Czy zawsze warto iść do spowiedzi? Rozmowa z Grzegorzem Kramerem SJ i Piotrem Żyłką

Czy zawsze warto iść do spowiedzi? Rozmowa z Grzegorzem Kramerem SJ i Piotrem Żyłką

Grzegorz Kramer SJ i Piotr Żyłka w rozmowie z Łukaszem Wojtusikiem. O tym, czy zawsze warto chodzić do spowiedzi i co jest w niej najważniejsze

 

ŁUKASZ WOJTUSIK: Wolisz sam spowiadać czy się spowiadać?

GRZEGORZ KRAMER SJ: Lubię się spowiadać, to trudne doświadczenie, ale odświeża rela­cję z Bogiem. Trudno to opisać, ale im dalej od ostatniej spowie­dzi, tym staję się słabszy. Gdy przychodzę się wyspowiadać po jakimś czasie, czuję później siłę.

ŁUKASZ: A spowiadać lubisz?

GRZEGORZ: Jasne, choć są momenty, w których – pewnie jak każdy ksiądz – doświadczam zmęczenia i frustracji. Konfesjonał to miejsce, w którym spotykam konkretnego człowieka, mogę mu prosto w oczy powiedzieć, że Bóg jest dobry.

ŁUKASZ: Po co się chodzi do obcego człowieka mówić mu o tym, co się złego w życiu robiło?

PIOTR ŻYŁKA: Kościół katolicki przyjął taką formę spowiedzi – to najprostsza odpowiedź.

ŁUKASZ: I rozumiem, że lubisz chodzić do obcego człowieka opowiadać mu o swoich słabościach?

PIOTR: Różnie bywa. Jakiś czas temu miałem długi okres bez spowie­dzi. Co ciekawe, nie był to mój heretycki wymysł. Posłuchałem porady zaufanego duchownego, który powiedział mi, że je­śli mam taki moment w swoim życiu duchowym, gdy poważnie zastanawiam się nad tym, czym jest grzech, nad relacją między grzechem a sakramentami i nad tym, jak to wszystko na mnie i moją relację z Panem Bogiem, to może być pożytecz­ne, jeśli przestanę na jakiś czas chodzić do spowiedzi i świadomie postaram się z tym wszystkim zmierzyć. Czasem się zastana­wiam, co jest gorsze – niechodzenie do spowiedzi czy chodzenie do niej bez wiary, bez refleksji, jak do automatu?

ŁUKASZ: Ciekawa argumentacja.

PIOTR: Żeby była jasność. Ja nie zachęcam do niechodzenia do spowie­dzi. Zachęcam, żeby to robić świadomie.

GRZEGORZ: Redaktor katolickiego portalu bez spowiedzi?

PIOTR: A zalecił mi to katolicki ksiądz.

GRZEGORZ: Nie zapytam o nazwisko.

PIOTR: A ja nie powiem (uśmiech). Chyba nie potrafię powiedzieć, że lu­bię spowiedź. Ale wiem, że jest mi bardzo potrzebna. Lata mi zajęło zrozumienie tego, że ona Panu Bogu nie jest do niczego przydatna. To ja jej potrzebuję, a nie On. Czeka na moment, w którym złapię się za głowę i uświadomię sobie, w jakie bagno się znowu wpakowałem i że sam nie dam rady z niego wyjść, że potrzebuję Jego pomocy.

ŁUKASZ: Wielu ludzi, którzy tkwią w takim bagnie, powinno jednak iść raczej do psychologa niż do spowiedzi.

GRZEGORZ: Jedno nie wyklucza drugiego. Jeśli coś mnie naprawdę zniewa­la, ogranicza moją wolność, człowieczeństwo, psycholog może okazać się dobrym rozwiązaniem. My wierzymy jeszcze, że Pan Bóg wybaczył nam już wieki temu w momencie śmierci Jezusa na krzyżu, ale wciąż potrzebujemy bardzo konkretnego momentu, w którym usłyszymy, że nam odpuszcza grzechy, stąd też mię­dzy innymi spowiedź. Psycholog i spowiednik mogą się uzupeł­niać, pomagać sobie wzajemnie.

ŁUKASZ: Spowiedź w rękach księdza to poważne narzędzie władzy.

GRZEGORZ: Ogromnej władzy. Po obu stronach zresztą. Władza księdza, któ­ry może odpuścić grzechy albo je zatrzymać, ale też władza czło­wieka, który się spowiada, który sam sobie musi odpuścić winy. Czasem w trakcie rozmowy okazuje się, że nie potrafi tego zro­bić, bo tak bardzo kogoś zranił, i moja formułka o odpuszczeniu grzechów na nic mu się w tym momencie życia nie zda. Niekie­dy trzeba więcej czasu.

ŁUKASZ: Chodziło mi o jeszcze inny rodzaj władzy. Ludzie opowiadają ci o swo­ich słabościach w cztery oczy. A potem podczas mszy widzisz ich wszystkich i sumę ich słabości. Wiesz, że często oszukują się w ro­dzinach i że mógłbyś to zmienić.

GRZEGORZ: Wierz albo nie, ale takiego ciężaru nie niosę. Wiem, że można mieć tego typu obawy, że powiem coś księdzu, a on się wygada. Część ludzi żyje w przekonaniu, że jak nagrzeszyli, to teraz się będą przed księdzem chować, bo on widzi ich grzechy. Ale ja nie mam z tym problemu, ponieważ ich grzechów nie widzę. Nie za­glądam ludziom w dusze i nie mówię o ich grzechach innym.

ŁUKASZ: A gdy ktoś ci mówi, że jest wykorzystywany?

GRZEGORZ: Rzadko, ale zdarzają się sytuacje, kiedy wiesz, że ktoś doznaje prze­mocy. Spowiada się i twierdzi, że poza spowiedzią nie chce pomocy. I to jest bardzo trudne. Wiesz, że ktoś cierpi i nie możesz nic zrobić.

ŁUKASZ: Nie możesz złamać tajemnicy spowiedzi dla wyższego celu, wyższej konieczności?

GRZEGORZ: Zawsze wtedy pytam, czy mogę pomóc. Bardzo rzadko się zda­rza, że ktoś chce ode mnie pomocy poza konfesjonałem. Wtedy nie możesz nic zrobić. Jesteś związany tajemnicą, mimo że ludz­kie historie, jak ludzie, do ciebie wracają. Staram się z tego wy­ciągać pozytywną naukę.

ŁUKASZ: Jaką?

GRZEGORZ: Wiedza o człowieku w grzechu, bo o takiej sytuacji mówimy, daje mi siłę. Przecież ktoś przyszedł do mnie, opowiada o najtrudniej­szych sprawach swojego prywatnego życia, musi mieć niesamo­witą odwagę, żeby to zrobić. Dzięki rozmowie staram się pokazać mu, że nie musi już tego ciężaru nieść sam, próbuję pokazać, że mogę mu ulżyć.

ŁUKASZ: Piotrek, znasz wielu księży, możesz przebierać w spowiednikach. Idziesz na chybił trafił czy masz swoich ludzi od spowiedzi?

PIOTR: Nie mam jednego stałego spowiednika, kierownika ducho­wego, do którego zawsze idę. Kiedyś miałem, ale go przenieśli z Krakowa (uśmiech). Ale jest kilku franciszkanów i dominika­nów, o których wiem, że mogę do nich pójść bez obaw. U nich mogę liczyć na coś więcej niż tylko odklepanie formułki. Trak­tują penitentów poważnie. Spowiedź jest rozmową, uważnym wysłuchaniem, jakąś podpowiedzią, radą. Dlatego staram się do nich wracać. Oni znają mnie, moją historię, wiedzą, z czym się zmagam, wiedzą, z jakimi słabościami walczę i co się powtarza w moich spowiedziach. Podpowiadają mi, co zrobić. Nie dostaję u nich pokut z czapy. Polecam taki sposób: nie chodzić na chybił trafił, ale do kogoś, kogo znamy i kto nas zna. Sakrament działa, niezależnie od księdza, do którego trafisz, z tą samą mocą. Cza­sem może łatwiej z tego samego grzechu wyspowiadać się za każdym razem innej osobie. Tylko że to jednak pójście trochę na łatwiznę. Jestem przekonany, że dobrze jest wyznawać te same grzechy tej samej osobie.

ŁUKASZ: Historie twoich spowiedzi to historie dobrych spowiedników?

PIOTR: Pewnie, że nie tylko. Miałem kilka spowiedzi, o których wolałbym zapomnieć. W okresie dojrzewania mocno zmagałem się z Ko­ściołem. Nie wiedziałem, czy chcę być jego częścią. I doświadczy­łem wtedy kilku spowiedzi, po których po prostu przestawałem chodzić do kościoła. Myślałem wtedy, że skoro Kościół tak przyj­muje grzesznika, to z taką instytucją nie chcę mieć nic wspólnego.

ŁUKASZ: Zamiast zrozumienia – wkurzenie?

PIOTR: Szczerze? Zaliczyłem klika spotkań w konfesjonałach z księżmi, którzy byli po prostu chamscy. Oczywiście wierzę, że Pan Bóg sobie poradzi i przebije się z łaską nawet przez największego ba­rana, ale z konfesjonału można wyjść bardzo poharatanym. Je­śli Kościół ma być szpitalem, to niestety ci księża raczej dobijali ciężko chorego, niż opatrywali rany. Mam sporo znajomych, któ­rzy też nie mieli szczęścia ze spowiednikami. Idą do spowiedzi przed chrztem, ślubem i trafiają na księży, którzy ich dobijają, a nawet poniżają. Albo ktoś zbiera się po kilku latach, długo wal­czy ze sobą, przepracowuje coś na serio, w końcu przychodzi do szczerej spowiedzi, klęka w konfesjonale, liczy na nowe otwar­cie swojej relacji z Kościołem i z Bogiem i zostaje totalnie olany. Po drugiej stronie kratki słychać tylko – dwie zdrowaśki, prze­czytaj fragment z Pisma Świętego i chwała Ojcu i Synowi, i Du­chowi Świętemu, mam cię gdzieś. Myślę, że Kościół gubi w ten sposób wielu ludzi, którzy wykonali ciężką duchową pracę. Za­miast wyciągnąć do nich rękę, dobijamy ich lub lekceważymy.

ŁUKASZ: Z czego to wynika? Z braku wrażliwości, wykształcenia? A może księ­ża mają przeładowany grafik w konfesjonale?

GRZEGORZ: Wszystko naraz. Ale przede wszystkim – jakim jesteś człowie­kiem, takim i spowiednikiem. Mało wrażliwi, wręcz grubiańscy księża mają przy kratce konfesjonału spore problemy z okaza­niem zrozumienia, i co za tym idzie, miłosierdzia. Łaska buduje na naturze – powtórzę za św. Tomaszem. I jeszcze jeden ważny czynnik: łatwiej jest księżom, którzy sami doświadczyli grze­chu i przebaczenia. Jeśli Pan Bóg mi wybaczył i sam sobie wybaczyłem dzięki niemu, potrafię współczuć z innymi. Wtedy nawet jeśli na co dzień jestem trudnym człowiekiem, wchodząc do kon­fesjonału, potrafię być dobry, potrafię słuchać.

PIOTR: Arcybiskup Grzegorz Ryś wielokrotnie powtarza, że dopóki nie wyrżniesz na pysk, nie doświadczysz upadku, grzechu i nie do­wiesz się, czym jest wybaczenie, nie wychodź do ludzi, bo zrobisz im krzywdę. Do konfesjonału trafiają ludzie, którzy chcą miło­sierdzia; jeśli po drugiej stronie kratki jest ktoś, kto go nie do­świadczył, może być dramat.

GRZEGORZ: Posługujemy się sloganem: doświadczyć swojego grzechu, ale nie chodzi tu o świadomość, że złamałem któreś z przykazań czy w moim przypadku również śluby zakonne; chodzi o poczucie, że dla mnie grzech, który się wydarzył, w który wszedłem, jest naprawdę trudnym przeżyciem. Czuję się źle w relacji z Bogiem, grzech mnie upadla i wtedy idę do spowiedzi! Powtórzę, to kwe­stia doświadczenia, a nie wiedzy. Nie chodzi o to, żebyśmy z każ­dą pierdołką biegli do konfesjonału.

ŁUKASZ: Post od spowiedzi może być wskazany?

GRZEGORZ: Tak, jeśli podchodzimy do sprawy świadomie, dojrzale. Przyda­rzają mi się grzechy dnia codziennego, a jednak świadomie prze­dłużam moment kolejnej spowiedzi, by trochę się pomęczyć ze sprawą, przemyśleć błędy. Nie można działać jak dziecko, któ­re przez trzy dni chodzi w białych ubrankach, a potem znów się brudzi, mimo że ojciec prosił, by nie wchodzić w błoto. W sakra­mencie spowiedzi nie chodzi o magię, ale o spotkanie z Bogiem. A żeby doszło do spotkania, muszę za Nim zatęsknić. Inaczej się nie spotkamy. Można pochodzić trochę w brudnych ciuchach.

ŁUKASZ: A jeśli regularnie chodzę do kościoła, przestrzegam przykazań, pro­wadzę raczej spokojne, zrównoważone życie, to po co mi spowiedź? Po co Panu Bogu głowę zawracać, skoro wydaje mi się, że nie grzeszę.

GRZEGORZ: Dotykamy dwóch kwestii. Po pierwsze, wracamy do osoby sta­łego spowiednika; dobrze mieć kogoś, kto byłby stałym odnie­sieniem, on łatwiej zauważy, gdzie wypieramy coś z pamięci. Zna dynamikę naszego duchowego rozwoju, z nim ustalamy często­tliwość spowiedzi. Po drugie, mając dużą samoświadomość du­chową, sami umawiamy się ze sobą, że do konfesjonału idziemy na przykład raz na dwa miesiące. Dobry spowiednik zrozumie naszą motywację, chęć zmagania się z sobą na dłuższym odcin­ku. Ważne, by dobrze przemyśleć i uargumentować wybór, któ­rego dokonujemy. Idziemy do spowiedzi nie dlatego, że mamy to gdzieś, tylko stajemy rzadziej przy kratkach konfesjonału, po­nieważ nam to służy, widzimy owoce zmagania się z sobą.

PIOTR: Mamy spore problemy z sensownym podejściem do spowiedzi po obu stronach konfesjonału. Na katechezach kształtuje się w mło­dych ludziach poczucie, że spowiedź to kara za niedotrzymanie umowy. Nie przestrzegałeś praw, złamałeś zasady, teraz będziesz musiał za to odpokutować, przeprosić i ponieść konsekwencje. W takim nauczaniu umyka najważniejsza kwestia – mówimy przecież o prawdziwej i niezwykłej relacji – człowieka z Bogiem i Boga z człowiekiem. Przychodzimy do Kogoś, Kto nas kocha i chce nam pomóc, nie chce nas gnębić. Spójrzmy na historię mo­jego patrona, św. Piotra. Zauważyłem w jego relacji z Jezusem dwa ważne momenty świetnie pasujące do tematu, którym się zajmu­jemy. Pierwszy wtedy, gdy Jezus pyta uczniów, kim dla nich jest, a Piotr wyrywa się, mówiąc, że On jest Mesjaszem. Jezus cieszy się z takiej odpowiedzi, ale chwilę później dodaje, że będzie musiał zginąć na krzyżu. Wzburzony tymi słowami Piotr protestuje. Piotr wierzy po swojemu, egoistycznie, chce Mesjasza dowódcy i poli­tycznego wyzwoliciela. Jeszcze nie rozumie, że Bóg jest zupełnie inny od jego wyobrażeń. Jezus reaguje ostro i beszta Piotra słowa­mi: „Zejdź Mi z oczu, szatanie!”. Mądrzy ludzie siedzący w tłuma­czeniach Biblii mówią, że tam tak naprawdę jest: „Pójdź za Mnie, szatanie!”. Jezus nie udaje, że wszystko jest OK. Ale nie mówi: „Chłopie, ty nic nie rozumiesz. Zejdź Mi z oczu!”. Mówi do Piotra: „Idź za Mnie!” Co to znaczy? Jezus go nie potępia. On mu skła­da obietnicę! Będę szedł przed tobą, nie rób już nic po swojemu, skończ ze swoim egoizmem. Ranisz ludzi, ponieważ niby wiesz najlepiej, myślisz kategoriami, które nie są moimi kategoriami.

ŁUKASZ: I jak się to przekłada na spowiedź?

PIOTR: Przychodzę do Niego, klękam i mówię: „Panie Boże, znowu pró­bowałem robić po swojemu i dupa blada z tego wyszła, porani­łem i siebie, i innych”. A On mnie nie opieprza, tylko zdaje się mówić: „Ok, oddaj Mi to, z czym przychodzisz, chodź za Mnie, ruszajmy razem, Ja prowadzę. Zaufaj Mi, tak będzie lepiej”.

ŁUKASZ: A drugi moment relacji Piotra z Jezusem, który jest dla ciebie ważny w kontekście spowiedzi?

PIOTR: Rozmowa już po zmartwychwstaniu. Piotr zawalił na całej linii, zdradził Jezusa i mimo to On chce, by Piotr za Nim poszedł, że­by spróbowali jeszcze raz, chce odbudować więzi, pyta o miłość. Spowiedź może być takim zbliżeniem, wzajemną chęcią odno­wienia relacji. W tym fragmencie Jezus pyta trzy razy Piotra, czy ten Go kocha. Tu nie chodzi o upokorzenie, tylko o podniesienie. Nie ma takiego upadku, z którego nie można się podnieść w re­lacji z Bogiem. Problem w tym, że najczęściej nie rozumiemy, że w spowiedzi mamy do czynienia z czułą relacją. Bóg naprawdę nie czeka, żebyśmy przed Nim padali ze strachu na kolana. On pewnie nie może wytrzymać, tak bardzo chce, żebyśmy do Nie­go wrócili, przyszli do Niego. Chce nam pomóc, ale nie zrobi tego na siłę, sami musimy tego chcieć. To istota spowiedzi, nie błagaj­my o wybaczenie, po prostu idźmy się spotkać z kimś, komu na nas na maksa zależy.

GRZEGORZ: Mądrze mówisz (uśmiech). Siedząc w konfesjonale, pytam cza­sem ludzi, po co przyszli do spowiedzi, dziewięćdziesiąt dziewięć procent opowiada mi wtedy o tym, że grzeszyli, żałują, że pro­szą o zadośćuczynienie. Mówią w sposób wyuczony, bazując na tekstach wykutych na blachę przed Pierwszą Komunią Świętą. A kiedy im mówisz, że chodzi jednak o coś innego, siejesz nie­pewność. Napięcie rośnie, ponieważ zadaję pytania spoza formu­łek spowiedzi. Często czuję wtedy zdziwienie po drugiej stronie konfesjonału, o co tu chodzi, przecież przyszedłem się tylko grzecznie wyspowiadać. W spowiedzi widać często brak głęb­szej refleksji, prawdziwego zrozumienia sakramentu. Wydaje się, że ludzie boją się nie tylko spowiednika, ale także Boga. Bo prze­cież trzeba chodzić do spowiedzi, żeby nie iść do piekła!

PIOTR: Rozmawialiśmy ostatnio w Deonie o tym, że zabiliśmy istotę sa­kramentu spowiedzi i jeszcze kilku innych ważnych przestrzeni skrajnym formalizmem. Koleżanka opowiedziała historię ze ślubu, na którym niedawno była. Młodzi ludzie mieszkali ze so­bą przed ślubem. Wiadomo, z punktu widzenia Kościoła to coś, z czego należy się wyspowiadać. I wiecie, co im ksiądz powiedział w konfesjonale? Że da im rozgrzeszenie, tylko niech jakoś już wytrzymają te kilka nocy bez seksu. Żadnego pogłębienia, jakiś obłęd. Czy to ma cokolwiek wspólnego z nawróceniem? Czy ten ksiądz im jakoś w tym pomógł? Nie, najważniejsze, żeby forma­lizm się zgadzał. Jeśli do tego dodamy karteczki i podpisy, które trzeba zdobywać, to ja się ludziom nie dziwię, że się z tego śmie­ją i mówią, że to jest parodia. Topimy się w schematach, jesteśmy za bardzo skoncentrowani na biurokracji i formalnościach.

ŁUKASZ: Mój syn przed Pierwszą Komunią Świętą najbardziej bał się spowiedzi, przerażał go fakt, że może zapomnieć formułki, a przecież bez for­mułki spowiedź jest nieważna.

GRZEGORZ: Mówisz to księdzu, który rozpoczął właśnie z dziećmi przygoto­wania do Pierwszej Komunii Świętej! (uśmiech). Zastanawiam się, jak to gryźć, programu nie mogę zlekceważyć, lecz mogę zmienić akcenty. Chodzi przecież o relacyjność, chcemy nauczyć dziec­ko, że można w każdym sakramencie odkrywać nie tylko Bo­ga, ale także człowieka. Staram się pokazywać, że formuła jest tylko narzędziem, drugorzędną sprawą w całym tym spotkaniu. Muszę się jednak liczyć z rodzicami, którzy na forach interne­towych psioczą na stary niereformowalny Kościół, ale w swojej parafii chcą formułek i tradycji.

ŁUKASZ: Jak godzić wodę z ogniem?

GRZEGORZ: Nie ma łatwych rozwiązań, rozumiem przywiązanie rodziców do formuł, których ich nauczono. Stały się częścią ich katolickiego wychowania. Kilka razy spowiadałem dzieciaki świeżo po Pierw­szej Komunii Świętej i przyznaję ci rację, bardzo trudno je nauczyć normalnego, niesformalizowanego mówienia. Z drugiej stro­ny czasami rodzice domagają się, by tradycja spowiedzi zgodnej z formułką była zachowana. Bez formułki się nie liczy. W naszej wierze czasem trudno wyjść ze stereotypowego myślenia, spróbo­wać inaczej. Tego też trzeba się nauczyć. Moim zadaniem jest go­dzić jakoś te potrzeby, szukać złotego środka. Spowiadam dzieci, które czasami zacinają się na formułce i nie potrafią tego przesko­czyć. Próbuję wtedy upraszczać, mówię na przykład: „Powiedz, co cię ostatnio zabolało, z czym ci jest źle”. Po drugiej stronie konfe­sjonału słyszę wtedy: „Nie. Muszę to powiedzieć tak, jak trzeba”.

ŁUKASZ: Dzieci potrzebują jasnych wskazań, reguł, których mogą się trzymać?

GRZEGORZ: Takie jest moje doświadczenie w tym zakresie. Sugerując dziecku, „powiedz, jak czujesz”, sprawiam, że jego kontakt z obcą jednak osobą jest jeszcze trudniejszy. Trzeba łączyć dynamikę rozwoju dziecka i jego zapał z pewnymi regułami. Inna sprawa, że kształ­ceni w Kościele na regułkach dorośli mają podstawowe proble­my z rozumieniem katechizmu.

PIOTR: Pełna zgoda. Dorzućmy jeszcze jeden aspekt. Jesteśmy katechi­zowani w sposób zupełnie niedostosowany do wieku i rozwoju duchowego. Jakbyśmy całe życie byli dziećmi. Wykuć formuł­ki, zapamiętać, przestrzegać. Nie zadawać zbędnych pytań. A lu­dzie dorastają, pracują, zakładają rodziny, mierzą się z poważnymi problemami i rozterkami. Kościół zbyt często nie ma dla nich od­powiedzi. Dorosły człowiek słyszy z ambony to samo co dziec­ko w szkole na katechezie. Formułki, zasady, przestrzegać, nie dyskutować. To ma tak naprawdę mało wspólnego z chrześcijań­stwem. Benedykt XVI wielokrotnie zwracał uwagę, że to ogrom­ny błąd, i przypominał, że istoty chrześcijaństwa nie stanowi idea, doktryna czy system wartości, tylko relacja z żywym Bogiem.

ŁUKASZ: W modlitwie Ojcze nasz nie ma mowy o prawnych i formalnych uwa­runkowaniach wiary.

PIOTR: Co więcej, o grzechach jest mowa dopiero na samym końcu. Wcześniej jest rozmowa z Ojcem, uwielbienie, podziękowanie, prośba o opiekę. To też pokazuje, co jest najważniejsze w relacji z Nim. A my wszystko postawiliśmy na głowie.

 

Fragment książki „Łobuzy. Grzesznicy mile widziani”, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

               

Część pokuty spowiednik może wziąć na siebie

Część pokuty spowiednik może wziąć na siebie

„Mogę dać lżejszą pokutę, a resztę dźwigać samemu. Pozostawić to w tajemnicy albo przedstawić wiernemu, aby nie czuł się osamotniony i wiedział, że Kościół mu towarzyszy” – o różnych wymiarach spowiedzi i problemach mówi abp. Wojciech Polak, Prymas Polski.

***

Marek Zając: Zastanawialiśmy się trochę wcześniej nad lekcją, która dla Kościoła w Polsce płynie z sytuacji Irlandii. W 2015 roku większość Irlandczyków opowiedziała się w referendum za wprowadzeniem małżeństw jednopłciowych. Krótko potem, podczas uroczystości Bożego Ciała, kardynał Nycz mówił, że wyniki głosowania w kraju tak mocno katolickim jeszcze trzydzieści lat temu, są ostrzeżeniem dla Europy. Zaraz jednak zaznaczył: „Bracia i siostry, bądźmy pokorni i powiedzmy, że są ostrzeżeniem także dla naszej ojczyzny”.

Abp Wojciech Polak: Nie mam złudzeń: gdyby w Polsce większość obywateli popierała np. adopcję dzieci przez pary homoseksualne, nie pomogłyby żadne płomienne kazania ani protesty Kościoła. Dlatego nie w kontaktach z politykami czy ustawach, ale w ludziach musimy pokładać nadzieję. Rację miał święty Tomasz z Akwinu, że przy pomocy prawa ani skutecznie nie zakażemy wszelkiego zła, ani nie przekonamy do czynienia całkowitego dobra. Powtarzam: trzeba kształtować sumienia.

Katolik, świecki czy duchowny, nigdy nie będzie cieszył się z niechrześcijańskiego ustawodawstwa. Ale prawdziwą porażką jest chwila, gdy konkretny człowiek, samodzielnie i świadomie, odwraca się od Ewangelii i nauczania Kościoła. Taki dramat trudno wyczytać z artykułów publicystycznych czy statystyk; czasem rozgrywa się w konfesjonale, a jedynym jego świadkiem staje się kapłan.

Kiedy wykładałem klerykom spowiednictwo, zawsze mówiłem, że Bóg ustrzegł mnie przed niezwykle trudną sytuacją. Otóż nigdy nie spowiadałem kobiety, która dokonałaby aborcji, i upierała się, że miała do tego prawo. Pewnie zapytałbym, po co w takim razie mi w ogóle o tym mówi, ale sam nie wiem… Dotychczas zawsze spowiadałem kobiety, które odczuwały głęboką skruchę i widziałem, że zdążyły, zanim jeszcze uklękły u kratek konfesjonału, odpokutować już tamten grzech w trójnasób.

A co powiedziałby Ksiądz Prymas ludziom skrzywdzonym podczas spowiedzi — przez niedelikatne słowa, zlekceważenie, obcesowe traktowanie przez spowiednika?

Na początek bym ich szczerze przeprosił. Przeprosił w imieniu Kościoła. Sam się spowiadam i miałem w życiu różne, czasem lepsze, czasem gorsze doświadczenia. Jednak dzięki łasce Boga potrafiłem sobie z tym poradzić. Ale rozumiem, że u niektórych mogło zostać nadszarpnięte zaufanie. Zasklepili się w bólu, przestali się spowiadać, może nawet chodzić do kościoła. Dlatego potem poprosiłbym, aby mimo poczucia krzywdy spróbowali wrócić. Przede wszystkim do samego Boga, a potem do tego daru, jaki Pan pozostawił nam przez posługę drugiego człowieka, czyli spowiednika. Chciałbym, aby uwierzyli, że złe doświadczenia nie muszą się powtórzyć; by nie rezygnowali. Powrót może być trudny, zwłaszcza po wielu latach, ale warto prosić o Bożą łaskę.

A wszystkich nadal się spowiadających proszę o wyrozumiałość. Czasem po prostu zbyt dużo oczekujemy, np. stojąc w kolejce, gdzie czeka kilkunastu penitentów przed nami i kilkunastu za nami. Chcemy być skrupulatnie wysłuchani, a tu w grę wchodzą przyziemne, ludzkie sprawy; ksiądz jest zmęczony, rozproszony, zdenerwowany. Spieszy się, bo chce, żeby ze spowiedzi mogło skorzystać jak najwięcej osób. Proszę, abyśmy sami też dbali o sprzyjające okoliczności do odbycia spowiedzi. Nie przychodźmy tuż przed mszą świętą, bo ksiądz musi zaraz iść odprawić liturgię; w miarę możliwości nie spowiadajmy się też w trakcie mszy. I najważniejsze: nie zapominajmy, że spowiadamy się nie księdzu, ale Bogu. To nie ksiądz odpuszcza grzechy, ale sam Pan Bóg.

Z kolei kapłanów proszę, aby idąc do konfesjonału, a także po spowiedzi — modlili się za penitentów. I żeby nie dawali pokuty ponad ludzkie siły. Zresztą część pokuty spowiednik może wziąć na siebie, żeby ulżyć bliźniemu, który przed chwilą i tak zdobył się już na niełatwy wysiłek wyznania grzechów.

Naprawdę?

Tak, mogę penitentowi dać lżejszą pokutę, a resztę dźwigać samemu. To pozostawia się w tajemnicy albo przedstawia się wiernemu w tym celu, aby nie czuł się osamotniony. Żeby wiedział, że Kościół mu towarzyszy i wspiera w jego nawróceniu. To także dobra zachęta do powrotu do konfesjonału.

Nigdy się z tym nie spotkałem… A jak sztuki spowiadania uczy się kleryków?

Na kilku poziomach. Przede wszystkim przez dobrą posługę spowiedników w seminarium, najlepszą nauką jest odpowiedni przykład. Klerycy powinni mieć możliwość dobrowolnego wyboru, u kogo będą się spowiadać. Wśród proponowanych spowiedników są ojcowie duchowni i wychowawcy z seminarium, jak i kapłani przychodzący z zewnątrz, np. proboszczowie czy zakonnicy, którzy wnoszą ze sobą nieco inną perspektywę życia konsekrowanego. Stały, wybrany spowiednik ma troszczyć się o życie duchowe kleryka; mając z nim kontakt przez dłuższy czas, widzi, jak jego podopieczny walczy z trudnościami, rozwija się w cnotach i dojrzewa do kapłaństwa. Ponadto spowiednictwo jest studiowane z różnorakich perspektyw. Wiedza z poszczególnych przedmiotów układa się jak puzzle. Sakrament pokuty i pojednania kle­ ryk zgłębia np. z perspektywy biblistyki, dogmatyki, etyki itd. No i wreszcie ćwiczenia praktyczne.

Na czym polegają?

Po wykładach teoretycznych o historii sakramentu, jego warunkach czy przebiegu odbywa się tzw. sucha spowiedź. Każdy z kleryków w obecności kolegów z roku siada w konfesjonale, a wykładowca zaczyna się głośno spowiadać z różnych wymyślonych grzechów. Chodzi o naukę kontaktu z penitentem; ocenia się, jak kleryk prowadzi dialog, na co zwraca uwagę, czy pouczenie i pokuta są adekwatne do wyznawanych win. Czasem ćwiczy się trudne sytuacje, związane np. z odmową udzielenia rozgrzeszenia. Potem wszystko omawia się i analizuje w grupie.

Znajomy franciszkanin opowiadał mi, że na zajęciach w jego seminarium było śmiechu co niemiara, ponieważ klerycy spowiadali się klerykom i wymyślali najdziksze grzechy.

Zawsze ostrzegam kleryków, że na zajęciach zbyt często koncentrują się na sytuacjach nadzwyczajnych i skomplikowanych, a powinni przygotować się głównie na – rzekłbym – szarą codzienność. Będą np. musieli wykazać dużo cierpliwości wobec staruszki, która ciągle spowiada się z tych samych grzechów, ale bez przerwy ma wyrzuty sumienia, że czegoś zapomniała. Ksiądz musi uspokoić penitentkę, żeby się przestała zadręczać, a zarazem nie czuła się zlekceważona. Bywa, że trudny duszpastersko przypadek mobilizuje księdza do mądrego rozeznania, wzniesienia się na duszpasterskie szczyty – trudno bronić się przed rutyną, gdy spowiedź przebiega bez większych problemów. A przecież każdy człowiek, bez względu na to, z czym przyszedł do konfesjonału, powinien zawsze czuć się potraktowany z szacunkiem i uwagą.

Mimo najlepszych ćwiczeń w seminarium debiut w roli spowiednika dla dwudziestokilkuletniego księdza i tak musi być nie lada przeżyciem.

Cóż powiedzieć, to skok na bardzo głęboką wodę. Dlatego tak istotne jest, żeby stała formacja kapłanów już po seminarium obejmowała także analizę ich doświadczeń z konfesjonału. Oczywiście nie chodzi o to, żeby księża dzielili się tym, jakie konkretnie usłyszeli grzechy. Natomiast zwłaszcza młodzi kapłani powinni mieć okazję do rozmowy o dylematach, które rodzą się w konfesjonale, i ewentualnie otrzymać wsparcie psychologiczne. Poza tym nowe czasy niosą nowe grzechy, uzależnienia czy uwikłania, dlatego kapłani powinni być na bieżąco, nieustannie się dokształcać. Dobry spowiednik musi dużo czytać, korzystać z różnych warsztatów i konsultacji. U nas Rada Archidiecezjalnego Studium Pastoralnego proponuje, aby w ramach stałej formacji nie zapominać o posłudze w konfesjonale i często powracać do tych kwestii podczas kursów dla pierwszych dziesięciu roczników po święceniach.

Od jednego z księży usłyszałem, że niektórzy penitenci są wręcz podekscytowani faktem, że wyznają grzechy wyjątkowe i niespotykane. Tymczasem spowiednik myśli sobie: no tak, to już piąty dziś taki przypadek…

Spowiedź przeżywamy bardzo mocno, chyba żaden inny sakrament nie wymaga aż tak osobistego zaangażowania, przełamania się i wysiłku. Chrzest święty z reguły przyjmujemy jako nieświadome niczego dzieci. Komunia to wprawdzie kluczowy akt wiary, spotkanie z Chrystusem eucharystycznym, ale człowiek nie musi nic mówić, wszystko rozgrywa się w naszych myślach i sercu. Sakrament bierzmowania, pomijając okres przygotowań, z czym zresztą też bywa różnie – ogranicza się do wyjścia z ławki, a potem trzeba odpowiedzieć biskupowi: „Amen”. Ale przed konfesjonałem nie da się uklęknąć i oświadczyć: „Niech mnie ksiądz przepyta”. Tu wszystko jest w naszych rękach.

A skoro rozmawiamy o przyszłości naszego Kościoła, powie­ działbym tak: przyszłość ta rozstrzyga się nie na salach sejmo­ wych, nie w studiach telewizyjnych, ale każdego dnia w setkach konfesjonałów. Przyszłość zależy od tego, czy człowiek trafi na mądrego i miłosiernego spowiednika, czy na chłodnego urzędnika. Od tego, czy katecheta w szkole będzie pracował z zaangażowaniem, czy jedynie odtwarzał materiał z podręcznika. Od tego, co w kancelariach parafialnych słyszą ludzie, którzy chcą ochrzcić dziecko, wziąć ślub albo przychodzą w żałobie, żeby pochować zmarłą matkę.

Przychodzą młodzi, którzy żyją w związku niesakramentalnym, rzadko pojawiają się na mszy, ale chcą ochrzcić dziecko. Niektórzy księża mówią: nie jesteśmy supermarketem, ludziom trzeba stawiać wymagania. Inni twierdzą, że nie wolno gasić knotka o nikłym płomyku i bez problemu udzielą chrztu.

Popatrzmy na papieża Franciszka, który w Bazylice św. Piotra ochrzcił dziecko urodzone w związku niesakramentalnym. Opowiadał też o kobiecie, która zaszła w ciążę z mężczyzną żonatym, o czym ona jednak nie wiedziała. On odszedł, mimo to ona nie chciała usunąć dziecka, ale potem nie mogła doprosić się o chrzest. Dodzwoniła się do Franciszka, który stwierdził krótko: sam udzieli sakramentu, jeżeli żaden ksiądz nie stanie na wysokości zadania.

Te gesty papieża w Polsce przyjęto dość chłodno. Podkreślano, że chrzest nie jest czymś, co należy się automatycznie; że nie wolno drastycznie obniżać wymagań i ryzykować świętokradztwa.

Każde spotkanie z proszącym o chrzest jest okazją, aby pokazać oblicze Jezusa kochającego i miłosiernego. Jednocześnie nie wolno bagatelizować pytania, kto temu dziecku pomoże wzrastać w wierze, bo chrzest nie jest obrzędem magicznym, ale wprowadzeniem we wspólnotę Kościoła. Dziś zdecydowana większość księży nie odmówi ochrzczenia dziecka ze związku niesakramentalnego. Natomiast główna batalia toczy się o chrzestnych, bo to oni mają być świadkami wiary. Moim zdaniem warto namawiać ludzi, aby do ich roli wybierali katolików świadomych i praktykujących. Faktycznie byłoby coś niepokojącego w chrzcie, podczas którego ani rodziców, ani chrzestnych nie łączy z Kościołem żadna więź. Na przykład na Wyspach Brytyjskich zmiany zaszły tak daleko, że w księgach parafialnych nie wymienia się już chrzestnych, tylko sponsora pierwszego i sponsora drugiego.

Naprawdę?

Sam widziałem. Ten zapis jest niestety wyrazem pewnej mentalności. Potem Polacy wracają do kraju i oczekują, że będą obsłużeni identycznie jak na Wyspach.

To dla Kościoła fundamentalny problem: powoli pęka łańcuch, dzięki któremu wiarę przekazywano z pokolenia na pokolenie.

Obserwujemy niebezpieczne przerzucanie odpowiedzialności za wychowanie w wierze z rodziców i krewnych na księży, zakonnice i katechetów. To przynosi fatalne skutki, bo trudno zastąpić, zwłaszcza na masową skalę, unikalny charakter chrześcijańskiego dojrzewania w rodzinnym domu, zwłaszcza kilkupokoleniowym. Sami duchowni przyczynili się nieco do zaistnienia tego problemu, bo przez długie lata skupiali się w duszpasterstwie na dzieciach i młodzieży, pomijając dorosłych i rodziny. W Gnieźnie jedną z największych parafii kierował ksiądz, który już dawno ostrzegał: „Nam się coś pomieszało. Pan Jezus nie uczył dzieci. On dzieci błogosławił, a nauczał dorosłych”. Idąc tym tropem, tak ustawił całe duszpasterstwo, że przed pierwszą komunią koncentrował się na przygotowaniu nie dzieci, ale ich rodziców. Kiedyś arcybiskup Muszyński na spotkanie dziekanów zaprosił ojca i matkę z parafii wspomnianego księdza. Do dziś pamiętam świadectwo tamtego mężczyzny: „Proszę księży, nie oszukujmy się. Na początku pomyślałem: czego ksiądz w ogóle ode mnie chce. Ma wziąć moje dziecko i przygotować, a mnie zostawić w świętym spokoju. To jego zadanie. Ale nie miałem wyjścia i dziś chcę podziękować nawet nie za wiedzę, ale za to, że musiałem pół godziny w tygodniu spędzić z moim dzieckiem. Dopiero teraz zrozumiałem, że jestem odpowiedzialny za jego pełne wychowanie, również religijne”.

Tyle że dziś mamy nowe, jeszcze poważniejsze problemy. Niektórzy np. zalecają, aby dziecko przyjmowało pierwszą komunię razem z rodzicami. To bardzo prosty, ale piękny gest, który porusza serca, zbliża rodzinę i umacnia wiarę. Jednak tak szybko rośnie liczba związków niesakramentalnych, że dla wielu dzieci stało się to trudne. Bo jak – koledzy i koleżanki idą do ołtarza i przyjmują Eucharystię razem z rodzicami, a ja nie… I zamiast wspaniałego przeżycia może nastąpić upokorzenie. Liczę jednak na wrażliwość samych rodziców, którzy staną na wysokości zadania i mimo wszystko będą towarzyszyć dziecku, rozbudzając w nim głód Eucharystii, chociaż sami tego głodu nie mogą zaspokoić. To ważne, żeby zawsze szukać bliskości Boga, bez względu na życiowe okoliczności.

***

 

Wojciech Polak (ur. 1964) – arcybiskup metropolita gnieźnieński, prymas Polski. Doktor teologii moralnej. Były członek Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Migrantów i Podróżujących. Koordynował prace nad przesłaniem pojednania do narodów polskiego i rosyjskiego oraz polskiego i ukraińskiego

Marek Zając (ur. 1979) – niezależny publicysta, były dziennikarz, konsultant ds. mediów. Sekretarz Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej przy Premierze RP


Polecamy: