Abp Grzegorz Ryś o grzechu zaniedbania

Abp Grzegorz Ryś o grzechu zaniedbania

Zawsze rozbijałem się o pytanie: Właściwie dlaczego bogacz został potępiony? (zob. Łk 16,19–30). Przypowieść nie oskarża go o żadne przestępstwa czy zbrodnie. Nie mówi, że swego bogactwa dorobił się w niegodziwy sposób. Wspomina tylko, że „dzień w dzień świetnie się bawił” – że korzystał ze swojego majątku, żyjąc wygodnie i przyjemnie. Czy to grzech?

Tym razem przypowieść otworzyła mi się przy pomocy najprostszego, wręcz banalnego klucza. Bogacz zostaje potępiony nie za to, co zrobił; zostaje potępiony za to, czego nie zrobił!

Nie zrobił mianowicie żadnego kroku w kierunku leżącego na jego progu biedaka. Wiedział o nim – z dalszego ciągu przypowieści wynika, że znał nawet jego imię… Nigdy nie zareagował.

Nie zdobył się na to, by podzielić się z potrzebującym swoim jedzeniem, piciem, ubraniem, mieszkaniem. Właśnie to było jego winą: to, czego nie zrobił! To grzech, który nazywamy grzechem zaniedbania i wyznajemy podczas każdej Eucharystii, mówiąc: „bardzo zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”.

Czy nie jest jednak tak, że w tym krótkim katalogu „zaniedbanie” wydaje nam się najmniejszym problemem?

Potępiony za zaniedbanie. To niejedyny taki tekst Jezusa. W uszach mamy przecież ciągle refren minionego Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia: „Byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście mi pić; byłem przybyszem (dosłownie «obcym»), a nie przyjęliście mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście mnie”. I pointa: „i pójdą w ogień wieczny” (zob. Mt 25,31–46).

Skąd wzięło się zaniedbanie bogacza? Czy tylko i wyłącznie z jego wygody i egocentryzmu? Nie. Jezus gdzie indziej identyfikuje źródło jego postawy i problemów. Otóż w otchłani bogacz słyszy z ust Abrahama, że nigdy nie potraktował z należytą powagą „Prawa i Proroków”. Tym, co mogło go uchronić od „przyjścia na to miejsce kaźni” (i co ciągle jeszcze może uchronić jego braci – a więc nas!), była (i jest) lektura Biblii, przyjęcie z posłuszeństwem Bożego Słowa. „Macie Mojżesza i Proroków” – mówi Jezus. „Słuchajcież ich!” (por. w. 29).

Przy tej okazji dostajemy więc do ręki swoisty interpretacyjny klucz do Biblii. O czym jest Słowo? Na czym się koncentruje Jego pouczenie? Nie na przestępstwach. Nie na katalogowaniu złych czynów. Słowo uczy miłości. Na nią uwrażliwia. Do niej przynagla i uruchamia. Wyposaża. Wspomaga łaską. Pomnaża wyobraźnię. Słowo nie uczy przede wszystkim „niepostępowania źle”; uczy „postępowania dobrze” – uczy czynić dobro. Nie zaniedbać go, gdy się staje możliwe.

„Kluczem do Biblii” jest przykazanie miłości.

Abp Grzegorz Ryś


Polecamy:

               

Spowiedź – najtrudniejsze pytania internautów

Spowiedź – najtrudniejsze pytania internautów

Powracająca autoerotyka

Jak spowiadać się z grzechu masturbacji i oglądania pornografii? Jak to robić umiejętnie, gdy wchodzi się w te grzechy regularnie? Podobno nie zawsze jest to grzech ciężki, gdy jest na przykład nałogiem? Jak rozpoznać, kiedy jest to nałóg? Co zrobić, jeśli spowiednik nie rozumie tego problemu i sądzi, że penitent czyni to dla przyjemności, a nie z powodu frustracji seksualnej, nad którą nie jest w stanie zapanować? Czy wtedy chodzenie do spowiedzi ma sens? Czy można po popełnieniu tego grzechu przyjmować Komunię Świętą (spotkałem się z taką możliwością, jeśli jest to nałóg)? Co zrobić, jeśli 2–3 dni po spowiedzi wraca się do tego grzechu?

Jak to jest z tym postanowieniem poprawy? Jeśli znów upadnę w ten sam grzech, to czy muszę to zaznaczyć w następnej spowiedzi? Czy dostanę rozgrzeszenie, jeśli jestem w niewoli nałogu (np. seksualnego?)

W takiej sytuacji warto mieć stałego spowiednika, który będzie znał nasze uwarunkowania. Z nim najlepiej rozmawiać o takich problemach, ponieważ są to kwestie bardzo indywidualne. Być może rzeczywiście w pewnym momencie będzie potrzebna już psychoterapia i to będzie forma pokuty dla takiej osoby – że podejmie wysiłek pracy terapeutycznej, aby umocnić wolę czy też zmienić nawyki. To będzie znak jej nawrócenia. Powtarzam jednak, że do tego najlepsze jest spokojne rozeznawanie ze stałym spowiednikiem.

Pamiętajmy, że jeśli się pojawia nałóg, to trudno mówić o dobrowolności pewnego działania, jednak i przy nałogu może wystąpić jakaś dobrowolna grzeszność przy inicjowaniu go. Z definicji jednak jeśli trwa nałóg, to jest to jakieś zniewolenie, uwikłanie woli. W konkretnych sytuacjach musi to rozpoznać spowiednik, ponieważ pojawia się problem, gdzie obok oceny moralnej i spowiedniczej powinna przebiegać granica ewentualnej interwencji terapeutycznej.

Są takie sytuacje (oczywiście nie sugeruję, że tak jest w opisanych przypadkach), gdy kompulsja jest tak intensywna, że masturbacja jest reakcją na każdy, nawet najdrobniejszy, stres. Trudno tu mówić o sytuacji kontroli moralnej. W takiej sytuacji ewidentnie dążeniem do nawrócenia będzie to, że w trosce o siebie ktoś podejmie terapię.

Spowiedź a wymuszona przemoc

Czy warto się spowiadać, jeśli jest się pewnym, że nadal będzie się grzeszyć? Na przykład jeśli człowiek stosuje przemoc fizyczną lub psychiczną na napastnikach w ramach obrony siebie lub swojej rodziny?

Obrona konieczna nigdy nie jest grzeszna. Jeżeli ktoś wyrządzi krzywdę, ba, nawet zabije kogoś, gdy broni siebie, swojej rodziny, majątku i występuje tu w obronie koniecznej, to trudno mówić o odpowiedzialności moralnej, że jest to grzech. W takich sytuacjach rozstrzyga motywacja – czy ktoś siebie broni, czy chce kogoś zniszczyć.

Powracający grzech a wybaczenie Boga

Czasem wydaje mi się, że niepotrzebnie chodzę do spowiedzi, skoro i tak potem zawsze to wraca, nie wiem nawet kiedy, i myślę też, że Bóg mi tego nigdy nie zapomni.

Takie niepokoje mogą mieć dwa źródła. Po pierwsze, ktoś może mieć problem z wybaczeniem sobie jakiegoś grzechu. Często bywa tak, że Bóg nam wybacza, ale my nie potrafimy sobie wybaczyć. Wtedy to jest problem, z którym trzeba się zmierzyć i szukać pomocy. Radziłbym porozmawiać ze spowiednikiem.

Po drugie, ktoś może mieć problem z uwikłaniem swojej woli, nie być pewnym, czy rzeczywiście odrywa się od grzechu, czy go naprawdę nie chce. To też jest do rozważenia ze spowiednikiem, do omówienia, jakie warunki są potrzebne, by spowiedź była ważna. Ktoś może się zastanawiać, że jeśli w danym momencie uległ, to gdy wyjdzie od spowiedzi, może znowu ulec. Bądźmy jednak pewni, że Bóg wybacza.

Żal za grzechy

Mam problem ze zdefiniowaniem żalu za grzechy – na przykład w kwestii grzechu cudzołóstwa. Spowiadam się z niego tylko dlatego, że przez wiele lat słyszałam, że jest to grzech. Owszem, często po zgrzeszeniu żałuję, że to zrobiłam, ale dlatego że jestem zła na siebie za bycie tak słabą. Irytuje mnie, że pragnienie mojego ciała jest silniejsze od mojego zdrowego rozsądku. Równocześnie przez świadomość mojej słabości wiem, że ten grzech się powtórzy i nie wiem, czy za każdym razem mam biegać z nim do spowiedzi, czy sobie odpuścić. Co to za żal i postanowienie poprawy, skoro w głębi wiem, że i tak to zrobię ponownie?

Żal za grzechy w sakramencie przede wszystkim zakłada odniesienie do Boga. W tym kontekście nie wystarcza sam żal etyczny, że się coś zrobiło. Więc nie tyle „żałuję, że coś zrobiłem”, ale „żałuję, że to zrobiłem, bo to obraża Boga”. Po drugie ten żal zakłada dobrą wolę: „nie chcę tego robić, bo Ciebie, Boże, to obraża”. Ten akt musi być szczery, jeśli spowiedź ma być ważna. Natomiast to nie daje gwarancji, że do śmierci nie będę już grzeszyć.

Piotr Jordan Śliwiński OFM Cap


Polecamy:

                

Grzech i lęk. Co je ze sobą łączy?

Grzech i lęk. Co je ze sobą łączy?

Pewne teksty Starego Testamentu, zawierające normy dotyczące karania winnych, mogą budzić w nas grozę swoją surowością, bowiem w naszych czasach jesteśmy przyzwyczajeni do zupełnie innych metod wymierzania kary. Pamiętajmy jednak, że mówimy tu o innych czasach, innym sposobie myślenia, a surowa kara jest też przejawem pedagogii, mającej na celu powstrzymanie ewentualnych naśladowców sprawców zła.

Księga Powtórzonego Prawa nakazuje Izraelitom tak postępować wobec kogoś, kto namawiałby ich do służby obcym bogom: „Ukamienujesz go na śmierć, ponieważ usiłował cię odwieść od Pana, Boga twojego, który cię wyprowadził z ziemi egipskiej, z domu niewoli. Cały Izrael, słysząc to, ulęknie się i zaniecha tego zła pośród siebie” (Pwt 13,11n). Temu samemu celowi (tzn. wzbudzeniu lęku w ludzie, by zaniechał zła) ma służyć wyrok śmierci na tego, kto sprzeciwia się kapłanowi (por. Pwt 17,13), na oszczercę (19,17nn) i na nieposłusznego syna (por. Pwt 21,21).

Co więcej, Bóg zapowiada przez Mojżesza, że jeśli naród wybrany sprzeniewierzy się Bożemu Prawu, zostanie wygnany ze swojej ziemi do obcych narodów, gdzie będzie żył w nieustannym lęku i poczuciu zagrożenia życia. „Nie zaznasz pokoju u tych narodów ani stopa twej nogi tam nie odpocznie. Da ci tam Pan serce drżące ze strachu, oczy wypłakane z tęsknoty i duszę utrapioną. Życie twe będzie u ciebie jakby w zawieszeniu: będziesz drżał dniem i nocą ze strachu, nie będziesz pewny życia. Rano powiesz: Któż sprawi, by nadszedł wieczór, a wieczorem: Któż sprawi, by nadszedł poranek – a to ze strachu, który twe serce będzie odczuwać na widok, jaki stanie przed twymi oczami” (Pwt 28,65-67).

Tylko Bóg wie, jak naprawdę uszczęśliwić człowieka, tylko On potrafi zapewnić swoim wiernym pokój i dobrobyt. Izrael zgodził się przecież dobrowolnie służyć Panu, zawarł z Nim przymierze; Bóg był przez długie lata jedynym władcą Izraela. Później jednak wśród ludu pojawiło się pragnienie, by mieć ziemskiego króla, podobnie jak jest u innych narodów. Nie zadowolono się wyłącznym przewodnictwem Boga. Wobec tej decyzji Izrael otrzymuje znak Bożego niezadowolenia: jest nim nagła burza, niezwykła o tej porze roku, grożąca zniszczeniem plonów. Samuel pomaga odkryć Bożą pedagogię, wzywając lud do odrzucenia lęku. „Mówił cały naród do Samuela: «Módl się do Pana, Boga twego, za swymi sługami, abyśmy nie zginęli. Dodaliśmy bowiem do wszystkich naszych win to, że żądaliśmy dla siebie króla». Na to Samuel dał ludowi odpowiedź: «Nie bójcie się! Wprawdzie dopuściliście się wielkiego grzechu, nie opuszczajcie jednak Pana, lecz służcie Mu z całego serca!»” (1 Sm 12,19-20).

Celem Bożego działania jest nawrócenie człowieka, lęk nie jest celem, a jedynie środkiem wychowawczym, często występującym tylko w słowach ostrzeżenia przed złem. Bóg nie chce, by człowiek żył w lęku. Strach, podobnie jak ból, to lampki kontrolne wskazujące, że dzieje się coś niewłaściwego, co wymaga podjęcia zdecydowanych działań. O tych Bożych metodach wyraźnie mówi Elihu w Księdze Hioba, stwierdzając, że „Bóg otwiera ludziom uszy, przerażenie budzi w ich sercach. Chce odwieść człowieka od grzechu i męża uwolnić od pychy” (Hi 33,16-17).

Grzesznik nieraz ma świadomość tego Bożego działania, zresztą sama myśl o konfrontacji z absolutną świętością budzi w nim niepokój, dlatego naiwnie próbuje schować się przed Bogiem lub ukryć przed Nim swoje złe czyny. Po raz pierwszy spotykamy się z tą postawą tuż po grzechu pierworodnym, gdy Adam odpowiada Bogu: „Usłyszałem Twój głos w ogrodzie, przestraszyłem się, bo jestem nagi i ukryłem się” (Rdz 3,10). To Bóg szuka człowieka, to Bóg woła: „Gdzie jesteś?”, a człowiek łudzi się, że skryje się przed uważnym spojrzeniem Wszechmocnego.

W Starym Testamencie nieraz podkreśla się, że grzesznicy próbują ukryć się za zasłoną nocy, a szczególnie dotyczy to – także z innych, oczywistych względów – grzechu cudzołóstwa. Księga Syracha tak objaśnia logikę postępowania grzesznika: „Człowiek, popełniając cudzołóstwo, mówi do swej żądzy: «Któż mnie widzi? Wokół mnie ciemności, a mury mnie skrywają, nikt mnie nie widzi – czego mam się lękać? Najwyższy nie będzie pamiętał moich grzechów». Tylko oczy ludzkie są postrachem dla niego, a zapomina, że oczy Pana, dziesięć tysięcy razy jaśniejsze niż słońce, patrzą na wszystkie drogi człowieka i widzą zakamarki najbardziej ukryte” (Syr 23,18n).

Czego mam się lękać, skoro nikt mnie nie widzi – myśli naiwnie cudzołożnik. Czy rzeczywiście nikt? Do tak myślących grzeszników można odnieść Boże słowa zapisane przez Izajasza: „Kogo się lękasz i boisz, że Mnie chcesz oszukać? Nie pamiętasz o Mnie, nie dajesz Mi miejsca w twym sercu. Czyż nie tak? Ja milczę i przymykam oczy, ty się Mnie nie boisz” (Iz 57,11).

Bardzo ciekawy – choć niełatwy – tekst na temat lęków grzeszników zawiera Księga Mądrości.

Część tej księgi zawiera opis różnych wydarzeń z dziejów Izraela, przedstawionych w bardzo szczególny sposób: nie podawane są nazwy własne, imiona, co nadaje omawianym wydarzeniom charakteru bardziej uniwersalnego (można by rzec: by każdy mógł się w nich odnaleźć). W interesującym nas fragmencie grzeszni Egipcjanie, pragnący ukryć popełniane zło, przeżywają trwogę wobec plagi ciemności, pod wpływem której na domiar złego ich wyobraźnia przedstawia straszliwe obrazy: „Ci, którzy mniemali, że się ukryją z grzechami tajemnymi pod ciemną zasłoną zapomnienia, pogrążeni zostali w ciemnościach, wielce zatrwożeni i przerażeni zjawami. Bo i chroniąca ich kryjówka nie zabezpieczała przed strachem: rozlegały się wokół przerażające odgłosy, ukazywały się ponure zjawy o posępnych twarzach” (Mdr 17,3-4).

W szczególny sposób autor Księgi Mądrości podkreśla rolę egipskich czarnoksiężników. Magiczna władza zdawała się zapewniać bezpieczeństwo zarówno im samym, jak i tym, którzy się do nich zwracali, tymczasem wobec przerażających ciemności i niepokojących odgłosów również oni okazują się zalęknieni i bezradni: „Zawiodły kłamliwe sztuczki czarnoksięstwa, spadła haniebna kara za przechwalanie się mądrością. Ci, którzy przyrzekali duszę schorzałą uwolnić od strachów i niepokojów, sami chorowali na strach wart śmiechu. Bo nawet gdy nic przeraźliwego ich nie straszyło, przerażeni tupotem bydląt i syczeniem gadów zamierali ze strachu, nie chcąc nawet spojrzeć w powietrze, od którego nie można ujść w żaden sposób. Tchórzliwa bowiem jest nieprawość, gdy sama się potępia, i zawsze przymnaża trudności, dręczona sumieniem. Bo strach to nic innego jak zdradziecka odmowa pomocy rozumu, im zaś mniejsze jest wewnątrz oczekiwanie [pomocy], tym bardziej wyolbrzymia nieznaną, dręczącą przyczynę. A ich w tę noc rzeczywiście bezwładną i z czeluści bezwładnej Otchłani wypełzłą, uśpionych tym samym snem raz trapiły zjawy straszliwe, to znów upadek ducha obezwładniał, padł bowiem na nich strach nagły i niespodziewany” (Mdr 17,7-14).

Genialna jest definicja strachu, jaką podaje Księga Mądrości: strach to zdradziecka odmowa pomocy rozumu. Grzesznik – zwłaszcza czarnoksiężnik – ufał swojej wiedzy, logice, rozumowi, który teraz go zawodzi, a więc niejako zdradza, stąd paraliżujące uczucie bezradności. Strach zaślepia zdolność rozumowania. Jeśli grzesznik zachował jeszcze resztki prawego sumienia, ono wysyła sygnały, które również są naznaczone strachem – tym razem przed zasłużoną karą, ale jest to ostrzeżenie, które powinno nakłonić błądzącego do nawrócenia. W cytowanym tekście podkreśla się przede wszystkim dwa rodzaje takiego lęku: lęk przed ciemnością (która sama z siebie nie może przecież wyrządzić żadnej krzywdy) i lęk przed Otchłanią, która również w tym momencie nie sięga grzesznika, ale jawi mu się jako straszliwa perspektywa na przyszłość.

Jak zauważa Hans Urs von Balthasar, „lęk ludzi złych jest antycypowaną ciemnością Hadesu (…), natomiast lęk ludzi dobrych jest (…) epizodem między światłem i światłem”.

Również w Nowym Testamencie lęk bywa środkiem pedagogicznym powstrzymującym przed naśladowaniem grzeszników. Zauważamy to zwłaszcza w scenie, w której współcześni komentatorzy widzą nie tyle relację historyczną, ile raczej opowiadanie dydaktyczne: Ananiasz i Safira chcieli oszukać swych braci chrześcijan – udawali, że wchodzą całkowicie we wspólnotę dóbr, a w istocie zachowali dla siebie część pieniędzy ze sprzedanego majątku. Apostoł Piotr demaskuje kłamców i zapowiada ich rychłą śmierć. „Słysząc te słowa, Ananiasz padł i wyzionął ducha. A wszystkich, którzy tego słuchali, ogarnął wielki strach. (…) Strach wielki ogarnął cały Kościół i wszystkich, którzy o tym słyszeli” (Dz 5,5.11). Widzimy jasno cel dydaktyczny opowiadania: odstraszyć potencjalnych naśladowców czynu jerozolimskich małżonków i ukazać, jak wielkim złem jest oszukiwanie wspólnoty Kościoła.

W Pierwszym Liście do Tymoteusza czytamy o znacznie łagodniejszym środku zaradczym, który miał zniechęcić do naśladowania grzeszników: „Trwających w grzechu upominaj w obecności wszystkich, żeby także i pozostali przejęci byli lękiem” (1 Tm 5,20).

Ktoś mógłby wysunąć zastrzeżenie, że takie publiczne upomnienie jest nieewangeliczne, jednak zwróćmy uwagę na pierwsze słowa: „trwających w grzechu”. Zatem Tymoteusz już zapewne wywiązał się z Jezusowego polecenia: „upomnij go w cztery oczy… następnie weź ze sobą drugiego…”. Teraz pozostało już tylko „donieś Kościołowi”, by Kościół wziął na siebie ciężar grzechu brata, by szukał środków zaradczych, ale też by zadbał o to, żeby nikt nie naśladował podobnych czynów.

Nie myślmy, że życie człowieka prawego, wiernego Bogu upływa bez jakiegokolwiek lęku, ale jest to inny lęk. Autorzy biblijni nieraz podkreślają, że dążenie do zjednoczenia z Bogiem, do zbawienia to sprawa bardzo poważna, wiążąca się ze świadomością, że otrzymane niezmierne dobra można też niestety roztrwonić, nie odpowiadając na Boże wezwania. Cytowaliśmy już słowa Jezusa: „Bójcie się Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle” (Mt 10,28). Życie to gra o najwyższą stawkę, której nie wolno przegrać, dlatego św. Paweł zachęca Filipian: „zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem nie tylko w mojej obecności, lecz jeszcze bardziej teraz, gdy mnie nie ma” (Flp 2,12). Nie chodzi o to, by wpadać w skrupuły, ale by traktować poważnie swoje życie chrześcijańskie, przeżywać je autentycznie.

Syrach pociesza nas ponadto, że lęk jest typowym doświadczeniem u początku podążania drogami mądrości (pamiętajmy, że dla człowieka Biblii mądrość to nie kwestia wiedzy, ale mądrego życia zgodnego z Bożymi wskazówkami). Później jednak lęk znika, bowiem gdy ktoś pragnie mądrości, ona „z początku powiedzie go trudnymi drogami, bojaźnią i strachem go przejmie, zada mu ból swoją nauką, aż nabierze zaufania do jego duszy i wypróbuje go przez swe nakazy; następnie powróci do niego po drodze gładkiej i rozraduje go, i odkryje mu swe tajemnice” (Syr 4,17n). Lęk sprawiedliwego, związany z jego niedoskonałością, przeminie. Pozostanie tylko jedna obawa: o wytrwanie w prawdzie, by nigdy nie dołączyć do grona tych, u których lęk jest naturalnym następstwem ich czynów.

Danuta Piekarz


Polecamy:

 

              

Czy zdarza Ci się manipulować Bogiem?

Czy zdarza Ci się manipulować Bogiem?

Manipulowanie Bogiem odbiera sens życiu, bo oddala od nurtu realnego życia i stawia poza nim, budując sztuczny świat. Jaki sens ma nieautentyczne życie?

Gdy ludzie spowiadają się z grzechów przeciw przykazaniu: „Nie będziesz brał imienia Pana Boga twego nadaremno”, najczęściej przyznają się do „wypowiadania imion” (w domyśle świętych). Czy rzeczywiście chodzi tu tylko o to, by nie mówić „Jezus, Maria”?

W tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia czytamy: „Nie będziesz wzywał imienia Pana, Boga twego, w błahych rzeczach, bo nie pozwoli Pan, by pozostał bezkarny ten, kto wzywa Jego Imienia w błahych rzeczach” (Wj 20, 7).

Co oznacza określenie „w błahych rzeczach” czy – jak woli Katechizm – „nadaremnie”? Można je też przetłumaczyć: „do spraw próżnych”, czy jeszcze lepiej: „po to, by skłamać, do czynienia czegoś fałszywego”. Czy dopuszczalny jest fałsz, gdy wzywamy imienia Boga? Rodzi się pytanie, kiedy wzywamy imienia Bożego?

Pierwszym przykładem naruszenia tego przykazania może być praktyka składania przysięgi w imię Boże. Krzywoprzysięstwo jest poważną sprawą. Szczególnie politycy i urzędnicy bywają z niego rozliczani. Fałszywe świadectwo w sądzie może spowodować skazanie niewinnego. W kręgu kulturowym Starego Testamentu zgodne świadectwo dwóch mężczyzn mogło spowodować skazanie na karę śmierci. Przykład tego mamy w Księdze Daniela (rozdz. 13), gdzie dwóch „sprośnych” starców przez swoje krzywoprzysięstwo o mało nie spowodowało ukamienowania niewinnej Zuzanny. Krzywoprzysięstwo zaprzecza istocie Boga, bo wzywa Go, by był świadkiem kłamstwa, a przecież On jest Prawdą.

Istnieją też inne sposoby kłamliwego używania imienia Bożego. Chodzi o nadużywanie Bożego autorytetu do wywodów, które nie są prawdziwe, gdy chcemy na siłę udowodnić komuś coś, co nie koresponduje z prawdą o Bogu czy z prawdą o osobie lub jej życiu. Ilustruje to poniższa bajka:

Pewien chrześcijański intelektualista, który uważał, że Biblia jest literalnie prawdziwa aż do najmniejszych szczegółów, spotkał raz kolegę, który mu rzekł:
– Według Biblii Ziemia została stworzona około pięciu tysięcy lat temu. Znaleziono jednak kości świadczące, że życie na naszej planecie istnieje od setek tysięcy lat.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać:
– Kiedy Bóg stworzył Ziemię pięć tysięcy lat temu, celowo umieścił te kości w ziemi, aby wypróbować, czy bardziej będziemy wierzyć twierdzeniom naukowców, czy Jego świętemu słowu.

Miejscem, gdzie bardzo często używa się imienia Bożego, jest liturgia. Może się zdarzyć, że i tu będzie to czcze, nadaremne. Dzieje się tak, gdy dana czynność liturgiczna, zamiast wyrażać moje nawrócenie (lub jego pragnienie), będzie chciała je zastąpić. Iluż ludzi uważa, że jest dobrymi chrześcijanami tylko dlatego, że chodzą do kościoła. Przy tym nie troszczą się o wrażliwość własnego sumienia i w konsekwencji czynią wiele zła bliźnim. Chodzą do spowiedzi, ale zapominają o zadośćuczynieniu. Jak wielu musi się gorszyć takim chrześcijaństwem? Przy takiej postawie kult, czyli modlitwa i liturgia, zakrawa na hipokryzję.

Ludzie wyrażają rożne opinie, mają swoje przekonania, lęki, a także interesy do załatwienia. Nie zawsze są one w pełni uczciwe i jasne, dlatego bywa, że starają się je podbudować Bożym autorytetem. Gdy przy tym mówią coś fałszywego, to grzeszą przeciw drugiemu przykazaniu.

Księga Hioba przynosi nam przykład ludzi, którzy chcieli bronić Boga, okrutnie przy tym kłamiąc. Szybko zostali przywołani do porządku. Mianowicie przyjaciele Hioba, widząc jego cierpienie, fałszywie oskarżyli go o to, że zgrzeszył. Chcieli go zmusić, aby przyznał się do grzechu, którego Hiob nie popełnił. Robili tak, bo pragnęli bronić Bożej sprawiedliwości, która według nich karze tylko winnych. Bogu nie spodobała się ich postawa. Potępił ją. Nawet Boga nie wolno bronić, posługując się fałszem.

Bywa też, że imienia Bożego używa się w sposób magiczny. Nie mamy wtedy do czynienia z modlitwą, przez którą człowiek chce odkryć wolę Bożą, ale ze zmuszaniem Boga, czy świętych, poprzez rożne formułki i ofiary do tego, by pełnili naszą wolę.

Nieco inną postawę ilustruje kolejna bajka:

Pewna matka nie mogła sobie poradzić z synkiem, który zawsze wracał do domu po zmroku. Dlatego przestraszyła go: powiedziała mu, że na ścieżce do domu pojawiły się jakieś duchy wychodzące zaraz po zachodzie słońca. Odtąd nie musiała mu przypominać, by wracał do domu w porę. Kiedy jednak chłopiec urósł, tak bał się ciemności i duchów, że nie było sposobu, by wyszedł z domu wieczorem. Wtedy matka dała mu medalik i przekonała go, że gdy będzie go nosił, duchy nie będą mu mogły zrobić nic złego. Teraz już chłopiec wychodzi

odważnie w ciemności, mocno ściskając swój medalik.

Grzechy przeciwko drugiemu przykazaniu mogą spowodować zgorszenie i w efekcie odrzucenie religii. W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy: „Bluźniercze jest również nadużywanie imienia Bożego w celu zatajenia zbrodniczych praktyk, zniewalania narodów, torturowania lub wydawania na śmierć. Nadużywanie imienia Bożego w celu popełnienia zbrodni powoduje odrzucenie religii” (2148).

Szczególną czujność muszą tutaj zachować nie tylko politycy, ale i kapłani. Ich słowa często są utożsamiane ze Słowem Bożym. Nadużyte mogą więc spowodować wielkie zniszczenie, zwłaszcza gdy ludzkie prawa miesza się z prawem Bożym. Również ci, którzy ich słuchają, powinni używać sumienia, oceniać, a nie bezkrytycznie przyjmować opinie nawet największych autorytetów.

Ludzie spowiadają się z bezmyślnego wypowiadania imion świętych, ponieważ czują, że robią coś, co jest nie do końca dobre. Żydzi nie wypowiadali imienia Jahwe, nawet gdy czytali na głos (a zawsze tak czytali) święte księgi. W miejscu, gdzie było wypisane „Jahwe”, czytali „Adonaj”, czyli Pan. Szanując tę tradycję, podczas liturgii nie czytamy „Jahwe Bóg”, tylko „Pan Bóg”. Nawet Biblia Tysiąclecia w kilku ostatnich wydaniach wprowadziła takie tłumaczenie. Tak wielki był szacunek dla tego imienia, że arcykapłan tylko raz w roku mógł wypowiedzieć Boże imię w najświętszym miejscu świątyni. Istnieje też pewien nurt w tradycji żydowskiej, utrzymujący, że na górze Synaj przy gorejącym krzaku Bóg w ogóle nie objawił swojego imienia. Na pytanie Mojżesza o to, jak się nazywa, Stwórca miał odpowiedzieć: „A cóż cię to obchodzi? Jestem, który jestem. I tyle”. Stąd ludzie mówili o Nim: „Jest, który jest”, a hebrajskim skrótem tego wyrażenia jest słowo „Jahwe”.

Jakkolwiek było, widzimy, że Boże imię jest czymś sakralnym, czyli odłączonym od zwykłego, powszechnego użytku. Zaczęliśmy od pokazania konsekwencji grzechu krzywoprzysięstwa. Powstaje jednak pytanie: czy samo składanie przysięgi nie jest grzechem? Przecież w Ewangelii czytamy: „(…) powiedziano przodkom: Nie będziesz fałszywie przysięgał (…). A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie” (Mt 5, 33-34).

W Katechizmie Kościoła katolickiego czytamy: „Powołując się na św. Pawła, tradycja Kościoła przejęła rozumienie słów Jezusa jako niesprzeciwiających się przysiędze, jeśli składa się ją z ważnego i słusznego powodu (np. w sądzie)” (2154).

Listy Pawłowe przynoszą dwa przykłady przysięgania na Boga przez Apostoła Narodów, a więc ucznia Chrystusa: „A ja wzywam Boga na świadka mojej duszy, iż tylko dlatego, aby was oszczędzić, nie przybyłem do Koryntu” (2 Kor 1, 23) oraz: „A Bóg jest mi świadkiem, że w tym, co tu do was piszę, nie kłamię” (Ga 1, 20).

Czy taka argumentacja wystarczy, by obronić się przed zarzutami anarchistów nastających na instytucję przysięgi? Myślę, że warto tu rozróżnić dwie rzeczy.

Czym innym jest to, że chrześcijanin – jak chce tego Chrystus – powinien zawsze mówić prawdę (nie tylko pod przysięgą), a czym innym prawo instytucji państwowych do zaprzysięgania świadków, urzędników lub innych funkcjonariuszy. Takie zaprzysiężenie daje prawo do sankcji, to znaczy do karania tych, którzy skłamali, i stawiania ich przed trybunałem. Bez tego trudno sobie wyobrazić dbanie o autorytet prawa.

Bywa, że ludzie używają imion świętych, aby przeklinać, a nawet dopuszczają się bluźnierstwa. Trzeba w takich chwilach odróżnić moment wielkiego bólu od zwykłego braku kultury. To przykazanie, ucząc nas szacunku do Boga, jednocześnie wyczula nas na odpowiedzialność za słowa, jakie wypowiadamy do bliźnich, a więc i szacunek do drugich.

JEZUS NA MECZU PIŁKARSKIM
Jezus Chrystus nam powiedział, że nigdy nie był na meczu piłkarskim. Tak więc razem z przyjaciółmi zabraliśmy Go, by zobaczył choć jeden. Walka była zaciekła między drużyną protestanckich „Uderzeniowców” i katolickich „Krzyżowców”.

Jako pierwsi strzelili „Krzyżowcy”. Jezus oklaskiwał entuzjastycznie i wyrzucił w górę kapelusz. Potem strzelili „Uderzeniowcy” i Jezus znowu klaskał z entuzjazmem i znowu rzucił w górę kapelusz. To, zdaje się, zmieszało pewnego człowieka za nami. Trącił Jezusa w ramię i zapytał:
– Za którą drużyną kibicujesz, dobry człowieku?
– Ja? – odpowiedział Jezus, wyraźnie podniecony meczem. – Nie kibicuję za nikim. Po prostu cieszy mnie gra.
Mężczyzna zwrócił się do swego sąsiada i mruknął:
– Hm, ateista.

  • Udało Ci się dokonać czegoś ważnego. Pewne okoliczności jednak przemilczałeś. Nie żałujesz tego. Ludzie nie znają całej prawdy. Udało się. Czy nie czujesz się zawstydzony?
  • Wychowujesz dziecko. Czy straszysz je nieraz Bogiem? Czy to pomaga Ci zapanować nad nim? Jaki będzie to miało wpływ na Twoje dziecko w przyszłości?
  • Regularnie się modlisz i uczestniczysz w liturgii. Nie żałujesz czasu, który na nią poświęcasz. Dlaczego nie żałujesz: czy dlatego, że rozmowa z Panem Bogiem Cię uspokaja i wycisza, czy Cię usypia? A może nie pozwala Ci zasypiać gruszek w popiele?

Jeśli te pytania Ciebie nie dotyczą, dopisz własne.

Jacek Siepsiak SJ


Polecamy:

                                   

Czy można żyć bez grzechu?

Czy można żyć bez grzechu?

Święty Jan odpowiada na pozór sprzecznie. Pisze: „Jeżeli twierdzimy, że nie ma w nas żadnego grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1 J 1,8). Potem dodaje: „Każdy, kto trwa w Nim, nie grzeszy, z tych zaś, którzy grzeszą, nikt nie widział Go ani Go nie poznał” (1 J 3,6).

Egzegeci wskazują, że chodzi o dwie rożne sytuacje, dwa różne stany „grzeszności”. Pierwszy fragment odnosi się do naszej skażonej natury, przypominając, że grzech „mieszka w nas”, że człowiek nosi w sobie dziedziczną skłonność do grzeszności jako skutek grzechu pierworodnego. Jako ludzie jesteśmy społecznością grzeszników, ale jako Kościół stajemy się „świętą społecznością grzesznych ludzi”, a więc tych, których grzech został odkupiony, którzy już przynależą do Chrystusa. Katechizm przypomina, że „wszyscy członkowie Kościoła, łącznie z pełniącymi w nim urzędy, muszą uznawać się za grzeszników. We wszystkich kąkol grzechu jest jeszcze zmieszany z dobrym ziarnem ewangelicznym aż do końca wieków”[1]. Mówiąc krótko, bez grzechu żyć się nie da. Ale czy da się żyć bez grzeszenia? A jeśli tak, to bez jakiego grzeszenia?

Jezuita, ojciec Dariusz Kowalczyk w jednej ze swoich książek analizował, dlaczego święty Augustyn nigdy się nie spowiadał. Przypomniał starożytną praktykę życia bezgrzesznego, która obwarowana była spowiedzią jednorazową i powiązana z pokutą publiczną. Takie podejście do grzechu i spowiedzi skutecznie „odstraszało” od grzeszenia, gdyż konsekwencje były dosyć zasadnicze: brak możliwości drugiej spowiedzi i na dodatek pręgierz publicznego wstydu. Można zaryzykować stwierdzenie, że starożytność traktowała grzech „poważniej”. W pewnym sensie źle rozumiana praktyka sakramentu pokuty i pojednania może we współczesnym człowieku zrodzić niejakie pozwolenie na grzech, bo przecież zawsze będzie można się z niego wyspowiadać. W ten sposób wyzbyliśmy się powagi ostatecznego charakteru spowiedzi i pokuty. Augustyn – stawia tezę Kowalczyk – nie spowiadał się, bo „nie miał z czego”[2]. Z tekstu jezuity można wywnioskować, że starożytność miała z jednej strony większy respekt przed grzechem, z drugiej jednak większą świadomość, czym on jest. Jak się wydaje, starożytni chrześcijanie nie mylili grzechu ze słabością, jak to się nam często zdarza.

Jak wiadomo, teologia katolicka odróżnia grzech lekki od śmiertelnego. Ten drugi oznacza dobrowolne odwrócenie się od Boga, a jego konsekwencją jest stan potępienia, który nazywamy piekłem. Tak uczy Katechizm. Doprecyzujmy, że grzech śmiertelny (zwany też czasami ciężkim) – jak przypomina Kowalczyk – „polega […] na wolnej, egzystencjalnej i radykalnej decyzji przeciwstawiania się woli Bożej; zakłada pełną i jasną wiedzę, wolność i ciężką materię”[3]. Jak się wydaje, nie jest łatwo taki grzech popełnić.

I jak wynika ze wspomnianego tekstu, to właśnie takiego grzechu Augustyn nigdy po chrzcie nie popełnił. Interesujące jest w tym kontekście to, że Benedykt XVI w swojej encyklice Spe salvi nie mówi o jednostkowym grzechu ciężkim, a raczej o „decyzji, która w ciągu całego życia nabiera kształtu”[4], a która staje się ostateczna dopiero wraz ze śmiercią.

Okoliczności „koniecznych” do popełnienia grzechu ciężkiego jest wiele. Odpowiedź na pytanie, czy da się je wszystkie razem spełnić, zależy zapewne od interpretacyjnego punktu widzenia. Są tacy, którzy grzech śmiertelny widzą bez mała wszędzie, inni – nigdzie, wychodząc z założenia, że człowiek nie jest zdolny do jego popełnienia. Istota problemu leży w poprawnie ukształtowanym sumieniu, które jasno nam wyrzuca, co złe, a co dobre.

Jedno jest pewne: do grzechu śmiertelnego potrzebna jest rzeczywista chęć uczynienia dużego zła, ze świadomością, że sprzeciwia się to Bogu i niszczy dobro obecne we mnie czy w drugim człowieku. Wydaje się, że można bez takiego grzechu przeżyć, oczywiście nie z ludzkiej mocy, ale ze współpracy z łaską Boga. Tym właśnie jest owo „trwanie w Nim”, o którym pisał święty Jan.

Ale są jeszcze grzechy lekkie, powszednie, które „przytrafiają się” nam codziennie. Czy da się bez nich żyć? Obawiam się, że nie. Przynależą do ludzkiej natury. Mówiąc o nich, Katechizm cytuje – oczywiście! – świętego Augustyna: „Jak długo bowiem chodzi człowiek w ciele, nie może uniknąć wszystkich grzechów, nawet lekkich”[5]. Nie znaczy to jednak, że wszystkie one są nie do uniknięcia.

ks. Andrzej Draguła

 

[1] KKK 827.
[2] D. Kowalczyk, Bóg w piekle: dwanaście wykładów o trudnych sprawach wiary, Warszawa 2001, s. 128.
[3] Tamże, s. 122.
[4] Benedykt XVI, encyklika Spe salvi, 45.
[5] Cyt. za KKK 1863.

Polecamy:

                              

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

Tak, tak. Bóg stawia warunki. I nie ma zmiłuj się.

To, czego chcesz od Boga, daj drugiemu człowiekowi. Chcesz od Niego przebaczenia? Przebacz. Chcesz od Boga pieniędzy? Daj drugiemu nawet jeden grosz, ale szczerze − i niech będzie ryzyko z twojej strony. Chcesz od Boga miłości? Zacznij kochać. Chcesz od Boga życia? Pozwól innym żyć.

W Polsce jest mało chrześcijan, a jeszcze mniej katolików. Jest też mnóstwo ludzi ochrzczonych, ale niewiele mniej ludzi niewierzących. Widać to po zawziętości obecnej w nas, ale także po uganianiu się za tak zwaną sprawiedliwością, którą należy im wymierzać.

Miłosierdzie jest czymś, co jest skandalem. I w Mt 6,7–15 Pan Jezus znów o tym mówi. Oczekujemy dobroci i przebaczenia dla siebie. Warunek jest jeden – najpierw zrób to sam, w stosunku do innych. To jest warunek konieczny i trzeba sobie o nim przypominać przed spowiedzią czy Eucharystią. Nie masz po co podchodzić do spowiedzi, jeśli nie chcesz przebaczyć. Owszem, mamy prawo do sprawiedliwości, ale korzystając z tego prawa, jasno musimy sobie powiedzieć, że przestajemy mieć wtedy prawo do miłosierdzia. Jezus w swojej Ewangelii jasno mówi, że błogosławieni (szczęśliwi, naprawdę żyjący w pełni) są tylko miłosierni. A życie jest jasne – albo jesteś żyjący, albo umarły.

Jeśli człowiek ogłasza, że wie, co jest sprawiedliwe, to żyje ułudą. Człowiek może co najwyżej powiedzieć, że wie, co mu się wydaje sprawiedliwością. Gdyby sprawiedliwość miała być ostatnim słowem Boga i człowieka, to po co byłby krzyż, męka i zmartwychwstanie Pana? Pobożny, spektakularny teatrzyk? Wiem – uczono nas, że Bóg jest sędzią sprawiedliwym itd. Tylko że już nikt nas nie nauczył, że tu nie chodzi o sprawiedliwość i sędziego w rozumieniu prawniczym.

Nie wszystko, co dotyczy miłosierdzia i sprawiedliwości, odnosi się tylko do wielkich spraw. To są też nasze codzienne małe przepychanki. O miejsce w kolejce, o urażone uczucia, nawet o religię, kiedy na przykład ktoś, kto tak jak ja mówi, że jest chrześcijaninem, odważy się powiedzieć, że wierzy inaczej (niż ja), że myśli i pojmuje inaczej (niż ja). Wtedy zaczyna się to, co Jezus nazwał przecedzaniem komara (por. Mt 23,24). Bóg nie jest sprawiedliwy. Bóg jest dobry, a my powinniśmy się na to zgodzić. A Bóg? Bóg ma czas.

Grzegorz Kramer SJ


Polecamy: