Rachunek sumienia: czy to naprawdę miało miejsce, czy to naprawdę był grzech?

Rachunek sumienia: czy to naprawdę miało miejsce, czy to naprawdę był grzech?

KIEDY MAMY DO CZYNIENIA Z GRZECHEM?
Pierwsza wątpliwość, jaka może się pojawić, to czy jakieś wydarzenie miało miejsce, czy nie. Zdarza się to zwłaszcza wtedy, gdy spowiadamy się z dłuższego odcinka czasu. Bardzo często spowiadający się bagatelizują wątpliwości. Rozstrzygają to tak, że jeżeli nie mają pewności co do danej sytuacji, to o niej nie mówią. Potem narasta u nich niepokój, czy spowiedź była ważna. Warto sobie oszczędzić takich trudnych sytuacji i powiedzieć o tym spowiednikowi. Choćby po to, by się uspokoić, nie podejrzewać się, że zatailiśmy grzech.

Często zadajemy sobie również pytanie, czy coś jest grzechem, czy nie jest. Przypomnijmy, że grzech jest świadomym i dobrowolnym działaniem człowieka, ale niezgodnym z tym, czego Bóg od nas oczekuje. Co z tego wynika? Chociażby to, że nie można grzeszyć we śnie. Na przykład jestem wściekły na sąsiada i śni mi się, że rozbiłem mu siekierą drzwi. Nie mam na to wpływu, więc nie jestem odpowiedzialny. To samo jest w przypadku fantazji erotycznych. Gdy nie mamy pełnej świadomości, nie ma naszej zgody i woli, trudno mówić o grzechu, a już na pewno nie o grzechu ciężkim.

Może się też pojawiać wątpliwość, czy dobrze oceniam daną sytuację. Warto wtedy zapytać spowiednika. Odradzałbym tu konsultacje ze znajomymi i przyjaciółmi oraz ingerencje w sprawy innych, bo może to przynieść więcej szkody niż pożytku. Są osoby, które chętnie siebie oskarżają na wyrost, ale i takie, które usprawiedliwiają się, choć spokojnie mogą przyjąć odpowiedzialność za grzech.

Jeżeli matka ma małe dziecko i nie ma go z kim zostawić, by pójść na mszę, to trudno mówić o grzechu. Dopiero gdy to dzieje się regularnie, można zadać pytanie, czy nie da się na to wyzwanie odpowiedzieć inaczej. Decyzji i działań, których motywem jest miłość, nie można traktować jako niedopełnienia obowiązków chrześcijanina. Podobnie jest w przypadku choroby. Ktoś wyznaje, że trzy razy nie był na mszy świętej. Dlaczego? „Bo byłem chory”. Jeśli tak, to Bóg nie chce, byś przyszedł do kościoła i padł w prezbiterium.

Pewne sytuacje trzeba dobrze rozeznać. Nieraz ludzie oskarżają się, że naruszyli post piątkowy lub post eucharystyczny. Jeśli ktoś opiekuje się chorym, który ma mieć podawane potrawy mięsne, to może z nim zjeść ten posiłek i nie ma grzechu. Podobnie jest w przypadku skrócenia postu przed przyjęciem komunii świętej. Ktoś musi zjeść, by nie zasłabnąć. Do takich osób należą chorzy na cukrzycę. Pamiętajmy, że Ewangelia zawsze stawia miłość jako centralne prawo. Każdy przepis i norma ma służyć wyrażeniu miłości. Podobnie rzecz się ma z wstrzemięźliwością od pokarmów mięsnych. Poza dniami, kiedy jest post ścisły i nie ma dyspensy, pamiętajmy, że jeśli ktoś nie ma wyboru, to przysługuje dyspensa Episkopatu i może wtedy spokojnie spożywać pokarm mięsny. Tak samo jest, gdy zostanie nam obiad z czwartku i musielibyśmy go wyrzucić.

Bywają rodzice, którzy spowiadają się, że rozmawiali o swoich dzieciach. Trudno mówić o obmowie, jeżeli mama mówi z tatą o dziecku. Któż miałby o nim rozmawiać, jeśli nie oni? Pamiętajmy, że obmowa to nie jest tylko mówienie o kimś. Ważna jest intencja, z jaką to robimy.

Często nie wiemy, jak o czymś powiedzieć. Przeważnie dotyczy to sfery seksualnej. Pamiętajmy, że kapłana w konfesjonale nie interesują pikantne szczegóły, nawet jeśli media czasem sądzą, że spowiednik siedzi i jest zainteresowany tylko tematyką związaną ze sferą seksualności. Nie wierzcie w to! Dla spowiednika ważne jest, by mógł ocenić i zrozumieć, o jaki grzech chodzi. Jeżeli ktoś przyjdzie i powie, że przewinił przeciwko szóstemu przykazaniu, to kapłan może zapytać, czy było to dobrowolne przyjmowanie i rozwijanie myśli erotycznych i fantazji, czy była to zdrada małżeńska.

Piotr Jordan Śliwiński OFM Cap, Rachunek sumienia z Ojcem Jordanem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy:

            

Nagi Bóg, który niszczy dotychczasowy porządek

Nagi Bóg, który niszczy dotychczasowy porządek

 

Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Mówili to, wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się, pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciąg u Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”. I powtórnie nachyliwszy się, pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się, rzekł do niej: „Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?” A ona odrzekła: „Nikt, Panie!” Rzekł do niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam. Idź, a od tej chwili już nie grzesz!”. ( J 8, 3-11)

 

Pan Jezus wybacza bezwarunkowo, bez dodatkowych klauzul, nie żądając nic w zamian. To spotkanie z bezwarunkową miłością czyni z nas bezinteresownych kochanków.

„I Ja ciebie nie potępiam”. W centrum tego opowiadania nie znajduje się grzech, który należy potępić lub wybaczyć, w centrum, „na środku” nie stawia się tu zła, ale Boga o wiele większego niż nasze serce, który nie usprawiedliwia cudzołóstwa, nie banalizuje winy, ale na nowo otwiera przyszłość i pozwala nam na nowo wyruszyć z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy.

Jezus nie obwinia nikogo. Dlatego ja też nie obwiniam nikogo, nawet siebie samego. Obwiniać to jakby mówić: zawaliłeś na całej linii, nigdy ci się nie uda, jesteś stracony, jesteś nic niewarty, jesteś niezdolny do miłości, nie zasługujesz.

Natomiast Jezus przychodzi do winnych w zupełnie innym celu. Stawia siebie na miejscu tej kobiety, na miejscu wszystkich potępionych, wszystkich grzeszników świata i pozwala się zabić przez ową władzę uważaną za świętą, pochodzącą od Boga, zrywając w ten sposób przeklęty łańcuch w miejscu, w którym on się zaczyna, w strasznym, błędnym obrazie Boga, który potępia i mści się, usprawiedliwiając przemoc.

Opowiada o ręce, która przytula, a potem popycha naprzód, o pasterzu, który bierze nas w ramiona i jako pierwszy kocha nas takimi, jakimi jesteśmy, wybaczając wszystkie błędy, lecząc wszystkie rany, łagodząc każdy ból.

Jezus przyszedł, aby przynieść radykalną rewolucję w relacjach pomiędzy Bogiem a człowiekiem, i wywraca tradycyjny porządek w osi pionowej oparty na hierarchicznej władzy: nad wszystkimi jest Bóg sędzia, który wymierza kary, którego należy się bać, a pod Nim ludzie reprezentujący religię, którzy rozszerzają tę władzę na innych, a sprawują ją nad jeszcze innymi, słabszymi od siebie, złączeni w niekończącym się łańcuchu władzy coraz bardziej małostkowej i złośliwej.

„Nikt cię nie potępił? (…) I Ja ciebie nie potępiam”. Jezus wie, że do zablokowania tego przewrotnego mechanizmu nie potrzeba niczego innego jak tego, by Bóg całkowicie wyzbył się swojej władzy. Po to przyszedł. Nagi Bóg na krzyżu, który wybacza, który nie łamie nikogo oprócz siebie, będzie gestem wywracającym wszelki porządek, niezbędnym, by rozbroić niezliczone bomby, na których siedzi ludzkość. Nie Bóg wszechmogący, ale Abba wszechkochający.

Już nie wytykający palec, ale palec piszący na skale serca: kocham cię. „Idź i nie grzesz więcej” – pobrzmiewa tych kilka słów, które wystarczają, by odmienić życie! Inni zabijają, On wskazuje kroki; inni zarzucają kamieniami, On uczy ścieżek. Od tej pory… To, co za nią, już się nie liczy, liczy się przyszłość. Dobro, które jest możliwe jutro, liczy się bardziej niż wczorajsze zło.

Bóg przebacza nie jako zapominalski, ale jako wyzwoliciel. Wiele osób żyje jak na wewnętrznym dożywociu, jakby wchodząc na szafot, który same sobie zbudowały, przygniecione poczuciem winy z powodu dawnych błędów, niszczą obraz Boży, który w ich wnętrzu domaga się, aby wyjść na światło.

Jezus otwiera drzwi naszych więzień, rozwala szubienice, na których często wieszamy samych siebie i innych. On dobrze wie, że tylko mężczyźni i kobiety wyzwoleni, którym przebaczono, mogą nieść światu wolność i pokój. Mówi do tej kobiety: idź, wyjdź ze swojej przeszłości, idź ku nowemu, zanieś tę samą miłość, to samo przebaczenie wszystkim, których napotkasz. Nie jesteś już cudzołożnicą, ale w tę noc stałaś się kobietą, która od tej chwili jest zdolna do miłości, będzie umiała kochać bardzo i kochać dobrze.

Felix culpa, która była potrzebna, aby do głębi poznać serce Boga. Raj, jak sądzę, nie jest pełen świętych, ale pełen cudzołożnic, którym przebaczono, pełen grzeszników, którym przebaczono. Ludzi takich jak ja, jak my.

Przebaczenie nie jest kwestią dobroduszności, to siła, która sprawia, że życie idzie naprzód. Autentyczna miłość to taka, która uzdalnia człowieka do bycia najlepszym, jakim może się stać. Przemienia człowieka z gąsienicy w motyla.

Jezus wie, że człowiek to nie to samo co jego grzech, że kobieta to nie jej mroczna strona, ale tkwiące w niej iskierki światła, dobry zaczyn, a nie chwast w jej sercu. Dla Niego dobro, które jest możliwe w dniu jutrzejszym, liczy się bardziej niż zło dnia dzisiejszego. Nie obchodzi Go już przeszłość, On jest Bogiem przyszłości, otwartego morza, ziarna, które łagodnie i wytrwale wzrasta na słońcu. Ziarno jest ważniejsze niż kąkol, a dobro ważniejsze niż zło. Światło jest ważniejsze niż ciemność. Kłos dobrego zboża liczy się bardziej niż wszystkie chwasty na polu.

„Gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?”. Słowa Jezusa i Jego gesty wywołują niespodziewany skutek – przełamują schematyczne podziały na dobrych i złych, winnych i niewinnych. Nikt nie jest niewinny, wszyscy dopiero odzyskujemy niewinność. Nasze oko, które widzi grzech, jest wezwane, aby widzieć słońce i deszcz, które Boża ręka sprowadza nad pole każdego człowieka, nad pola dobrych i złych (por. Mt 5, 45).

„I Ja ciebie nie potępiam”. Jezus ze swym miłosierdziem wyprowadza nas poza bariery i schematy etyki, tak samo działa modlitwa. Modlitwa wstawia się za wszystkimi, za Ablem i za Kainem, za ofiarami, a nawet za oprawcami (sześciu mnichów trapistów, męczenników z Tibhirine, modliło się: „Panie, rozbrój ich i rozbrój nas”).

Modlitwa, miłosierdzie, miłość nie rozróżnia na godnych i niegodnych, na tych, którzy zasługują na moją miłość, i tych, którzy nie zasługują. Każdy, kto zasłużył, aby pić bez granic z oceanu życia, jakim jest Bóg, zasługuje także, aby napić się choćby łyk z mojego małego strumyka.

I jeśli nawet podział na świętych i grzeszników, na dobrych i złych wydaje się nam kategorią religijną, nie jest nią – już u swojego zarania to dziecko serca faryzejskiego, a nie serca Bożego.

 

Emes Ronchi, Naga prawda Ewangelii. Rekolekcje papieskie, Wydawnictwo WAM, Kraków 2017


Polecamy:

               

Zbudź się, o śpiący

Zbudź się, o śpiący

 

Udawanie, że znaleźliśmy życie, kiedy patrząc na kałużę, mówimy, że to ocean, jest fatalnym błędem. Zadowalamy się wciąż tym samym, nawet jeśli to jest coś, co zniewala. Musi przyjść taki dzień, taki moment, kiedy usłyszmy słowa św. Pawła: „Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych” (Ef 5,14). I się obudzimy.

To najważniejsze i najtrudniejsze zadanie życia. Zabrać na wędrówkę swoje serce, czyli tak żyć, by nie tylko żyć, ale i przeżywać. Zobaczcie, ilu ludzi wokoło tylko wegetuje? Nie wędrują i nie żyją, po prostu są podmiotem różnych naturalnych procesów zachodzących w ich ciele i życiu. Dlaczego tak często przestajemy wędrować? Każdy z nas ma tu swoją ciekawą opowieść o tym, jak wyłącza w sobie tryb „przygoda”, a włącza tryb „wegetacja”. Uciekamy od bólu, od porażki, od rozczarowania, a naszym bratem staje się strach o to, że kiedy rozbudzimy w sobie pragnienia i życie, to może nic z tego nie wyjść.

Dlaczego kiedy ogląda się wielką opowieść o życiu, jak choćby panowie Gladiatora, a panie wielką historię o miłości, powiedzmy Titanic (wiem, uprościłem), to nasze serce rośnie i rwie się do przeżycia wielkiej przygody, a kiedy milknie muzyka i schodzą z ekranu napisy końcowe filmu, to od razu pozwalamy, by nasze serce utopiło się w tym, co nas tak na co dzień przytłacza? Dlaczego tak bardzo boimy się żyć? Przecież Bóg dał nam oczy, byśmy patrzyli, uszy, byśmy słyszeli, wolę, byśmy wybierali, i serce, byśmy mogli naprawdę żyć. Właśnie w sercu rozpoczyna się „sukces”, bo przecież mężczyzna musi wiedzieć, że jest silny, że ma wszystko, co jest mu potrzebne, a kobieta musi wiedzieć, że jest piękna, że ktoś o nią walczy, bo jest tego warta.

Czasem, kiedy spowiadam, odnoszę wrażenie, że w środku jesteśmy puści. Nie w sensie bycia pysznym i próżnym, ale w sensie braku życia. Owszem, przychodzimy do konfesjonału, spowiadamy się, nawet jest w nas pragnienie innego życia, a jednak się nie udaje. Prawda jest taka, że nie jesteśmy puści. Mamy serce, a ono dalej jest takie, jakie Bóg chciał: dzikie, silne, od­ważne oraz piękne, tylko zamknięte i ciągle nie odkryte. Jeśli chcemy być mężczyznami i kobietami, którzy potrafią zawalczyć i kochać, to musimy przebudzić nasze nie puste, ale uśpione serca. Nawet za cenę bólu i zmę­czenia, bo to jest ostra wędrówka. Musimy to zrobić.

Jeśli tego nie zrobimy, grozi nam to, w co dali się wciągnąć saduceusze z Ewangelii (por. Mk 12,18–27). Zamiast szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wierzą w Zmartwychwstanie, czy jest w nich pragnienie pójścia za Bogiem Żywym, rozpoczynają deliberacje na tematy kompletnie niezwiązane z życiem (o kobiecie i siedmiu braciach, których kolejno była żoną). Pozwalają sobie na pytania zastępcze, byleby nie zadać pytań prawdziwych. Łatwiej pytać o rzeczy drugoplanowe, niż zapytać siebie samego, o co tak naprawdę chodzi mi w moim życiu.

Musimy skierować nasze serca ku Bogu. To nie jest tylko grzecznościowo-religijna formułka; zwrócić serce ku Bogu to nic innego, jak zapragnąć tego, by być jak On, by znów stać się silnym i pięknym wojownikiem. Musimy to zrobić, bez tego wejdziemy na drogę wegetacji.

Ta wegetacja może być dla wielu pojęciem abstrakcyjnym, ale wystarczy pojechać do zoo i podejść do klatki z lwami. Staniecie tam oko w oko ze zwierzęciem stworzonym do przemierzania wielkich afrykańskich sawann, do polowania na zebry… Tymczasem w jego oczach zobaczycie przegraną, zobaczycie coś, co się poddało. Zamiast groźnego lwa, zobaczycie przerośniętego kota.

Kiedyś, pracując z młodymi, uczyłem się tej wewnętrznej walki między wychowywaniem ich na pobożne i grzeczne dzieciaczki przy kościele a pozwoleniem im na to, by odkrywali w sobie właśnie to, co jest zwróceniem swojego serca ku Bogu, a więc odkrycia swojego piękna i dzikości. Tego się nie da zapisać w kanonach dobrego wychowania.

Uboga wdowa okazuje się mistrzynią w uczeniu nas „pójścia na całość”.

 

Grzegorz Kramer SJ, Bóg jest dobry (wyd. 2), Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy: