Czy złe samopoczucie po spowiedzi mówi mi, że spowiedź nie była dobra?
Polecamy:
Adwent to czas powrotu i nawracania się do Boga. Jak powinien wyglądać rachunek sumienia w tym okresie? Jak się przygotować do spowiedzi i dlaczego znowu musimy się spowiadać?
Jam jest Alfa i Omego, mówi Pan Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący (Ap 1, 8).
Po co się nawracać w Adwencie? Dlaczego zrównywać góry i wypełniać doliny? Jest kilka powodów.
Pierwszy powód
Pan ciągle jest i działa dla naszego dobra. Zarówno w swoim ziemskim życiu jak i teraz Pan przychodzi w tym samym celu: dać ludziom Jego pokój, to znaczy, uwolnić nas od sprzeczności, „pozszywać” nasze rozdarcia, aby powoli zmniejszał się rozdźwięk między tym, co deklarujemy, a tym, co rzeczywiście czynimy. To właśnie te sprzeczności budzą w nas niepokój. Natomiast pokój to wewnętrzna harmonia i jedność, dzięki której mogę swobodnie i z radością czynić dobro.
Drugi powód
Św. Ignacy Loyola w kontemplacji wieńczącej „Ćwiczenia Duchowe” przedstawia wizję Boga, który „pragnie dać mi siebie, ile tylko może” (ĆD 234) i bez ustanku „działa i pracuje dla mnie we wszystkich rzeczach stworzonych na obliczu ziemi. Znaczy to, że postępuje jak ktoś pracujący” (ĆD 236). To niesamowite, że Bóg trudzi się dla mnie.
Trzeci powód
Każdy człowiek pragnie pokoju, radości i wolności, ale o własnych siłach nie może tych darów zdobyć.
Czwarty powód
Ciągle musimy zawracać i szukać od nowa właściwej drogi, bo oddalamy się od Źródła.
Pisze o tym angielski poeta George Herbert w wierszu „Zatrudnienie”:
„Człek to nie gwiazda, lecz węgiel, łup żywy
Śmiertelnego płomienia:
Trzeba weń dmuchać, pobudzać przypływy
Słabnącego pragnienia
Inaczej duszę zdławi popiół siwy”.
Nasz zapał i miłość szybko stygną. Każda modlitwa, każda Eucharystia, każde rekolekcje, każda spowiedź, to dmuchanie w żarzący się w nas węgiel. To wiatr Ducha, który wówczas przyjmujemy. Jeśli go zabraknie, węgiel gaśnie. Nie ma czym żyć. Nie ma czego dawać, wszak nikt z nas nie jest źródłem miłości.
Proponuję pomoc do modlitwy i dobrego przygotowania do przedświątecznej spowiedzi, by ogień znów mocniej w nas zapłonął. Najlepiej będzie, jeśli poświęci się na to ćwiczenie dłuższą chwilę ciszy. A skoro Bóg jest i działa, to działa zawsze: w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Trzeba wracać do przeszłości, żyć nadzieją, ale najważniejsze dzieje się teraz. „Teraz” Bóg jest „najbardziej”.
Bóg, który był
Czy dostrzegam, że Bóg pierwszy mnie obdarował? Jaki rys Boga bardziej przeważa w mojej wierze? Czy jest to Ktoś, kto najpierw daje, a może Ktoś, kto ciągle czegoś oczekuje i żąda?
Co myślę o moim własnym chrzcie? Czy dziękuję za dar wiary, który otrzymałem także za pośrednictwem wspólnoty Kościoła, rodziny, parafii, przyjaciół? Jak to wydarzenie z przeszłości wpływa dzisiaj na moje życie? Czy w wierze widzę sposób życia, drogę, czy tylko przekonanie, że „Bóg istnieje”?
Czy to, że stałem się dzieckiem Ojca i świętym, dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, ma jakieś znaczenie dla mojego życia? Czy moja nowa tożsamość wpływa na co dzień na moje wybory, postawy i czyny? A może pozostała tylko na metryce chrztu?
Czy mam świadomość, że stałem się również uczniem Chrystusa, a więc kimś, kto stale się uczy i może popełniać błędy? Czy chcę się uczyć, być prowadzonym i korygowanym?
Czy mam świadomość, że Chrystus mnie kształtuje, bym z Nim współpracował i był Jego rękami, nogami, uszami i oczami w świecie, w szkole, małżeństwie, rodzinie, parafii, w pracy?
Czy zdaję sobie sprawę, że Duch Święty działa w Kościele i wewnątrz mnie, nieustannie chce mnie oczyszczać, wzmacniać, dodawać odwagi? Czy gotów jestem tę pomoc przyjąć z pokorą dziecka?
Czy Ewangelię traktuję na serio, a może wybieram sobie tylko to, co mi pasuje, albo wydaje się łatwiejsze, bo bardziej ufam swoim siłom i możliwościom niż mocy Boga? A może się już poddałem i dlatego nie wierzę, że rzeczy niemożliwe mogą stać się możliwe? Czy wiem, że Bóg nigdy nie wymaga ode mnie czegokolwiek, jeśli najpierw mnie do tego nie uzdolni? Czy dostrzegam tę pomoc i czy ją przyjmuję?
Bóg, który jest
Jakie uczucia wywołuje we mnie myśl, że w Bogu żyję, poruszam się i jestem?
Czy praktyki religijne są dla mnie źródłem światła, pokarmu, siły, by móc żyć Ewangelią? A może tylko są niechętnie spełnianym obowiązkiem?
Czy rozumiem, że wiara bez codziennego pokarmu i światła modlitwy powoli umiera? Jakie są moje najczęstsze wymówki, by się nie modlić: brak czasu, praca, nieumiejętność, zmęczenie? Co robię, by było inaczej?
Czy i jak się modlę? Czy zdaję sobie sprawę, przed kim staję? Czy modlitwa daje mi pokój, radość, siłę? A może nie, bo upieram się przy raz nauczonej formie modlitwy, która być może już nie jest dla mnie? Czy szukam innych form? Czy chcę iść do przodu na drodze modlitwy?
Co dzieje się podczas mojej modlitwy? Czy nie opuszczam jej roztargniony? Czy nie ulegam pokusie niewiary, nie tyle negując istnienie Boga, co zajmując swoją uwagę mnóstwem innych pilnych spraw i gdy kończę modlitwę nawet nie wiem, że się modliłem?
Czy przychodzę do kościoła, bo mi kazali, czy dlatego, że sam chcę, wybrałem, pokochałem?
Jak przeżywam niedzielną (codzienną) Eucharystię? Czy jestem na niej obecny nie tylko ciałem, ale i duchem? Na czym skupia się moja uwaga? Czy wychodzę z niej pokrzepiony, zachęcony do dobrych czynów?
Czy nie oddzielam wiary od czynów? Czy nie sprowadzam jej tylko do kultu i praktyk religijnych? Czy jestem żywym Kościołem także poza murami kościołów?
Czy rozumiem, że jakość mojej wiary i modlitwy sprawdza się dopiero w relacjach z bliźnimi?
Czy mam świadomość, że Boga i bliźniego kocham lub obrażam tym samym i jednym sercem? Czy dostrzegam Chrystusa przychodzącego w bliźnich? Czy wierzę, że przez nich Bóg do mnie przemawia? Jak wygląda moja gotowość do poświęcenia swojego czasu, energii, oczekiwań dla dobra drugiego? Czy rozumiem, że miłość do bliźniego często będzie nieodwzajemniona?
Czy noszę w sobie Jezusową definicję bliźniego, a więc nie tylko tego, kto jest mi bliski, lecz także tego, kto jest w jakiejkolwiek potrzebie i nagle pojawia się na mojej drodze?
Bóg, który przychodzi
Czy pociesza mnie fakt, że należę już do wspólnoty wybranych, oczekujących na Pana? Czy czekam na przyjście Pana? Czy pragnę się z Nim spotkać? Jak czuwam w mojej codzienności?
Czy jestem człowiekiem nadziei? Czy zwykle oczekuję dobra, pozytywnych rozwiązań, czy raczej kieruje mną obawa i z góry zakładam najczarniejszy scenariusz wydarzeń?
A może uważam, że już niewiele „da się” zrobić w moim życiu? Czy nie zniechęcam się zbyt szybko w obliczu trudności?
Co się dzieje we mnie, gdy pomyślę, że kiedyś (dziś) będę musiał odejść z tego świata?
Gdyby dano mi szansę powrotu do przeszłości, to co bym w zmienił w moim życiu i dlaczego? Czego żałuję? A czego bym nie zmieniał, bo jestem z tego zadowolony i zrobiłbym to powtórnie?
Czy wierzę w życie wieczne? Nie w jakąkolwiek formę istnienia po śmierci, ale bycie sobą w relacji z Bogiem i innymi świętymi?
Czy nie zachowuję się tak, jakbym na ziemi miał żyć wiecznie? Czy nie absolutyzuję jakiegokolwiek stworzenia, oddając mu całą swoją wolność, siły i zaangażowanie?
Czy mam świadomość, że w ten sposób odbieram sobie nagrodę na tej ziemi, bo nie pragnę już niczego więcej?
Czy zdaję sobie sprawę, że odpowiadam też za zbawienie innych? Czy zależy mi, by moi bliscy i moi „dalecy” zostali zbawieni?
Czy odkrywam w sobie tęsknoty, których nie da się zaspokoić? Co z nimi robię?
Na jakiego Pana czekam? Na takiego, którego należy się bać, czy na tego, który za mnie umarł i zmartwychwstał i tęskni za mną?
Dariusz Piórkowski SJ
Polecamy:
Kościół zawsze podkreślał, że w nawróceniu charakterystyczne są trzy aspekty: skrucha, wyznanie grzechów oraz zadośćuczynienie, czyli to, co większość ludzi nazywa dzisiaj pokutą. Przybierają one różne formy zależnie od tego, czy penitent przystępuje indywidualnie do sakramentu pojednania, czy też uczestniczy we wspólnotowym celebrowaniu.
Jednym z najważniejszych tekstów Nowego Testamentu na temat natury skruchy jest przypowieść o synu marnotrawnym. Zasadnicze jej przesłanie zostało wyrażone poprzez porównanie wrażliwego serca młodszego brata z kamiennym sercem starszego. Nie jest to jednak jedyna prawda, jaką Jezus ukazał nam w tej przypowieści. Dla wielu bowiem osób jej głównym bohaterem nie jest syn – rozrzutnie wydający pieniądze, lecz ojciec – rozrzutnie rozdający swą miłość. Tragedia ojca polegała na tym, że obaj synowie – oczywiście każdy na swój sposób – byli ślepi na ogrom jego miłości, mimo iż mieszkali z nim tak długo pod jednym dachem. Istotnie, grzech jest swego rodzaju ślepotą. Przypowieść ta wzywa nas zatem do otwarcia oczu i przyjęcia miłości Niebieskiego Ojca, od którego odsuwamy się, kiedy grzeszymy. Zauważmy, że źródłem naszych grzechów jest w dużej mierze zamknięcie się na dobroć Boga.
W przypowieści o synu marnotrawnym lub – jak chcą niektórzy – o dobrym ojcu Jezus ukazał nam prawdziwe oblicze Boga. Niestety, bardzo często zdarza się, że chrześcijanie posługują się przez całe życie fałszywymi obrazami Boga, nie zastanawiając się w ogóle nad ich wiarygodnością. Sądzimy na przykład, że ofiarowujemy swą skruchę Bogu Jezusa Chrystusa, gdy tymczasem w wielu wypadkach wyrażamy ją komuś innemu. Czyż nie brak ludzi, którzy wyobrażają sobie, że ich Bóg jest policjantem, dyktatorem bądź surowym sędzią? Takie wyobrażenia odnoszą się być może do bożków pogańskich, lecz nie mają nic wspólnego z objawionym nam przez Jezusa Ojcem Niebieskim. Prawdopodobnie znamy na pamięć wszystkie właściwe definicje Boga i bez zająknięcia potrafimy powtórzyć pięć warunków dobrej spowiedzi. W głębi serca jednak nosimy w sobie lęk przed Bogiem policjantem. Lęk ów stanowi bardzo często prawdziwy motyw naszych słów i czynów. Bez względu na przyczyny powstawania takich fałszywych obrazów Boga musimy sobie uświadomić, że są one poważną przeszkodą w życiu modlitwy i oddzielają nas od Boga Nowego Testamentu.
Ludzie niekiedy pytają o sens i istotę nawrócenia, lecz nie jest to jedyna wątpliwość, jaka może powstać w związku z sakramentem pojednania. Jeżeli na przykład popełniamy stale te same grzechy, trudno uwierzyć w szczerość swoich dobrych postanowień. Niezmiernie ważną sprawą jest także rozpoznanie własnych wyobrażeń o Bogu oraz więzi z Nim. Niektórzy ludzie nie myślą prawie wcale o konieczności odnowy życia i dlatego twierdzą, że nie mają żadnych problemów w tej dziedzinie. Ich życiem rządzi rutyna, a oni sami traktują Boga dość powierzchownie. Ludzie tacy nie potrafią dostrzec prawdziwej wartości sakramentu pojednania, który pozostaje dla nich jedynie martwą literą.
Konflikt pomiędzy łaską a grzechem odzwierciedla w gruncie rzeczy zmagania światłości z ciemnością. Jednym z przejawów owej ciemności jest także nasza ślepota – nie widzimy bowiem rzeczywistej dobroci Boga i nie umiemy obiektywnie spojrzeć na siebie ani na swoje grzechy. Powróćmy ponownie do przypowieści o synu marnotrawnym. Zauważyliśmy już, że obaj bracia znali swego ojca przez tak wiele lat, a mimo to żaden z nich nie poznał naprawdę jego dobroci. Nie zdawali oni sobie w ogóle sprawy z własnej niewdzięczności i grzeszności. W taki właśnie sposób powstaje mechanizm błędnego koła – im bardziej zamykamy oczy na prawdziwe oblicze Boga, tym mniej jesteśmy świadomi prawdy o swej grzesznej kondycji.
Obserwacja ta prowadzi nas do osobliwego paradoksu życia duchowego: żaden człowiek nie jest tak mocno przekonany o własnej grzeszności jak święty. Paradoks ten wiele nam mówi o istocie nawrócenia. Przybliżając się do Boga, poznajemy coraz głębiej Jego dobroć, a wówczas – w blasku Jego chwały – odkrywamy ciemności zamieszkujące naszą duszę. Święci nie są bynajmniej oszustami. Przeciwnie, to oni właśnie dostrzegają wyraźnie prawdę o Bogu i ludzkiej naturze. Wzrastaniu w Bożej miłości towarzyszy nieodmiennie postawa skruchy.
Dzięki łasce sakramentu pojednania otrzymujemy nie tylko odpuszczenie grzechów i umocnienie woli, lecz także siłę do pokonania własnej ciemności. Sakrament ten prowadzi nas zatem ku światłu oraz objawionemu przez Jezusa Ojcu. Nie wystarczy znać katechizm czy Nowy Testament bądź recytować z pamięci warunki dobrej spowiedzi. Nie wystarczy również wiedzieć, że Bóg jest miłością. Wiedza ta musi bowiem przeniknąć z głowy do serca i sięgnąć ku najgłębszym zakamarkom duszy, oczyszczając stopniowo wszystkie nasze pragnienia i przemieniając nas samych zgodnie z zamysłem Boga. Z całą pewnością żaden człowiek nie potrafi dokonać tego wyłącznie o własnych siłach. Możemy natomiast uczynić to, czerpiąc moc z sakramentu pojednania.
Raymond Moloney SJ
Polecamy:
Wykorzystywanie innych poprzez seks dokonuje się na różnych etapach, jednak na każdym z nich przynosi katastrofalne skutki.
Problem wykorzystywania innych w celach erotycznych czy hedonistycznych wiąże się z jedną z najstarszych ponoć profesji świata. Przykładem są domy publiczne w starożytnym Efezie. Zachowany tam do dzisiaj kompleks zabudowań o tej funkcji pochodzi z IV wieku. Zdobiony bogatymi i pięknymi mozaikami, składa się z pokoi i salonów zgrupowanych wokół podwórza. „Pracujące” w nim inteligentne, wykształcone i urodziwe kobiety, chociaż wykorzystywane przez mężczyzn, cieszyły się szczególnymi przywilejami, nieznanymi zwykłym rzymskim kobietom; posiadały własne nieruchomości, miały możliwość udziału w życiu publicznym (w demonstracjach czy wyborach!), a także prawo wyboru klientów. Wspominam o Efezie, gdyż podczas zwiedzania tego starożytnego miasta Maryi i Jana Apostoła uderzyło mnie, że właśnie tam powstały pierwsze na świecie reklamy domów publicznych – zachowane do dziś w bardzo dobrym stanie reliefy ukazują lewą stopę i portret kobiety ozdobiony dekoracjami.
Miłość i seksualność nie mogą być przedmiotem handlu. Starożytna pieśń o miłości głosi: Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko (Pnp 8, 7). Tego rodzaju „transakcje” są godne pogardy. „Miłość za pieniądze”, która w rzeczywistości jest iluzją, pozorem miłości, upokarza osobę, dewaluuje seksualność ludzką. Kto chce „kupić” miłość, w rzeczywistości nabywa wyłącznie przedmiot seksualny i upokarza siebie samego oraz drugą osobę.
Film Adriana Lyne’a Niemoralna propozycja trafnie oddaje konsekwencje separacji miłości od seksu. Para młodych, zakochanych, ale zadłużonych ludzi przyjmuje propozycję miliardera, który godzi się spłacić ich długi za jedną noc spędzoną z kobietą. Bohaterka (Demi Moore) przyjmuje propozycję, próbując racjonalizować jej niemoralność: To tylko moje ciało. To nie jest moja dusza. Spędza noc z bogatym człowiekiem, a następnie powraca do narzeczonego. Okazuje się jednak, że ta jedna noc rujnuje ich związek. Wprowadza nieufność, rodzi cierpienie i ostatecznie doprowadza do rozpadu. Próba trywializacji seksu i odłączenia go od sfery emocjonalnej i duchowej kończy się tragicznie.
Wykorzystywanie innych poprzez seks dokonuje się na różnych etapach, jednak na każdym z nich przynosi katastrofalne skutki. W małżeństwie wiąże się z nieumiejętnością tworzenia właściwych trwałych relacji. Dochodzi do nadużyć emocjonalnych i fizycznych. Coraz częstszym zjawiskiem są zdrady małżeńskie. Ich skutkiem jest życie w kłamstwie, brak zaufania, cierpienie, porzucenia, rozwody, a w konsekwencji trauma, jaką przeżywają dzieci.
Seksualność w młodym wieku stanowi zwykle próbę „sprawdzenia się”, potwierdzenia orientacji seksualnej bądź wynika ze zwykłej ciekawości. Druga osoba bywa taktowana instrumentalnie, przedmiotowo, zostaje sprowadzona do testu orientacji, cechującego się znacznym brakiem empatii, brakiem poznania i wejścia w świat innego człowieka. Młodzi ludzie często nie liczą się z przeżyciami innych, traktując ich jako środek do rozładowania napięcia. Panuje przekonanie, że relacje seksualne stanowią czynność fizjologiczną; w efekcie można je postawić na tym samym poziomie co… jedzenie i picie! Dlatego nie ceni się czystości przedmałżeńskiej. W nie tak dawnych czasach było inaczej. Dziś uchodzi za wadę, której należy się wstydzić i która jest przedmiotem żartów. Nieczystość to upokorzenie ciała, cudzego i własnego. Paradoksem naszych czasów jest to, że nie tylko tolerujemy to upokorzenie, ale się nim szczycimy.
Agresja związana z seksualnością, występująca u młodych ludzi, bywa podszyta lękiem. Lęk przed bliskością i uczuciem może być u mężczyzny skutkiem braku głębszej relacji emocjonalnej z ojcem lub posesywnej miłości matki i prowadzić do ciągłych poszukiwań i zmian partnerek (J. Augustyn). W rezultacie pojawia się głęboki kryzys tożsamości (kobiecości, męskości) oraz zagubienie poczucia własnej wartości.
Najtragiczniejsze konsekwencje przedmiotowego traktowania sfery seksualnej ponoszą dzieci. Rozpad rodzin i luźne związki prowadzą do ran emocjonalnych, braku tożsamości oraz rozbicia duchowego. Jeszcze straszliwsze żniwo zbiera wykorzystywanie emocjonalne i seksualne dzieci, często powiązane z agresją, pornografią i alkoholizmem.
Do wszystkich wypaczeń w sferze seksualnej przyczynia się lansowana dziś kultura swobody i „wolności”. Propaguje się przekonanie, że aktywność seksualna jest sprawą prywatną i każdy ma do niej „prawo” bez żadnych ograniczeń. Nie uwzględnia się przy tym konsekwencji społecznych, jakimi są np. rozwody, adopcje, ani praw bezbronnych (antykoncepcja, aborcje). Ponadto trzeba wliczyć ogromne koszty materialne, społeczne i psychiczne związane z rodzinami dysfunkcyjnymi, patologicznymi.
Współczesna kultura europejska staje się panseksualna. Do tego dochodzi obsesja natychmiastowego zaspokajania wszelkich potrzeb i popędów oraz przekonanie, że bez seksu nie można żyć. Przemysł, turystyka, reklama nastawione są na oferowanie coraz bardziej wyrafinowanych lub perwersyjnych „usług” seksualnych. Buduje się „raj” na ziemi, niszcząc godność i wartość drugiego człowieka.
Kolejnym skutkiem oddzielania technicznie traktowanej seksualności od miłości jest uzależnienie seksualne. Sprawia ono, że relacje seksualne nie stanowią już sfery intymnej ani przyjemności, ale stają się obsesją. Seksoholicy nie są w stanie kontrolować myśli, uczuć ani zachowań; nie potrafią dokonywać wyborów. Seks (podobnie jak dla alkoholików butelka) staje się pierwszą potrzebą. Dla niej są w stanie zrezygnować z innych wartości, np. rodziny, przyjaźni, pracy, zdrowia.
O uzależnienie od pornografii jest dziś stosunkowo „łatwo” ze względu na szeroki dostęp do treści pornograficznych. Jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku były one zjawiskiem relatywnie rzadkim, szczególnie za żelazną kurtyną. Gdy w roku 1984 byłem na wspominanym już kursie językowym w Oksfordzie, wszystko było nowe, zachwycające, pociągające… Jeden z moich kolegów tak bardzo zachłysnął się Zachodem, że zapragnął iść do kina na… film pornograficzny. Ale Pan Bóg miał poczucie humoru i spłatał mu figla. Po przestudiowaniu repertuaru i zdecydowaniu się (z wielkim bólem) na wydanie ogromnej (w przeliczeniu na złotówki) sumy wybrał premierowy film Supergirl. Wrócił jednak z kina niepocieszony, gdyż okazało się, że „film erotyczny” był w rzeczywistości… kreskówką dla dzieci i młodzieży, odmianą znanego Supermana. Dzisiaj tego typu zabiegi – jak te, które poczynił mój kolega – są niepotrzebne. Seks króluje w mass mediach niemal na każdym kroku.
Szkody będące wynikiem uzależnienia seksualnego są nie do naprawienia. W sferze emocjonalnej są nimi smutek, poczucie winy, apatia, gniew i agresja wobec siebie, infantylizm… Negatywne myśli na swój temat, wyrzuty sumienia, wstyd i nienawiść do samego siebie stwarzają rodzaj presji. Osoby uzależnione od seksu poszukują w nim pocieszenia i przyjemności. W ten sposób powstaje błędne koło postępującej choroby, która w końcu pozbawia ich życie sensu. W pracy zawodowej pojawiają się trudności z koncentracją, cierpliwością, punktualnością, obowiązkowością. Myślenie uzależnionego opiera się na kłamstwie, zaprzeczeniu, usprawiedliwieniu, bagatelizowaniu i projekcji, nawet wtedy, gdy ustaje natręctwo. Uzależnionym od seksu zdarza się również myślenie typu paranoicznego i mania prześladowcza. W sferze rodzinnej i społecznej uzależnienie, przejawiające się egoizmem, powoduje, że coraz mniej czasu, zainteresowania, troski i pieniędzy poświęca się najbliższym i przyjaciołom. Pojawia się przemoc i nadużycia. Dochodzi do rozpadu związków. Cały czas i energia są marnotrawione na zaspokojenie popędu, a potem na łagodzenie jego skutków.
Patrick Carnes w nieco kontrowersyjny sposób grupuje uzależnienia seksualne na trzech poziomach: pierwszy mieści się w czynnościach uważanych za normalne, akceptowalne i do przyjęcia (np. obsesyjna masturbacja, pornografia, homoseksualizm czy upokarzające relacje heteroseksualne, seks przez telefon, transwestytyzm, fetyszyzm, sadyzm lub masochizm); drugi poziom to zachowania ewidentnie szkodliwe i karalne prawnie (np. prostytucja, voyeuryzm, ekshibicjonizm, nekrofilia, molestowanie seksualne); trzeci z kolei to zachowania, które mają poważne konsekwencje prawne dla uzależnionego (np. kazirodztwo, pedofilia, gwałt).
Stanisław Biel SJ
Polecamy: