź trwałam w bardzo niewygodnej pozycji. Klęczałam jedną nogą na klęczniku, a drugą, wyprostowaną, opierałam o podłogę. Trudno się dziwić, że niewiele z tej spowiedzi pamiętam, skoro większość uwagi poświęciłam temu, żeby się w tej pozycji utrzymać i nie runąć na podłogę. W kościele stoją puste konfesjonały, można do nich z dzieckiem podejść, przyjrzeć się im, spróbować sobie uklęknąć, zobaczyć, gdzie dziecko ma głowę, na jakiej wysokości są jego oczy i usta, pozwolić, by oswoiło się z widokiem kratki. Jeśli do niej nie sięga, to przy spowiedzi może stać, ale żeby czuć się w takiej sytuacji komfortowo, musi o tym wiedzieć wcześniej.

Inne warunki dobrej spowiedzi – jak towarzyszyć dziecku
Jako że rachunek sumienia to tylko jeden z pięciu warunków dobrej spowiedzi, czas zatrzymać się przy pozostałych czterech. Dobrze jest wyjaśnić dziecku, że żal za grzechy nie oznacza, że musi ono płakać z ich powodu, ale powinno wiedzieć, że za to, co złego uczyniło, trzeba Pana Boga przeprosić. Warto mu podpowiedzieć, jak się poprawić, by nie popełniać tych samych grzechów. Można zaproponować, żeby wybrało sobie jeden z grzechów, zastanowiło się, co jest w stanie zrobić, by postępować dobrze w podobnej sytuacji, i na tym skupiło się w najbliższym miesiącu, aż do kolejnej spowiedzi. Chodzi o to, by dziecko określiło, co chce w sobie zmienić, i żeby to postanowienie nabrało konkretnych kształtów. Jeśli na przykład postanowi sobie, że chce mieć porządek w pokoju, to wie już, co może z tym dalej zrobić.

To samo dotyczy zadośćuczynienia. Jeśli dziecko komuś czymś zawiniło, to warto mu podpowiedzieć, jak może spróbować to naprawić – na przykład zrobić dla tej osoby coś miłego, porozmawiać z nią, przeprosić. To samo możecie pokazać dziecku na własnym przykładzie, jeśli po spowiedzi przeprosicie je za jakieś swoje zachowanie. Dzięki temu dziecko dowie się, że wy też popełniacie błędy, również potrzebujecie rozgrzeszenia, ale potraficie się do tego przyznać i zależy wam na tym, żeby dziecko wiedziało, że jest wam przykro, jeśli zachowaliście się względem niego niewłaściwie. W ten sposób spowiedź stanie się także przestrzenią budowania więzi między wami.

Spowiedź
Przejdźmy do pierwszej spowiedzi i jej przebiegu. Dobrze jest podpowiedzieć dziecku, co może robić, czekając w kolejce. Może się zdarzyć, że spotka tam swoich kolegów i każdy będzie miał coś do powiedzenia o nowej sytuacji, w której się znajdują. W ten sposób mogą przeszkadzać innym. Podczas samej spowiedzi pomocna może być kartka. Stres nie sprzyja temu, by wszystkie swoje grzechy zapamiętać. Dobrze jest oczywiście uwrażliwić swoje dziecko na to, by później tę kartkę zniszczyło. Jeśli dziecko ma kłopoty z zapamiętaniem regułki, to może mieć ze sobą książeczkę i otworzyć ją na odpowiedniej stronie. Najważniejsze jednak to uzmysłowić dziecku, że spowiedź nie jest egzaminem i że może ono liczyć na pomoc i wsparcie księdza. Warto też zapytać dziecko o zadaną mu pokutę, jak tylko odejdzie od konfesjonału, bo rozemocjonowane może szybko zapomnieć, co to było, a później nie będzie wiedziało, co z tym fantem zrobić.

Wspólne świętowanie
Żeby wspólne świętowanie było możliwe, warto przygotować się odpowiednio wcześniej do całej uroczystości, tak abyście mogli poświęcić ten dzień i całą swoją uwagę dziecku. Nawet jeśli pójdziecie z nim do kościoła, ale myślami będziecie już przy zaplanowanej wizycie u fryzjera lub załatwianiu cateringu na uroczystość, dziecko tylko na tym straci.

W tym miejscu chcielibyśmy wam podsunąć jeszcze jeden sposób towarzyszenia dziecku przy spowiedzi. Przez lata praktykowaliśmy takie podejście w wypadku naszych dzieci. Chcieliśmy pokazać im wymiar świętowania towarzyszący spowiedzi, bo przecież kiedy syn marnotrawny wraca do swojego ojca, to ten urządza dla niego ucztę. Dlatego staraliśmy się pierwszopiątkową spowiedź uczcić jakimś wspólnym wyjściem, na przykład na pizzę. Po pierwszej spowiedzi dobrze jest urządzić takie wyjście tylko dla dziecka, którego to wydarzenie dotyczy, żeby mogło poczuć się wyjątkowo.

Marta i Marek Babikowie


Polecamy: