Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina, że „droga nawrócenia i pokuty została wspaniale ukazana przez Jezusa w przypowieści o synu marnotrawnym, w której centralne miejsce zajmuje »miłosierny ojciec«” (Łk 15, 11-24) (KKK, 1439).
Także podczas spowiedzi w centrum pozostaje Ojciec, a nie nasze grzechy, opory i uczucia, które się w nas rodzą, czy nawet taki czy inny spowiednik. Spróbujmy więc popatrzeć na przygotowanie do spowiedzi i przeżycie samego sakramentu pojednania przez pryzmat tej przepięknej przypowieści.
Początkiem nawrócenia syna było to, że się zastanowił, dosłownie „doszedł do swoich zmysłów”, gdy dokuczyła mu bieda i śmierć zajrzała mu w oczy. I wtedy przypomniał sobie o ojcu w domu. I o chlebie, na który można będzie tam zapracować. Na dnie jego duszy pozostał jednak pozytywny obraz Ojca. Jaki z tego wniosek? Nie zawsze pierwsza pobudka do spowiedzi od razu jest szczytna i doskonała. Czasem po prostu możemy się źle czuć duchowo, pełni smutku, niepokoju, różnych braków i głodów, wyrzutów sumienia. Dostrzegamy w swoim życiu nieład i jego skutki. I decydujemy się, właśnie z tego powodu, a nie ze względu na Boga, aby pójść do spowiedzi. Często w taki sposób Bóg pragnie nas przyciągnąć, przebudzić, dać impuls do zawrócenia z drogi, która czyni nas nieszczęśliwymi.
Syn, przygotowując się do spotkania z ojcem, nie wyuczył się na pamięć całej litanii grzechów, które popełnił, by mu je wystrzelić jak z procy. Skoncentrował się bardziej na wyrażeniu ojcu żalu i prośbie o przebaczenie niż na dokładnym wyliczeniu wszystkich grzechów. Zanim więc przystąpię do rachunku sumienia, najpierw powinienem sobie uświadomić, że idę do Ojca, który mnie zna, kocha i wie wszystko o moich grzechach, ich przyczynach i korzeniach. Ale to nie jest wiedza oskarżycielska czy potępiająca, lecz pełna współczucia, czasem – owszem – także przeszyta gniewem, bo Bóg jest święty. Nie spowiadam się jednak wyłącznie z przekroczenia kodeksu, przepisów i nakazów, lecz zwracam się do Osoby, której sprawiłem ból.
Dobrze jest więc się zatrzymać i pomyśleć najpierw przez chwilę, przed kim stanę, zanim zabiorę się do rachunku sumienia. Wydaje się, że tego kroku brakuje osobom, które wpadają do kościoła na spowiedź z rozpędu, bez należytego przygotowania. Spowiednicy wiedzą niemalże na wstępie, czy ktoś poświęcił chociaż chwilę czasu na przygotowanie, czy nie. W biegu włącza się schemat, który człowiek zna – szybko przypomina sobie to, co zawsze wypowiada na spowiedzi, bo „coś” trzeba powiedzieć, chociaż tych grzechów mógł nie popełnić. Taka mechaniczność spowiedzi wynika z niepoważnego traktowania zarówno Boga jak i sakramentu oraz spowiednika.
Jeśli chodzi o żal, to tylko pierwsza połowa wyznania syna jest prawdziwa: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko Niebu i względem ciebie” (Łk 15, 21). Jest to pokorne uznanie swojego grzechu i żal – owoc działania Ducha Świętego, który przekonuje człowieka o winie, by go wyzwolić. Druga połowa wyznania: „Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem, uczyń mnie jednym z twoich najemników” (Łk 15, 18-19) jest gorzkim owocem samego grzechu i nie wyraża pełnej prawdy, chociaż syn tak właśnie się czuje. Ale uczucie to jeszcze nie cały człowiek. To nie jest żal, lecz fałszywe przekonanie, że człowiek stał się niewolnikiem, sługą, nikim. Syn, wróciwszy do ojca, chce wypowiedzieć te słowa, ojciec mu jednak przerywa. Robi to w momencie, kiedy syn chce poprosić o przyjęcie go do pracy jako najemnika. W ten sposób ojciec pokazuje, że jest dokładnie na odwrót. Syn w sercu ojca nigdy nie przestał być synem, lecz się zagubił: z dala od domu, od swoich, od swojej religii, kultury. Podobnie jak Izrael, który przebył długą drogę przez pustynię z niewoli egipskiej do Ziemi Obiecanej, tak syn wrócił z „dalekich krajów” do domu ojca. Trzeba więc uważać, by nie pomylić poniżania siebie i pogardy z prawdziwym żalem, którego inicjatorem jest Duch Święty. A Duch Święty nigdy człowieka nie poniża, lecz próbuje go podnieść, przywrócić mu poczucie godności, które grzech w nim zniszczył.
Jeśli chodzi o rachunek sumienia, to oczywiście należy poświęcić na niego odpowiednią ilość czasu. Syn marnotrawny zastanowił się… Najlepiej potraktować ten rachunek jako modlitwę, a nie przegląd wykroczeń, choć niestety słowo „rachunek” niefortunnie kojarzy się z rachowaniem. Zacząć można od prośby do Ducha Świętego o światło i prawdziwy żal (który nie poniża, lecz wyzwala człowieka). Potem, aby uświadomić sobie głębiej, że idę do kochającego Ojca, można przeczytać fragment przypowieści o zagubionym synu i Ojcu miłosiernym, a potem – jak radzi św. Ignacy Loyola – podziękować Bogu za Jego dary, które szczególnie dostrzegam od ostatniej spowiedzi. Chodzi o to, aby wyznanie win umiejscowić w kontekście relacji z Bogiem, i to nie jakimkolwiek, lecz takim, jakim ukazuje Go Jezus, a nie tylko myśleć o złamaniu prawa. Taki początek przygotowania do spowiedzi jest bardzo pomocny, by nie utracić z oczu większej wizji tego, kim jestem i do czego powołał mnie Bóg. Żadnego człowieka nie można zrównać z jego grzechem ani z sumą jego różnych słabości. To właśnie ciemność (a nie Duch Święty), płynąca z grzechu, przekonuje, że istnieje… tylko grzech, zarówno w chwili pokusy, a tym bardziej po jej zrealizowaniu. Jeśli zobaczymy w Bogu źródło i dawcę darów, wtedy w sercu rodzi się pokój i – paradoksalnie – większy i szczery żal, przeważa bardziej Boża ocena naszego postępowania. Kiedy bowiem widzimy, jak wiele otrzymujemy każdego dnia, pomimo tego, że często na to nie zasługujemy, zmieniają się nasze fałszywe wyobrażenia o Bogu, utworzone w naszych głowie przez grzech i ciemność.
Istnieją różne formy rachunku sumienia – modlitwy. Można się posłużyć jakimś gotowym schematem z pytaniami. Ważne, aby nie sprowadzić tego przygotowania tylko do prawnej strony, gdzie i kiedy przekroczyłem jakieś normy, przepisy i przykazania. Dobrze jest oprzeć przygotowanie o fragment Pisma świętego, który w sposób szczególny mówi o Bożym miłosierdziu, ale też o naszym grzechu. I w jego świetle dokonać w pamięci krótkiego przeglądu moich relacji w następującej kolejności: ja – Bóg, ja w stosunku do siebie; ja – bliźni. Zawsze powinno się zaczynać od wiary, jak ona wygląda, jaka jest moja ufność Bogu, modlitwa, przeżywanie Eucharystii, a potem dalej. Niektórzy rozważają czytania przeznaczone na konkretny dzień i w świetle tego Słowa oceniają swoje postępowanie. Istotne jest, aby Słowo nas poruszyło, aby wzbudziło szczery żal i chęć zmiany, a nie to, czy zauważymy wszystkie grzechy.
Ojciec przebaczył synowi wszystkie grzechy, chociaż on żadnego z nich nie nazwał w konkretny sposób. Także podczas spowiedzi przebaczone są wszystkie grzechy, nie tylko wyznane, czy te, o których jeszcze nie wiemy, nie widzimy ich, czy o nich mimowolnie zapomnieliśmy. Chociaż wyznanie grzechów jest konieczne podczas spowiedzi, Boże przebaczenie nie jest uzależnione od tego, czy wszystko wypowiedzieliśmy, ale przede wszystkim od żalu i chęci zerwania z grzechem. Nie ma innych warunków. Podobnie jest z modlitwą. Jezus nie każe nam zadręczać Ojca wielomówstwem i przypominać Mu bez końca o naszych potrzebach, bo On je zna. Najważniejsza jest szczerość, relacja, ufność, proste i krótkie wypowiedzenie tego, co leży nam na sercu.
Często wiernych paraliżuje lęk lub wstyd przed spowiednikiem, że będzie znał ich grzechy, że je zapamięta, będzie się nimi sugerował, źle o penitencie pomyśli. Po pierwsze, grzech nie jest żadną atrakcją, która miałaby zajmować uwagę i pamięć spowiednika. Szybko ulatuje z głowy. Po drugie, każdy spowiednik jest również grzesznikiem, popełniającym podobne grzechy co wierni i sam potrzebuje miłosierdzia. Po trzecie, ksiądz też się spowiada. Tylko mało doświadczony i nie znający swojej słabości ksiądz może się dziwić, gdy słyszy o czyichś grzechach. W przeważającej większości w księżach rodzi się raczej współczucie i zrozumienie.
Dariusz Piórkowski SJ
polecamy: