Przeciwieństwem grzechu nie jest cnota!

Przeciwieństwem grzechu nie jest cnota!

Jeśli podstawowy grzech ludzi w stosunku do dzieła stworzenia polega – jak to nam wyjaśnił Paweł – na oddawaniu czci (doxazein) i składaniu dziękczynienia (eucharistein) nie Stwórcy, ale tylko i wyłącznie samemu sobie, to prawdziwym przeciwieństwem grzechu nie jest cnota, ale uwielbienie i dziękczynienie.

Przechodzimy zatem do pozytywnej roli rzeczywistości stworzonej, która z okazji do potknięcia i z przesłony między człowiekiem a Bogiem staje się okazją do doksologii.

Jeden z psalmów zaczyna się w ten sposób: „Niebiosa głoszą chwałę Boga, dzieło rąk Jego nieboskłon obwieszcza” (Ps 19,2). Bóg napisał dwie księgi: jedną jest Pismo Święte, drugą jest świat stworzony. Jedna składa się z liter i słów, druga – z rzeczy. Nie wszyscy znają i nie wszyscy mogą przeczytać księgę Pisma, ale wszyscy, nawet analfabeci, mogą przeczytać księgę, którą jest świat stworzony. W każdym zakątku ziemi, nawet lepiej nocą niż za dnia. „Ich głos się rozchodzi na całą ziemię i aż po krańce świata – ich mowy” (Ps 19,5).

Ale to jest tylko początek tego, co opowiadają niebiosa. To przesłanie adresowane do początkujących. Niebiosa głoszą nie tylko egzystencję Boga (tę wręcz zakładają z góry), ale także Jego chwałę. To znaczy Jego wspaniałość, Jego blask. Im powierzone jest objawienie bardzo określonego aspektu Boga: Jego nieskończoności. Ciało ludzkie, kwiaty, kolory, zwykły liść – wszystkie te rzeczy same wystarczą, aby głosić niewyczerpane piękno, bogactwo i fantazję Boga. Ale kto będzie głosił także Jego nieskończoną wielkość? To zadanie – z punktu widzenia religijnego – wypełniają niebiosa, czyli wszechświat ze swoją bezgranicznością.

Obserwowanie firmamentu ma moc przeniesienia naszego umysłu aż ku jego najdalszym granicom, na skraj rozbicia się na mieliźnie. Przyprawia nas o zawrót głowy. Sama Droga Mleczna zawiera nie mniej niż sto miliardów gwiazd, a pomyśleć, że nasze najsilniejsze teleskopy mogą zaobserwować aż dziesięć miliardów galaktyk podobnych do naszej! Najdalsza znana nam gwiazda leży od nas w odległości czternastu miliardów lat świetlnych. Aby zdać sobie sprawę, co to oznacza, wystarczy pomyśleć, że Słońce – które jest oddalone od Ziemi prawie o sto pięćdziesiąt milionów kilometrów – potrzebuje nieco ponad osiem minut, aby przesłać do nas swoje światło. Przy użyciu naszej wyobraźni nie jesteśmy w stanie ogarnąć, co znaczą takie wyrażenia jak „miliardy lat świetlnych”. Jesteśmy skazani na bezsilność i pokorę: „Gdy patrzę na Twe niebo, dzieło Twych palców, księżyc i gwiazdy, któreś Ty utwierdził, czym jest człowiek, że o nim pamiętasz?” (Ps 8,4-5). Rodzi się to charakterystyczne uczucie zdumienia, które prawie zawsze przygotowuje do wiary i towarzyszy jej.

Jakie jest zatem zadanie człowieka w tym wszystkim? „Niebo i ziemia – zostało napisane – pełne są Jego chwały” (por. Ps 148,13). Można by rzec, są nią brzemienne. Ale same nie mogą „pozbyć się tego brzemienia”. Jak ciężarna kobieta, również one potrzebują sprawnych rąk akuszerki, aby wydać na świat to, czym są „brzemienne”. I tymi „akuszerkami” Bożej chwały powinniśmy być właśnie my. Ileż musiał czekać wszechświat, jak długą drogę musiał przejść, aby dotrzeć do tego miejsca! Miliony i miliardy lat, podczas których materia z racji swej bezkształtności z trudem zdążała ku światłu świadomości, jak soki żywotne, które z podglebia znoszą się ku wierzchołkowi drzewa, by rozejść się, rodząc kwiaty i owoce. Ta świadomość została w końcu osiągnięta, kiedy we wszechświecie pojawił się „fenomen ludzki” (P. Teilhard de Chardin). Ale teraz, kiedy wszechświat osiągnął swój cel, wymaga, aby człowiek wypełnił swoje zadanie, to znaczy – jeśli tak można powiedzieć – aby przejął kierownictwo chóru i w imieniu wszystkich zaintonował „Chwała Bogu na wysokościach nieba!”.

Błogosławiony Henryk Suzo (zm. 1366) mówił: Gdy śpiewałem we Mszy te pochwalne słowa Sursum corda, […] stawiałem przy sobie wszystkie stworzenia, które Bóg umieścił w niebie i na ziemi, we wszystkich czterech pierwiastkach – każde z osobna i po imieniu, a więc: ptaki powietrzne, leśne zwierzęta, ryby w wodzie, liście i trawę na ziemi, nieprzeliczone ziarnka piasku w morzu, nadto wszystkie pyłki migocące w słońcu, kropelki wody, te – z rosy, śniegu czy deszczu – które kiedykolwiek spadły na ziemię, i życzyłem sobie, żeby każda z tych rzeczy wydawała słodkie, przejmujące akordy, wychodzące z najgłębszych pokładów mego serca i żeby w ten sposób wiecznie rozbrzmiewał nowy, podniosły hymn pochwalny na cześć najmilszego i najłaskawszego Boga. […] A jak kierownik chóru, sam pełen zapału i uniesienia, innych porywa do śpiewu, tak i ja pragnąłem wszystkich rozradować. Weźmy do ręki kwiat albo kamień i przyjrzyjmy się im nie z punktu widzenia naukowego, ale z perspektywy miłości Boga do człowieka, rozciągającej się także na rzeczy. Można zobaczyć piękno tej miłości w źdźble trawy, w liściu, w gałązce, włączając nasze życie w życie wszechświata. Góry, morze, kwiaty, zwierzęta: w każdym z tych stworzeń powinniśmy rozpoznać zamiar Jego miłości do nas. I podziękować Mu w imieniu natury, która nie może mówić. Pobożność szeroka jak świat powinna być odpowiedzią na bezgraniczną miłość Stwórcy.

Ale nie możemy zakończyć, nie wspominając o największym piewcy stworzenia, o świętym, który bardziej niż ktokolwiek inny i wcześniej niż ktokolwiek inny w świecie chrześcijańskim uczynił z niego miejsce doksologii – o Franciszku z Asyżu. Jego postawa wobec stworzenia ukazała coś nowego, co zdumiało jego współczesnych. Jego pierwszy biograf, Tomasz z Celano, tak o tym mówi: Ogarnia całe stworzenie niesłychanym uczuciem miłości, wychwalając je ze względu na Pana i zachęcając do oddawania Mu chwały. […] Braciom ścinającym drzewo na opał zakazuje wyrąbywać całe drzewo, aby zachowało nadzieję na wypuszczenie nowych pędów. Domaga się, żeby ogrodnik nie otaczał granic ogrodu rowem, by w stosownym czasie zieleń traw i piękno kwiatów dawały świadectwo o wspaniałym Ojcu wszystkich rzeczy. W ogrodzie zaleca tworzyć ogródek z pachnących i kwitnących ziół, aby przywoływały u patrzących pamięć o rozkoszy wiecznej. Zbiera na drodze robaki, żeby nie zostały zdeptane nogami, i nakazuje dostarczać pszczołom miód oraz najlepsze wina, aby w czasie zimowego chłodu nie zginęły z braku pożywienia. Do wszystkich zwierząt zwraca się przyjaźnie po imieniu, choć w każdym gatunku dzikich zwierząt szczególną miłością darzy łagodne.

Wydaje się, jakby niektóre jego zalecenia były napisane dzisiaj, pod naciskiem obrońców środowiska. Ale różni ich duch. Franciszek chce odkryć inny sposób cieszenia się rzeczami, to znaczy ich kontemplowanie, a nie posiadanie. On może się radować każdą rzeczą, ponieważ zrezygnował z posiadania którejkolwiek z nich. Kiedy pisze Pieśń słoneczną, może kontemplować stworzenie już tylko duszą, ponieważ jego oczy są niemal zgaszone, a światło „brata słońca” zadaje mu tylko przeszywający ból.

Posiadanie wyklucza, kontemplacja włącza; posiadanie dzieli, kontemplacja mnoży. Tylko ktoś jeden może posiadać jezioro, park, a wszyscy pozostali są z niego wykluczeni. Tysiące mogą kontemplować to samo jezioro i park i wszyscy cieszą się nimi, nie odbierając ich nikomu. Nauka chrześcijańska o stworzeniu i przykład Franciszka skłaniają nas do odkrycia na nowo kontemplacyjnego wymiaru życia. Nie tylko jako doświadczenia czerpania korzyści estetycznych, ale także jako jedynej gwarancji ocalenia stworzenia, jako spełnienia naszego najważniejszego powołania, którym jest „wielbienie chwały Bożej”, jako drogę naszego powrotu do Boga.

Na koniec przyłączmy się do Franciszka w uwielbieniu Stwórcy znaną piosenką, która zawiera w sobie jego Pieśń słoneczną:

Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore,
Laudato sii, o mi Signore.

Niech Cię wysławi to, co stworzyłeś:
Słońce na niebie, księżyc wśród nocy.
Gwiazdy świecące, wiatry gwałtowne,
Żywioły wodne, ogień gorący.
I siostra nasza, matka ziemia,
Ta, co nas żywi i wychowuje,
Słodkie owoce, kwiaty i zioła,
I szczyty górskie, morskie głębiny.
Trzeba nam chwalić Ciebie, o Boże,
Trzeba nam śpiewać Tobie, o Boże,
Bo to jest sensem naszego życia.
Niech całe życie będzie piosenką!

 

Raniero Cantalamessa OFMCap, Nasza wiara, Kraków 2018


Polecamy:

               

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

„Pierwsza spowiedź”, czyli leczenie z samotności

Pierwsze pytanie – Gdzie jesteś? (Rdz 3, 9) – to pytanie Boga, który cierpi z powodu ludzkiego zła. Cierpi, ponieważ widzi, jak cierpi człowiek. Bóg zmierza nieustannie za nami. Nie tylko po to, aby sądzić nasze zło, ale przede wszystkim, by mu zaradzić, aby wydostać człowieka z matni zła.

Bóg nienawidzi zła, ale nie potrafi znienawidzić swojego stworzenia. Woła nieustannie, niepokoi, dopuszcza cierpienie. Kroczy za człowiekiem nie po to, aby go zgładzić, ale by go oczyścić i wrócić sobie (kard. Gianfranco Ravasi). Bóg nie chce bowiem śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył. Pedagogia Boga jest niezwykła. Przypatrzmy się, jak Bóg próbuje wyprowadzić człowieka z ukrycia bez naruszania jego wolności.

Przeżycie stanu niepokoju
Bóg niepokoi człowieka, aby uświadomił sobie swój stan. Próbuje wydobyć go z ukrycia. Ukrywanie się daje bowiem człowiekowi pozorne poczucie bezpieczeństwa. Niepokój w grzechu pochodzący od Boga jest łaską budzenia ludzkiego sumienia. Trzeba tu zaznaczyć, że Boży niepokój różni się bardzo wyraźnie od fałszywego niepokoju. Bóg niepokoi, aby wybawić człowieka, by go zbawić. To niepokój, który otwiera na nadzieję i nawet gdy jest bardzo silny, nie pozbawia człowieka nadziei oraz pragnienia życia.

Zły niepokój to niepokojenie dla samego niepokojenia, dla zadręczania człowieka. Osłabia nadzieję i chęć do życia. W taki sposób działa Zły – kusi człowieka do pozostawania w ukryciu. Bóg zachęca do wyjścia na zewnątrz, do spotkania twarzą w twarz ze swoim Stwórcą i ze sobą samym. Musimy bardzo uważać, aby nie wprowadzać penitenta w fałszywy niepokój.

Zwróćmy uwagę, jak zachowuje się człowiek dręczony fałszywym niepokojem. Przeżywa moment silnego zmagania: z jednej strony wołany przez Boga, z drugiej – kuszony przez Złego, aby zostać w ukryciu. Początkowo wydaje się, że człowiek otwiera się na wołanie przychodzącego Boga. Słyszy pytanie i odpowiada na nie. Odpowiada jednak z ukrycia.

Przyznaje, że słyszy Boga i że Jego głos go niepokoi: Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi, i ukryłem się (Rdz 3, 10). W tej odpowiedzi dostrzegamy uleganie subtelnej i niebezpiecznej pokusie, by pozostać w ukryciu przed Bogiem i w ten sposób pozostać samemu z sobą i z własnym grzechem, wpatrując się w swoją nagość. Owocem takiej postawy jest „przestraszenie” się sobą.

Odczucie bliskości Boga
Bóg woła na człowieka, aby niepokojąc jego sumienie, dać mu odczuć własną obecność i bliskość. Bóg wie, że człowiek nie może pozostać samotny z własnym grzechem. Wie, że szatan chce ukryć człowieka przed Nim, a to droga do nicości – najpierw do samotności, potem do zniechęcenia się sobą, aż wreszcie do załamania się i rozpaczy. Taka jest „reżyseria” działania Złego.

Ukrywanie się prarodziców przypomina nam o naszym ukrywaniu się przed Bogiem, przed sobą i przed innymi. św. Augustyn po długich latach życia w grzechu i ukrywaniu się przed Bogiem, kiedy doświadczył łaski nawrócenia, zobaczył, jak Bóg nieustannie go szukał, i zrozumiał, jak nielogiczne było uleganie pokusie ukrywania się. Napisał w Wyznaniach: „Przed Tobą, o Panie, otwiera się przepaść ludzkiego sumienia. Cóż może się ukryć przed Tobą, nawet gdybym tego nie wyznał wobec Ciebie? Ukryłbym Ciebie przede mną, nie mnie przed Tobą”.

To istotne, aby człowiek pytany Gdzie jesteś? sam przyznał się do swego złego samopoczucia. To bardzo ważny pierwszy etap na drodze do uznania swego grzechu: nazwać po imieniu wewnętrzny stan, nie ukrywać go przed sobą i Bogiem.

Przekroczenie lęku i uznanie grzechu
Przypatrzmy się, jak dalej przebiega „pierwsza spowiedź”. Pojawia się nowy moment w Bożej pedagogii spowiadania. Kiedy człowiek przyznaje się przed Bogiem, że ukrywa się, „ponieważ źle się czuje z samym sobą i ze swoją nagością”, Bóg idzie dalej – w głąb serca człowieka i niepokoi go kolejnym pytaniem. Chce, aby rozeznał stan swoich wewnętrznych przeżyć.

Chce, aby człowiek zobaczył źródło swoich negatywnych uczuć i lęku: Któż ci powiedział, że jesteś nagi? (Rdz 3, 11a). Bóg wyraźnie zatrzymuje człowieka na jego lęku. Chce, aby w prawdzie zobaczył jego powody. Wie, że jest to niełatwe i dlatego pomaga mu następnym pytaniem: Czy może zjadłeś z drzewa, z którego zakazałem ci jeść? (Rdz 3, 11b). Działanie Boga w człowieku żyjącym w grzechu wyraźnie prowadzi do wyprowadzenia go z zamknięcia. Otwarcie się na dialog z Bogiem prowadzić będzie do przełamania lęku.

Sposób spowiadania powinien być zatem wyprowadzaniem penitenta z jego lęku. Zły stara się w nim utrzymywać człowieka. Wie doskonale, że wówczas czuje się on kruchy, niepewny i przez to nieufnie, a nawet wrogo nastawiony do otoczenia. Nierzadko także do spowiednika. W konsekwencji człowiek w lęku żyje w postawie obronnej, która niejednokrotnie przybiera postać agresji. Człowiek zamyka się w sobie. Zły próbuje wykorzystywać ten lęk jako pole swojego działania. Ludzkie lęki mogą stawać się dla niego prawdziwym żerowiskiem.

Ukazuje to postawa prarodziców opisana w rozważanym przez nas słowie Bożym. Lęk zamyka ich na Boga i prawdę. Bronią siebie – i jest to obrona za wszelką cenę. Opis zachowania ludzi pokazuje w sposób mistrzowski z psychologicznego punktu widzenia reakcje człowieka, który ukrywa swój grzech. Dominuje w nim lęk o siebie – nie wie on, że właśnie ten lęk stara się wykorzystać Zły. Podpowiada więc człowiekowi różne formy usprawiedliwienia się i zrzucania z siebie odpowiedzialności. Każdy próbuje wykazać swoją niewinność, szukając winy poza sobą.

Zobaczmy z bliska te mechanizmy obronne. Najbardziej żałosna próba obrony ujawnia się w zachowaniu mężczyzny. Pytany przez Boga odpowiada: Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem (Rdz 3, 12). Obarcza winą kobietę, którą jeszcze nie tak dawno wychwalał przed Bogiem jako najwłaściwszą towarzyszkę życia (por. Rdz 2, 23). Co więcej, w tym pokrętnie wypowiedzianym zdaniu zrzuca odpowiedzialność także na Boga. Przypomina Mu, że to On sam dał mu niewiastę za towarzyszkę i przewodnika do grzechu. Agresja człowieka w lęku o siebie sięga szczytu: aby wybronić się, gotów jest oskarżać nawet Boga. Z kolei oskarżona niewiasta oskarża dalej. Ona także zrzuca z siebie odpowiedzialność. Bóg pyta ją: Dlaczego to uczyniłaś? (Rdz 3, 13). Odpowiadając, obwinia węża. Typowy mechanizm ludzkiej obrony, w którym powodów zła szuka się poza sobą. Jest w tej odpowiedzi niewiasty subtelna teza, że to Zły i tylko on jest wszystkiemu winny, czyli że ludzka wola jest zdeterminowana do czynienia zła.

Ważne, by pomóc penitentowi zobaczyć, że ukrywanie się, przyjmowanie postawy obronnej, zrzucanie odpowiedzialności nie leczą stanu grzechu. Wręcz przeciwnie: pogłębiają lęk i agresję. Im bardziej człowiek się tłumaczy, tym mocniej odczuwa winę i gorzki owoc grzechu. Żyje w konflikcie z samym sobą, pozostaje wewnętrznie podzielony. Na zewnątrz ujawnia się to wyraźnie w postawie skłócenia i nieładu. Człowiek niszczy relacje z Bogiem i drugą osobą. Nie potrafiąc uznać własnego grzechu, staje się coraz bardziej jego ofiarą. Taki też był cel działania szatana.

Porzucenie namiętnej więzi z grzechem
Dochodzimy do kolejnego ważnego etapu w Bożej pedagogii spowiadania. Pokazuje ona drogę do uznania grzechu i do wyjścia z lęku o siebie. Ta droga dotyczy każdego człowieka żyjącego w stanie grzechu. Działanie Boże jest bardzo czytelne. Chce, aby człowiek uznał prawdę, że żyje w tajemniczym związku ze złem. Pomimo naszego Bożego pochodzenia – obrazu i podobieństwa Boga, jakim jesteśmy – istnieje w nas namiętny pociąg do grzechu. Jesteśmy pęknięci z powodu grzechu pierworodnego.

Stąd bierze się napięcie między życiem i śmiercią, porządkiem i chaosem, pokojem i niepokojem, wolnością i zniewoleniem, miłością i nienawiścią. Dramat tego napięcia dobrze oddaje zwierzenie św. Pawła w Liście do Rzymian: Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę (Rz 7, 18-19).

Leczenie z pychy
To napięcie jest w każdym z nas. Nie chcemy go, gdyż ono nas przeraża jak Adama i Ewę. Dlatego zaczynamy je ukrywać. Po grzechu usprawiedliwiamy siebie. Wypływa to z naszego podstawowego pragnienia doskonałości i nieskazitelności. Jest ono w naszej naturze od momentu stworzenia. Podobnie jak pierwsi ludzie, którzy nie chcieli się zgodzić na to, co się stało przez grzech, tak i my nie chcemy się zgodzić na to, że on w nas zamieszkał. Chcemy być doskonali. Czujemy, że słabość nas obnaża. Nie chcemy się więc do niej przyznać. Zaczynamy ukrywać dwuznaczność naszego życia, na przykład przez szukanie winy poza sobą, przez umniejszanie naszych błędów. Bywa i tak, że, owszem, uznajemy się za grzeszników, ale w głębi duszy nie czujemy się nimi. Inni są bardziej winni. Typowa sytuacja jak ta w raju. Popadamy też w drugą skrajność – czujemy się zmiażdżeni, złamani naszym grzechem, niezdolni do przeciwstawienia się czemuś, co jest większe od nas i niszczy nasze dobre pragnienia. Co więcej, nie potrafimy oddzielić w sobie grzechu od grzesznika.

Wszystko to pokazuje, że nie potrafimy popatrzeć na siebie i na nasz grzech w sposób właściwy. Nasze oczy są chore, grzeszne. Tylko Bóg może pomóc nam spojrzeć dobrze na siebie i na nasz grzech, tak by go uznać i odrzucić, nie odrzucając siebie. To dlatego Bóg pierwszy szuka człowieka i pyta go: Gdzie jesteś? Chce spotkać się z człowiekiem w stanie jego grzechu.

Zadaje pytania, aby człowiek popatrzył na swój grzech oczami Boga. Bóg przejmuje inicjatywę. Ponieważ człowiek o własnych siłach nie potrafi do końca zobaczyć własnego grzechu, Bóg sam demaskuje grzech i złość szatana. Dokonuje wyroku (por. Rdz 3, 14-19). W mowie Boga uderza mocno Jego bezwzględność wobec zła. Podobnie Jezus będzie obchodził się z faryzeuszami, którzy stwarzali pozory nieskazitelnego życia.

Spojrzeć na grzech i grzesznika oczami Boga
Bóg przeklina sprawcę zła. W opisie mowy Boga jest niezwykle głęboki sens teologiczny. Bóg rzuca szatana na ziemię. Pozostanie on istotą przeklętą i pełzającą. Wskazuje w ten sposób na upokorzenie bożka, kłamcy, zwodziciela, aż do prochu ziemi. Tym samym pokazuje, czym jest grzech. Nazywa po imieniu jego złość i szkaradność. Grzech to wstyd, tarzanie się w błocie, to upokorzenie ludzkiej godności. Człowiek w grzechu przebywa w bagnie. Powołany do rzeczy najwznioślejszych odnajduje siebie w uścisku żmii (kard. Gianfranco Ravasi). Słowo Boże ukazuje grzech w całej jego rzeczywistości, aby pokazać jego szpetotę i wzbudzić w nas odrazę do niego. Jak długo człowiek nie zobaczy w ten sposób grzechu, tak długo będzie żywił w sobie tajemniczy podziw dla niego. Będzie wyznawał jedynie fakty grzeszne, bez przekonania o swojej złości i winie. Będzie żył w ukrytym związku z grzechem.

Zwracając się do człowieka, Bóg nie używa słów przekleństwa. Nie mówi jak do węża: bądź przeklęty (Rdz 3, 14). Bóg odróżnia zło od grzesznika. Grzech jest jednak rzeczywistością, w którą człowiek wkroczył i musi ponieść tego konsekwencje. Cierpienie z nim związane nie pochodzi od Boga, lecz jest skutkiem grzechu. Człowiek zwiedziony przez diabła chciał „być jak Bóg”, ale „bez Boga”. Poza Bogiem znajduje śmierć i dlatego doświadczy umierania i cierpienia. Odwracając się od Boga, doświadcza swojej nicości, nieporządku i chaosu. Trafnie tłumaczy to Thomas Merton: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”.

Człowiek w grzechu staje się śmiertelnie samotny, błąka się, powtarzając za Kainem: Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść (Rdz 4, 13). Jednak Bóg, który przepowiada człowiekowi cierpienie, nie zostawia go samego. Daje mu nadzieję, zapowiada brzask dobrej nowiny (por. Rdz 3, 15). To ważny moment w spowiedzi: pozostawić penitenta ze świadomością odpowiedzialności za grzech, ale i z nadzieją na powrót do życia! Słowa rozgrzeszenia są potwierdzeniem spełniania się tej nadziei. Chodzi jednak o to, aby pomóc penitentowi usłyszeć je całym sercem.

Piękny jest moment, w którym Bóg po wydaniu wyroku, obnażając człowieka w jego grzechu, zajmuje się jego nagością. To gest pełen miłości: Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich (Rdz 3, 21). W chwili zagubienia i grzechu człowieka troszczy się o niego Ojciec. Tylko On może wrócić swemu stworzeniu godność. Człowiek, który próbował się okryć, nie był w stanie pozbyć się obnażającego go grzechu. Okrywanie siebie jest jak gałązka figowa – symbol nicości. Jedynie Bóg może zakryć głęboką nagość człowieka.

ks. Krzysztof Wons SDS, W: Sztuka spowiadania, Kraków 2017


Polecamy:

               

O pokonywaniu diabelskich pokus

O pokonywaniu diabelskich pokus

Sławomir Rusin: Dlaczego szatan nienawidzi człowieka? Ojcowie Kościoła mówili, że z zazdrości o to, iż człowiek został przez Boga wywyższony. Może diabeł cały czas próbuje Bogu udowodnić, że się co do nas mylił?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: To chyba najbardziej przekonująca teoria. Ale tylko teoria. Nie mamy danych biblijnych, które pokazywałyby, dlaczego szatan powiedział Bogu: „Nie będę służył”.

Anioł jest istotą par excellence funkcyjną. Anioł, angelos po grecku, oznacza posłany. Jego głównym zadaniem jest być między Bogiem a nami i nam usługiwać. Pan Bóg, stwarzając świat, dał nam do pomocy stworzenia, nie tylko cielesne, ale też duchowe, aniołów właśnie. Wierzymy, że część z tych aniołów stwierdziła jednak, iż takiemu marnemu stworzeniu jak my nie będzie służyć.

To tak jakby nam Bóg powiedział, że mamy służyć mrówkom. Prędzej byśmy je zdeptali, niż im służyli. I chyba podobny rodzaj pychy był w tych upadłych aniołach, w diable.

Pycha jest jednym z największych grzechów, zaciemnia relacje: „Udowodnię ci, że jestem lepszym stworzeniem”. A bycie lepszym od kogoś zakłada posiadanie nad nim władzy: „Będziesz mnie słuchał! Zrób to!”. „Nie, nie zrobię. Mam mocne postanowienie”. „Zrobisz to, zobaczysz”. „Nie, nie mogę. To nie jest dobre”. „Zrób to!”. „Nie zrobię, modlę się codziennie, chodzę do kościoła. Nie, naprawdę, ja wiem, że to jest dla mnie złe…”. „Zrób to!… I widzisz, zrobiłeś. I kogo posłuchałeś, kto jest twoim panem?”. Można powiedzieć, że diabeł codziennie się cieszy, iż jest panem tego świata, chociaż nie jest intronizowany.

Czy myślenie o świecie jako diabelskiej domenie, jest zgodne z Biblią?

Właśnie nie do końca. Wszystko, co stworzył Bóg, było przecież dobre. Wszystko, co mnie spotyka, musi być więc dobre, dla mojego dobra lub wykorzystane dla mojego dobra. I tak powinniśmy patrzeć na świat. Pokonanie pokusy daje ogromną energię. Gdyby Ewa powiedziała wężowi „nie”, zyskałaby wielką moc. Jezus odpowiedział diabłu „nie”, i co się stało? Przez trzy lata działał cuda. Kiedy drugi raz powiedział diabłu „nie”, zmartwychwstał. Gdyby człowiek nie upadł, miałby wielką moc, ale jeśli upadnie i podniesie się, jeśli mimo wszystko zwycięży, to zyska o wiele więcej, stanie się o wiele silniejszy.

„Zmieniać w dobro to, co mnie spotyka” – to jest chrześcijańska, biblijna postawa. Jeżeli mam żonę, a spotkałem naprawdę świetną i piękną koleżankę i ona się we mnie zakochała i to się jakoś rozwija, to nie powinienem panikować, tylko pomyśleć: „Acha, ta sytuacja jest po to, żebym jeszcze bardziej pokochał żonę. Jak wykorzystać do tego tę siłę, która się we mnie rodzi, żeby bardziej pokochać żonę?”. Gdy w moim życiu pojawia się pokusa, to znaczy, że w tej dziedzinie jeszcze jestem słaby, a mogę być naprawdę mocny. Pan Bóg mnie ćwiczy, bo chce, żebym dorósł i zaczął jeść stały pokarm, a nie duchowe mleko dla niemowląt.

Każdy, kto uprawiał jakiś sport, długo pracował nad jakimś projektem, wie, że przychodzi moment znużenia i wtedy odzywa się nasz przeciwnik: „nie warto”, „nie tańcz, nie trenuj”, „rzuć te skrzypce”.

Ale tu nie musi być diabelskiej, czyli ponadnaturalnej, przyczyny, możemy być po prostu zmęczeni.

Dla mnie nie jest ważne, czy diabeł jest naturalny czy ponadnaturalny. Kwestie definicji zostawmy dogmatyce. Ważne jest to, że wiem, iż mam przeciwnika. I wiem, że jeśli się poddam, to przegram. Jedynie wytrwałość i walka z przeciwnościami sprawiają, że człowiek staje się silny.

Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Nie chodzi o to, żeby prosić o pokusy, ale żeby je jak najlepiej wykorzystać. Kiedy zwyciężymy raz, drugi, to odkryjemy, że wygrywanie daje radość, że buduje.

Bywają jednak również niezwykle ciężkie chwile, kiedy trudno się podnieść.

Owszem. Pamiętajmy jednak o tym, że Bóg jest dobry i świat też – to jest aksjomat. Nie rozumiemy cierpienia w naszych rodzinach, cierpienia małych dzieci, wielkich tragedii na świecie. I nie ma w tym nic dziwnego.

Co nam jednak da ich zrozumienie? Co by dało Maksymilianowi Kolbemu zrozumienie Auschwitz? Najwięcej daje zaufanie, nie zrozumienie.

Bóg jest naszym Ojcem, a w życiu każdego dziecka przychodzi moment, gdy wydaje mu się, że rodzic jest jego wrogiem. Są wspaniałe lata, kiedy dzieci ufają rodzicom i ci są dla nich największymi autorytetami, ale potem przychodzi moment, gdy czternastoletni syn, na którego rodzice wydali już ponad sto tysięcy złotych, zarobionych w pocie czoła, nie wierzy, że rodzice go kochają, bo nie pozwalają mu przyjść po godzinie 22 do domu. Podobnie jest z nami i Panem Bogiem. Diabeł stara się nam wmówić: „Pan Bóg cię nie kocha, On chce cię zniszczyć”. Pozostaje wtedy jedno i tylko jedno – zaufanie Bogu. I to jest największa próba w naszej relacji z Bogiem.

Chrystus na krzyżu pokonał diabła, a on wciąż działa. Dlaczego?

Na krzyżu Chrystus pokazał raz na zawsze, że jest od szatana mocniejszy. Dzięki temu wiemy, do kogo się uciekać, kiedy diabeł będzie nas próbował. Zwycięstwo Chrystusa jest zarazem już i jeszcze nie. Jezus już zwyciężył szatana, ale ja nie jestem Jezusem. Zwyciężam szatana za każdym razem, kiedy jestem blisko Jezusa.

 

Ks. dr Wojciech Węgrzyniak, prezbiter archidiecezji krakowskiej, biblista, adiunkt w Katedrze Egzegezy Starego Testamentu na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, ceniony rekolekcjonista i kaznodzieja. Prowadzi stronę internetową www.wegrzyniak.com


Polecamy:

               

Pierwsza spowiedź twojego dziecka – kilka praktycznych rad

Pierwsza spowiedź twojego dziecka – kilka praktycznych rad

Pod hasłem „pierwsza komunia” kryją się zazwyczaj dwa sakramenty. Oprócz pełnego uczestnictwa w sakramencie Eucharystii dziecko przyjmuje wcześniej po raz pierwszy w życiu sakrament pokuty i pojednania.

Pomiędzy sakramentem Eucharystii a sakramentem pokuty zachodzi istotna różnica, która polega na tym, że w pierwszym z nich dziecko uczestniczy na długo przed uroczystością Pierwszej Komunii Świętej, ale nie w pełni. Przygotowując dziecko do komunii, przygotowujemy je do pełnego uczestnictwa we mszy.

Inaczej przedstawia się kwestia sakramentu pokuty – dziecko nigdy w nim nie uczestniczyło, nie wie, jaki jest jego schemat, i dlatego tak ważne jest, by je do tego odpowiednio przygotować. Nie można pozwolić, by te przygotowania nam umknęły, zwłaszcza że sakrament pokuty będzie dla waszego dziecka dużym wyzwaniem i sporym przeżyciem.

Znowu nie chodzi o to, by dziecko przygotować jedynie do tego, żeby potrafiło się wyspowiadać. Sakrament pokuty to proces pięciu kroków – pięciu warunków spowiedzi, z których każdy domaga się wsparcia. Spowiedź jest z nich najtrudniejsza, natomiast dobrze jest udzielić dziecku swojego wsparcia przy każdym z warunków określonych przez nauczanie Kościoła. Dziecko potrzebuje zatem pomocy także przy rachunku sumienia. Dobrze jest wyjaśnić mu, czym jest żal za grzechy, jak może się poprawić, a jak zadośćuczynić innym. Samych warunków dziecko nauczy się na katechezie, warto jednak, by rodzic towarzyszył mu w realizowaniu każdego z nich.

Rachunek sumienia
Dla dzieci nie jest oczywiste, że zrobiły coś złego ani co dokładnie jest grzechem. Grzech to inaczej wina. Często nawet osoby dorosłe mylą się i twierdzą, że skoro są sprawcami czegoś złego, to znaczy, że zgrzeszyły. Tymczasem grzech popełniają jedynie ci, którzy świadomie i dobrowolnie robią coś niewłaściwego.

Zdarza się, że choć jesteśmy sprawcami jakiegoś czynu, to nie mamy złych intencji, nie mamy pełnej świadomości swego działania lub jakiś zbieg okoliczności działa na naszą niekorzyść. Jeżeli jakieś zło zaistniało nie z naszej winy, to nie mamy grzechu. Prawo byłoby w takiej sytuacji bardziej rygorystyczne. Zdarza się, że dorośli nie są tego świadomi. Trudno się zatem dziwić, że dzieci mają problem z identyfikowaniem tego typu sytuacji i potrzebują wsparcia rodziców. Niełatwo przychodzi im także określenie, co jest grzechem lekkim, a co ciężkim. Często mają problem z odróżnieniem sytuacji, w której są obserwatorami czegoś złego, od tej, gdy same postępują źle. Zdarza im się więc spowiadać z grzechów cudzych. Stąd bardzo ważne jest, by towarzyszyć im w przeprowadzaniu rachunku sumienia.

Najprościej jest przeczytać rachunek sumienia z książeczki razem z dzieckiem. Warto się wcześniej do tego przygotować. Skoro książeczka przeznaczona jest dla dzieci, to raczej nie powinniśmy spodziewać się tam pytań o grzechy, których nie popełniają, jak seks pozamałżeński. Ponieważ jednak zawarty w książeczce rachunek sumienia może być przeznaczony również dla dzieci nieco starszych, warto wcześniej się z nim zapoznać i zaznaczyć sobie te grzechy, nad którymi dziecko powinno się zastanowić i je z nim omówić. Pamiętajcie, by zacząć od zapewnienia dziecka, że nie musi wam wyjawiać swoich grzechów, wystarczy, że zapisze je sobie na kartce.

Warto natomiast dziecko dopytywać, żeby się upewnić, czy rozumie, na czym polega dany grzech, jak może on wyglądać w praktyce. Jak to zrobić? Można na przykład zapytać dziecko, czy rozumie, co to znaczy „obgadywać kogoś” i poprosić, żeby podało przykład takiego postępowania. Jeżeli nie potrafi tego zrobić, warto mu podsunąć przykład, upewniając się, że go rozumie. Podobnie jest w wypadku pytania o to, czy dziecko oglądało filmy dla dorosłych. Wy, będąc z dzieckiem na co dzień, wiecie, że nie ma ono dostępu do tego typu produkcji, dziecko jednak nie wie, o co chodzi. Warto je więc dopytać, czy wie, co to znaczy, że film jest dla dorosłych, i po czym to poznać. Dziecko może na przykład wskazać na to, że takie filmy są odpowiednio oznaczone. Kiedyś nasz syn opowiadał, że oglądał taki film razem z kolegą i jego rodzicami. Wytłumaczyliśmy mu wtedy, że jeżeli rodzice widzą, co to za film, i na to pozwalają, to nie ma żadnego problemu. Co innego, gdyby oglądał taki film bez ich zgody. Warto też wytłumaczyć dziecku, dlaczego filmy dla dorosłych są oznaczone specjalnym symbolem i dlaczego robi źle, jeśli je ogląda.

Dobrze jest też zachęcić dziecko, żeby zastanowiło się nad tym, za co konkretnie, jego zdaniem, powinno przeprosić babcię, dziadka, was czy swoje rodzeństwo. Dziecko zazwyczaj pamięta, że zrobiło komuś przykrość, na przykład uderzyło brata lub popsuło jego zabawkę. Można zachęcić je do zastanowienia się nad tym, za co powinno przeprosić Pana Boga. Można mu też coś podpowiedzieć, na przykład zapytać je o sytuację, gdy kręci się niespokojnie na mszy, podczas gdy prosicie, żeby w jakimś momencie przez chwilę było spokojne. Inny sposób to zachęcić dziecko, żeby zapytało innych dorosłych, na przykład babcię, czym sprawiło jej przykrość. Warto wskazywać mu na to, że w przypominaniu sobie grzechów może mu pomóc rachunek sumienia w książeczce, znajomość dziesięciu przykazań Bożych, pięciu przykazań kościelnych i tak dalej, ale jeszcze ważniejsze jest to, żeby pokazać dziecku, że ma wokół siebie osoby, które chętnie mu pomogą, takie jak mama, tata czy babcia.

Jedną z takich osób jest także ksiądz przy spowiedzi. Traktowanie spowiedzi jako pewnego rodzaju egzaminu sprawia, że księdza postrzega się jako osobę, która sprawdza i ocenia. Tymczasem księża są doskonale świadomi tego, jak wielkim przeżyciem jest dla dziecka pierwsza spowiedź, i robią wszystko, żeby mu pomóc. Jeden z naszych synów uparł się, że pójdzie bez kartki, bo wszystkie grzechy pamięta, ale tak się zestresował, że żadnego nie mógł sobie przypomnieć. Później, gdy opowiadał nam tę sytuację, mówił, że połowę grzechów ksiądz mu przypomniał, a o drugiej połowie powiedział mu, że Bóg i tak mu je przebacza. To był bardzo dobry spowiednik. Innym razem ten sam syn wrócił ze spowiedzi cały zapłakany. Baliśmy się, że ksiądz mógł go potraktować zbyt surowo. Okazało się, że było wręcz przeciwnie. Ksiądz powiedział naszemu synowi, że jest bardzo dobrym chłopcem, i właśnie to go tak bardzo wzruszyło. Robiąc rachunek sumienia, skupił się na swoich grzechach i nie spodziewał łagodnego potraktowania, a tym bardziej pochwał. Księża naprawdę przychodzą dzieciom z pomocą i warto to swojemu dziecku uświadamiać.

Czas na wyjaśnienia
Warto być otwartym i mieć czas dla dziecka nie tylko po to, by pomóc mu przy rachunku sumienia, lecz także by porozmawiać, kiedy dziecko stwierdzi, że czegoś nie rozumie. Bardzo dobrze, by na taką rozmowę byli gotowi oboje rodzice. Nie wiadomo, do kogo dziecko zwróci się za swoimi wątpliwościami, któremu z was ujawni, z czym ma problem. Być może będzie wolało porozmawiać konkretnie z tatą albo z mamą, bo uzna, że właśnie ten rodzic będzie bardziej kompetentny w danej kwestii. Do zadania pytania może je też skłonić konkretna sytuacja, coś, co mu się skojarzy. Warto stworzyć mu przestrzeń do takich rozmów.

Wspólnie przeczytajcie rachunek sumienia z książeczki do nabożeństwa waszego dziecka i zastanówcie się, które grzechy warto z nim omówić, co mu wyjaśnić, czego może nie zrozumieć. Może przyjdą wam do głowy sytuacje, które zechcecie dziecku przypomnieć i wytłumaczyć, dlaczego warto za nie przeprosić Pana Boga i osobę, której dotyczą, oraz że spowiedź to świetna okazja, żeby to zrobić. Spróbujcie sami sformułować rachunek sumienia dla waszego dziecka.

Trening „na sucho”
Warto zadbać również o to, żeby dziecko przetrenowało sobie spowiedź „na sucho”. Być może zorganizuje to katecheta lub ksiądz, jeśli jednak dziecko nie przeszło wcześniej takiego technicznego przygotowania, dobrze się o nie zatroszczyć.

Pamiętam, jak bardzo byłam zaskoczona, gdy jako mała dziewczynka przystępowałam do pierwszej spowiedzi i okazało się, że kratka konfesjonału znajduje się na wysokości mojego czoła. Żeby do niej dosięgać, przez całą spowiedź trwałam w bardzo niewygodnej pozycji. Klęczałam jedną nogą na klęczniku, a drugą, wyprostowaną, opierałam o podłogę. Trudno się dziwić, że niewiele z tej spowiedzi pamiętam, skoro większość uwagi poświęciłam temu, żeby się w tej pozycji utrzymać i nie runąć na podłogę. W kościele stoją puste konfesjonały, można do nich z dzieckiem podejść, przyjrzeć się im, spróbować sobie uklęknąć, zobaczyć, gdzie dziecko ma głowę, na jakiej wysokości są jego oczy i usta, pozwolić, by oswoiło się z widokiem kratki. Jeśli do niej nie sięga, to przy spowiedzi może stać, ale żeby czuć się w takiej sytuacji komfortowo, musi o tym wiedzieć wcześniej.

Inne warunki dobrej spowiedzi – jak towarzyszyć dziecku
Jako że rachunek sumienia to tylko jeden z pięciu warunków dobrej spowiedzi, czas zatrzymać się przy pozostałych czterech. Dobrze jest wyjaśnić dziecku, że żal za grzechy nie oznacza, że musi ono płakać z ich powodu, ale powinno wiedzieć, że za to, co złego uczyniło, trzeba Pana Boga przeprosić. Warto mu podpowiedzieć, jak się poprawić, by nie popełniać tych samych grzechów. Można zaproponować, żeby wybrało sobie jeden z grzechów, zastanowiło się, co jest w stanie zrobić, by postępować dobrze w podobnej sytuacji, i na tym skupiło się w najbliższym miesiącu, aż do kolejnej spowiedzi. Chodzi o to, by dziecko określiło, co chce w sobie zmienić, i żeby to postanowienie nabrało konkretnych kształtów. Jeśli na przykład postanowi sobie, że chce mieć porządek w pokoju, to wie już, co może z tym dalej zrobić.

To samo dotyczy zadośćuczynienia. Jeśli dziecko komuś czymś zawiniło, to warto mu podpowiedzieć, jak może spróbować to naprawić – na przykład zrobić dla tej osoby coś miłego, porozmawiać z nią, przeprosić. To samo możecie pokazać dziecku na własnym przykładzie, jeśli po spowiedzi przeprosicie je za jakieś swoje zachowanie. Dzięki temu dziecko dowie się, że wy też popełniacie błędy, również potrzebujecie rozgrzeszenia, ale potraficie się do tego przyznać i zależy wam na tym, żeby dziecko wiedziało, że jest wam przykro, jeśli zachowaliście się względem niego niewłaściwie. W ten sposób spowiedź stanie się także przestrzenią budowania więzi między wami.

Spowiedź
Przejdźmy do pierwszej spowiedzi i jej przebiegu. Dobrze jest podpowiedzieć dziecku, co może robić, czekając w kolejce. Może się zdarzyć, że spotka tam swoich kolegów i każdy będzie miał coś do powiedzenia o nowej sytuacji, w której się znajdują. W ten sposób mogą przeszkadzać innym. Podczas samej spowiedzi pomocna może być kartka. Stres nie sprzyja temu, by wszystkie swoje grzechy zapamiętać. Dobrze jest oczywiście uwrażliwić swoje dziecko na to, by później tę kartkę zniszczyło. Jeśli dziecko ma kłopoty z zapamiętaniem regułki, to może mieć ze sobą książeczkę i otworzyć ją na odpowiedniej stronie. Najważniejsze jednak to uzmysłowić dziecku, że spowiedź nie jest egzaminem i że może ono liczyć na pomoc i wsparcie księdza. Warto też zapytać dziecko o zadaną mu pokutę, jak tylko odejdzie od konfesjonału, bo rozemocjonowane może szybko zapomnieć, co to było, a później nie będzie wiedziało, co z tym fantem zrobić.

Wspólne świętowanie
Żeby wspólne świętowanie było możliwe, warto przygotować się odpowiednio wcześniej do całej uroczystości, tak abyście mogli poświęcić ten dzień i całą swoją uwagę dziecku. Nawet jeśli pójdziecie z nim do kościoła, ale myślami będziecie już przy zaplanowanej wizycie u fryzjera lub załatwianiu cateringu na uroczystość, dziecko tylko na tym straci.

W tym miejscu chcielibyśmy wam podsunąć jeszcze jeden sposób towarzyszenia dziecku przy spowiedzi. Przez lata praktykowaliśmy takie podejście w wypadku naszych dzieci. Chcieliśmy pokazać im wymiar świętowania towarzyszący spowiedzi, bo przecież kiedy syn marnotrawny wraca do swojego ojca, to ten urządza dla niego ucztę. Dlatego staraliśmy się pierwszopiątkową spowiedź uczcić jakimś wspólnym wyjściem, na przykład na pizzę. Po pierwszej spowiedzi dobrze jest urządzić takie wyjście tylko dla dziecka, którego to wydarzenie dotyczy, żeby mogło poczuć się wyjątkowo.

Marta i Marek Babikowie


Polecamy:

               

Jak spowiadał (się) Jan Paweł II

Jak spowiadał (się) Jan Paweł II

 

Karol Wojtyła dyscyplinował księży w szczególny sposób. Kiedyś wezwał do siebie młodego prezbitera, który poważnie narozrabiał. Rozmawiali w cztery oczy: kardynał nie owijał w bawełnę, mówił wprost, co myśli o postępku księdza. A potem zaprosił go do kaplicy, żeby się razem pomodlić. Po długiej chwili – pisze George Weigel – kardynał Wojtyła „spojrzał na młodego człowieka, którego dopiero co był skarcił, i zapytał: «Czy zechciałby ksiądz wysłuchać mojej spowiedzi?»”.

Źródło: G. Weigel, Świadek nadziei

Miejscem szczególnego spotkania z Bogiem – opowiadał o tych krakowskich czasach kardynał Stanisław Dziwisz – była jego prywatna kaplica. Przebywał w niej możliwie jak najdłużej. (…) Niekiedy, z ciekawości, nasze siostry zerkały do kaplicy i widywały go leżącego krzyżem, pogrążonego w modlitwie. Zwykł tam także pracować, gdy przygotowywał teksty dokumentów. (…) Spowiadał się co tydzień, a także przed większymi uroczystościami i ważnymi okresami liturgicznymi. Jeszcze jako biskup stawał wraz z innymi penitentami w kolejce do konfesjonału w kościele Franciszkanów.

Źródło: kard. S. Dziwisz, Świadectwo

Wanda Półtawska: Na zakończenie spowiedzi powiedział: „Przyjdź rano na mszę świętą, przychodź co dzień”. (…) Nigdy przedtem żaden ksiądz tak mi nie powiedział, choć niektórzy umawiali się ze mną, żeby przyjść, przyjść do niego. A ten nie powiedział: „Przyjdź do mnie”, ale „Przyjdź na mszę”. Dużo później, gdy mogłam już z bliska obserwować, jak traktował mszę świętą, zrozumiałam, że dla niego to było oczywiste, bo on żył Bogiem. Nie siebie chciał ludziom dać, ale doprowadzić ich do Chrystusa. (…)

Gdy zachorowałam, ksiądz, który zasugerował te codzienne spotkania z Chrystusem, konsekwentnie umożliwił mi to, przynosząc codziennie do mnie do domu Boga. I poznał moją mamę, którą witając, pocałował w rękę (…). Widok księdza całującego kobietę w rękę, choćby to była pani już tak szanowna jak matka rodziny i babka, nie jest widokiem zwykłym i moja matka od tego momentu aż do swej śmierci była najgłębiej przekonana o niezwykłości tego księdza, co zresztą wyraziła potem w profetycznym przewidywaniu jego wielkiego losu.

Źródła: S. Swieżawski, W nowej rzeczywistości; M. Osterwa-Czekaj, Mój ojciec, w: Przez Podgórze na Watykan; W. Półtawska, Beskidzkie rekolekcje


Polecamy: