Przebaczenie i uzdrowienie

Przebaczenie i uzdrowienie

„Jeżeli mówimy, że jesteśmy bez grzechu, zwodzimy samych siebie i nie ma w nas prawdy – wytyka nam bez skrupułów święty Jan. – Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, to Bóg jest wierny i sprawiedliwy: odpuści nam grzechy oraz oczyści nas z wszelkiej nieuczciwości. Jeżeli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy – przestrzega jednak apostoł – czynimy Go kłamcą i nie ma w nas Jego słowa” (1 J 1, 8-10). Czytaj dalej

Naprawić, co zepsute

Naprawić, co zepsute

Pokuta nadawana w konfesjonale ma znaczenie lecznicze i wychowaw­cze. Chodzi bowiem o to, aby pomagała naprawić to, co grzech zepsuł, a także przyczyniała się we wzrastaniu ku większemu dobru.

Pokuta może też mieć znaczenie karne, choć nie tyle w sensie kary nałożonej z zewnątrz jako warunku przebłagania Boga, lecz raczej w sensie przyjęcia wewnętrz­nych konsekwencji grzechu (wina domaga się sprawiedliwej kary). Trzeba jednak pamiętać, że choć grzech owocuje w pewnym sensie długiem „do spłacenia”, to Bóg nie potrzebuje ofiar, ale pragnie dać człowiekowi „serce nowe”: Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, i la­ment. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! (Jl 2, 12-13).

Zarówno w sensie leczniczo-wychowawczym, jak i karnym pokuta po­winna wpisywać się w cały proces obiecywanej przez penitenta poprawy, czyli nawrócenia. Trzeba w tym kontekście zauważyć, że decyzja o rodza­ju nakładanej pokuty jest łatwiejsza do podjęcia, jeśli mamy do czynienia z jasno określoną szkodą, którą w jakiejś mierze można naprawić. „Wiele grzechów przynosi szkodę bliźniemu. Należy uczynić wszystko, co moż­liwe, aby ją naprawić (na przykład: oddać rzeczy ukradzione, przywrócić dobrą sławę temu, kto został przez nas oczerniony, wynagrodzić krzyw­dy). Wymaga tego zwyczajna sprawiedliwość” (KKK 1459). Jeśli ktoś coś ukradł, to powinien ukradzioną rzecz oddać (nakaz restytucji). W przypad­ku, gdy jest to niemożliwe (na przykład ukradziona rzecz już przepadła), trzeba podjąć wynagrodzenie częściowe lub „zastępcze”. W sytuacjach bar­dziej skomplikowanych (na przykład oszustwa podatkowe) można nałożyć obowiązek dania odpowiedniej sumy na biednych (na przykład do puszki św. Antoniego). Jeśli ktoś kogoś oczernił, fałszywie oskarżył, to powinien to odwołać. Co więcej, Kodeks Prawa Kanonicznego stwierdza: „Kto wy­znaje w spowiedzi, że niewinnego spowiednika fałszywie oskarżył przed władzą kościelną o przestępstwo nakłaniania do grzechu przeciw szóstemu przykazaniu, nie powinien być rozgrzeszony, dopóki formalnie nie odwoła fałszywego doniesienia i nie wyrazi gotowości naprawienia szkód, jeżeli takie wynikły” (KPK, kan. 982). Są zatem takie spowiedzi, które od razu nasuwają rodzaj pokuty.

Niekiedy jednak bywa tak, że wyznawane grzechy i słabości nie pro­wokują jakiejś konkretnej pokuty, która mogłaby rzeczywiście pomóc penitentowi w procesie nawracania. Spowiednicy zadają wówczas jakąś modlitwę do odmówienia – dziesiątek różańca, litanię itp. Trudno jest im odpowiedzieć twórczo na wezwanie z Reconciliatio et paenitentia, że po­kuty „nie powinno sprowadzać się tylko do odmówienia pewnych modlitw, ale winno ono obejmować akty czci Bożej, uczynki miłości, miłosierdzia i wynagrodzenia”. Kapłani w konfesjonale zachęcają oczywiście penitenta do wysiłku w kształtowaniu określonych postaw, szczególnie związanych z lepszym spełnianiem tak zwanych obowiązków stanu, ale obawiają się – i słusznie – nadawać tym zachętom rangę nałożonej pokuty. Choć bywają wyjątki. Nie zapomnę pokuty, jaką ksiądz zadał pewnej znajomej. Otóż oskarżała się ona między innymi o to, że ma za mało czasu dla męża i nie­kiedy go zaniedbuje. Spowiednik polecił jej zrobić dobrą kolację z czerwo­nym winem, przy świecach i spożyć ją tylko we dwoje z mężem. Tak też zrobiła. Mąż był zachwycony. Na koniec zdziwił się jednak niepomiernie, kiedy dowiedział się, że ów romantyczny wieczór był „za pokutę”.

Kodeks Prawa Kanonicznego i Katechizm Kościoła Katolickiego po­uczają nas, że w nakładaniu pokuty należy uwzględnić ilość, jakość oraz okoliczności popełnionych grzechów. Oznacza to, że należy unikać na­kładania takich czynów pokutnych, które nie miałyby żadnego związku z grzechem i procesem nawracania się penitenta.

Dariusz Kowalczyk SJ


polecamy:

               

Spowiedź – czy to ma sens?

Spowiedź – czy to ma sens?

Przez długie lata spowiedź stanowiła jedną z najbardziej podstawowych praktyk religijnych przeciętnego katolika. Ostatnio coraz częściej jednak słyszy się pytania: Dlaczego mam chodzić do spowiedzi? Dlaczego nie mogę wyznać swoich grzechów samemu Bogu?

Jak to zwykle bywa, po­stawienie pytania nie nastręcza większych trudności, lecz znalezienie właś­ciwej odpowiedzi wymaga zazwyczaj wiele wysiłku. Osobista rozmowa z Bogiem na temat własnych grzechów jest niewątpliwie dobrym zwycza­jem. Ściśle rzecz biorąc, nikt nie jest przecież zobowiązany do korzystania z sakramentu pojednania, jeśli nie znajduje się w stanie grzechu ciężkiego, a pragnie przyjąć Komunię, na przykład w okresie wielkanocnym.

Istnieją zasadniczo dwa rodzaje żalu za grzechy: zamknięty i otwarty. Pierwszy z nich to poczucie winy z powodu popełnionego zła. Człowiek przeżywający taki żal jest skupiony na sobie, a nierzadko poddaje się zniechęceniu i rozpaczy. Krańcowym przykładem tej postawy jest Judasz. Dru­gi rodzaj żalu to prawdziwa pokuta. Charakteryzuje ją otwarcie na bliź­nich oraz potrzeba wyznania popełnionego grzechu. Człowiek taki pragnie „zrzucić z siebie” ciężar winy. Często zatem mówi się, że spowiedź jest lekarstwem dla duszy. Ten rodzaj żalu znajdujemy u św. Piotra. Kiedy Jezus spojrzał na niego z niemym wyrzutem (por. Łk 22, 61), Piotr najpierw wy­szedł na zewnątrz, by zapłakać w samotności, lecz później powrócił do braci i wyznał zmartwychwstałemu Panu swój grzech (por. J 21, 15-18). Przystę­pując do spowiedzi, naśladujemy więc także zachowanie św. Piotra.

Pytania o sens korzystania z sakramentu pojednania wskazują w głów­nej mierze nie tyle na same wątpliwości odnośnie do celowości tej praktyki religijnej, ile raczej na sposób myślenia pytającego. Dostrzec tutaj bowiem można wyraźnie zaznaczony indywidualizm, który przejawia się w przeko­naniu, że każdy człowiek sam zbliża się do Boga. Takie poglądy narzucają niejako Bogu drogę zbawienia, gdy tymczasem Bóg ma własny plan.

Przekonujemy się, że Jego drogi różnią się od naszych wyobrażeń. Bóg pragnie, byśmy żyli w bliskiej więzi z innymi ludźmi i wspólnie z nimi zdążali ku Niemu. Zauważmy, że na Sądzie Ostatecznym będziemy pyta­ni o nasz stosunek do bliźnich (por. Mt 25, 31-46), a zatem indywidualne zabieganie o własne tylko zbawienie nie jest zgodne z Bożym planem. Wy­pływa stąd następujący wniosek: prywatne akty skruchy – chociaż mają wielką wartość – nie mogą zastąpić sakramentu pojednania. Zgodnie z na­szą tradycją akty te są poddane sakramentowi i stanowią w pewnym sensie przygotowanie do niego.

Powyższe refleksje można wyrazić i tak: nie wystarczy zabiegać o po­jednanie z Bogiem Ojcem poprzez wewnętrzne akty skruchy; konieczne jest także pojednanie z Synem żyjącym w swoim Kościele. Dla chrześcija­nina świadomego własnej współodpowiedzialności za bliźnich nie istnieje pojęcie grzechu całkowicie prywatnego. Sobór Watykański II przypomina nam, że grzesząc, zadajemy ranę Kościołowi. Kiedy zaś wyrządzamy zło bliźnim, ranimy samego Jezusa. Słuszne zatem wydaje się, że przebaczenie powinno być związane z odtworzeniem zerwanych więzi. Jeżeli pragnie­my pojednania z Chrystusem, musimy spotkać się z Nim w osobie kapłana odpuszczającego nam grzechy. Powracamy wówczas jednocześnie do Koś­cioła, któremu zadaliśmy ranę. Sakrament pojednania jest więc w pewnym stopniu zadośćuczynieniem za nasze egoistyczne dążenie do samowystar­czalności.

Kościół wciąż odkrywa ogromne bogactwo, jakie kryje w sobie prakty­ka spowiedzi indywidualnej. Do najcenniejszych wartości należy niewąt­pliwie doktryna głosząca, że każdy człowiek jest osobiście odpowiedzialny za swoje czyny. W ciągu wieków próbowano niekiedy doktrynę tę podwa­żać. Na przykład w okresie powstania protestantyzmu dość powszechne stało się przekonanie o fatalizmie zła. Uważano, że człowiek jest niejako skazany na grzech, przed którym nie ma żadnej ucieczki. Sobór Trydencki zajął w tej kwestii stanowisko, stwierdzając, że nauka o osobistej odpowie­dzialności znajduje potwierdzenie między innymi w praktyce spowiedzi indywidualnej. Wszyscy wiemy, że nasze zachowanie jest często uwarun­kowane okolicznościami zewnętrznymi; niemniej prawdą jest również i to, że obdarzeni zostaliśmy wolną wolą i dlatego mamy możliwość podejmo­wania własnych decyzji.

Mówiąc o wolnej woli, musimy pamiętać, że istotnie zdolni jesteśmy do wyboru zła bądź dobra. Możemy zatem zaprząc swoją wolność w służbę bliźnim; możemy również podążyć drogą grzechu. Dopóki nie dostrzeżemy takiej alternatywy, nigdy nie zdołamy szczerze zawołać: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika! (Łk 18, 13).

W dzisiejszym świecie wiele się mówi o wolności, lecz równocześnie widoczna jest także skłonność do ucieczki przed nią. Ludzie nierzadko pró­bują zagłuszyć wyrzuty sumienia, usprawiedliwiając własne postępowanie powszechnie spotykaną normą: „Dlaczego nie miałbym ukraść jakiegoś drobiazgu w sklepie? Wszyscy to robią!”; „Cóż złego jest w braniu nar­kotyków? Wszyscy moi znajomi biorą!”. Wobec takich skłonności konfe­sjonał jawi się jako wyraźny znak naszej osobistej odpowiedzialności oraz jako wezwanie do ponoszenia konsekwencji własnych czynów.

Upowszechnienie odnowionej liturgii przyczyniło się do rozwoju świa­domości, że odpuszczenie grzechów możliwe jest w Kościele nie tylko za sprawą sakramentu pojednania. Zauważmy na przykład, że akt pokuty roz­poczynający Mszę świętą pomógł katolikom zrozumieć, że sama Euchary­stia ma moc gładzenia grzechów. W wielu krajach obserwuje się obecnie odchodzenie od praktyki regularnej spowiedzi. Zjawisko to niejednokrotnie jest wynikiem słabnącego życia wiary, lecz można dostrzec w nim także aspekt pozytywny – chociażby wspomnianą już znajomość innych dróg uzyskania przebaczenia poza sakramentalnym rozgrzeszeniem.

Kiedy liczba penitentów przystępujących do spowiedzi zaczęła wyraź­nie maleć, wiele osób sądziło, że sakrament pojednania zaniknie samoist­nie. Dzisiaj wiadomo już, że tak się nie stało, a głębsza refleksja nad sensem tego sakramentu oraz ogromem dobra kryjącym się w praktyce spowiedzi indywidualnej pozwala mieć nadzieję, że nie stanie się tak również w przy­szłości. „Spowiedź jest lekarstwem dla duszy”. Istotnie, spowiedź wypływa z potrzeb ludzkiej natury.

Indywidualne celebrowanie sakramentu pojednania oznacza zasadniczo osobiste spotkanie Kościoła z jednym ze swych członków, którego pierwowzorem jest ewangeliczny opis spotkań Chrystusa z grzesznikami. We współczesnym świecie coraz większym problemem staje się anonimowość, dlatego warto podkreślić, że możliwość indywidualnej rozmowy z kapła­nem o najważniejszych sprawach własnego życia wychodzi naprzeciw pragnieniom ludzkiego serca. Jeśli dodatkowo rozmowa ta pogłębiona jest o łaskę sakramentalną, wówczas nie sposób znaleźć lepszej i skuteczniej­szej pomocy w pokonywaniu swoich słabości.

Raymond Maloney SJ


polecamy:

59334     73153     72396     74083

O co w nim chodzi?

O co w nim chodzi?

W rachunku sumienia chodzi o miłość, o miłość, której pragną wszystkie serca, o miłość, której, choć wspaniale przejawia się w życiu wielu z nas, nie sposób w pełni doświadczyć, nim nasze życie się nie dokona. A jednak ta miłość, która w pełni nasyci nas dopiero po śmierci, daje o sobie znać już teraz, przez delikatne, ledwo dostrzegalne poruszenia serca.

Nie zauważając ich czy nie zwracając na nie uwagi, tracimy bogactwo naszego życia wewnętrznego. Rezygnacja z niego zubaża nasze postrzeganie świata zewnętrznego i ogranicza żywotność motywacji, z jaką się weń angażujemy.

Rachunek sumienia nie jest egocentrycznym skupieniem się na sobie, które zaślepia i odciąga od rzeczywistego, realnego kontekstu codziennego życia. Prawdziwa miłość, przepełniając serce, nigdy nie pozostaje obojętna na kwestie istotne dla społeczeństwa, w którym żyjemy, i dla relacji międzynarodowych; zawsze też wywiera na nie swoisty, właściwy sobie wpływ. Nieobojętny dla wzajemnych więzi, którymi jesteśmy połączeni, rachunek sumienia może mieć istotne znaczenie dla przyszłości naszej cywilizacji. Niezdolność do kontrolowania miotających nami ślepych impulsów, skłaniających nas do przemocy, rzuca głęboki cień na zaufanie niezbędne do tworzenia jakichkolwiek form odpowiedzialnej cywilizacji. Codziennie media szczegółowo informują nas o konsekwencjach śmiercionośnej przemocy, którą powodują paroksyzmy terroru, zawiedzionej miłości czy niespełnionych nadziei i która nęka szkoły, rodziny oraz wiele rożnych relacji międzyludzkich.

Impulsy popychające nas do przemocy zawsze będą towarzyszyć uwikłaniom i rozterkom serca, których nie brak w świecie ludzkich relacji. Umiejętność kontrolowania tych gwałtownych porywów agresji stała się najpilniejszą potrzebą współczesnej cywilizacji. Istotą regularnej praktyki rozeznawania decyzji jest właśnie kontrolowanie impulsów w wierze. Nie, rachunek sumienia nie jest formą jakiejś niezdrowej, indywidualistycznej introspekcji. Jego osią i sensem staje się odnajdywanie woli Boga, nieodwołalnie objawionego w zmartwychwstałym Jezusie, który pragnie odnowy i pojednania świata ludzkich relacji.

Rachunek sumienia wprowadza nas w mroczne zakamarki serca. Miejsce, które odnajdujemy, odkrywając przed Bogiem stan naszej świadomości, nie jest radosne; przypomina raczej dom, w którym straszy, stojący na uboczu naszych serc. Miejsce to wypełnia poczucie winy, klęski i wstydu, świadomość niemocy granicząca z bezsilnością.

Patrząc na nie, trudno oprzeć się przerażeniu i nie ulec pokusie stosowania rozmaitych technik wyparcia, dzięki którym omijamy zazwyczaj te nawiedzone, budzące lęk obszary serca. A jednak właśnie tu, we wnętrzu owego pozornie upiornego zamku, ukryty jest drogocenny dar przemieniającego nas pokoju, który oferuje nam wszystkim przebaczająca miłość Boga w Jezusie.

Skrupulatne ogradzanie tego mrocznego i ponurego miejsca, a także uparte negowanie jego istnienia ma wiele poważnych konsekwencji. Wypierając się go, doświadczamy braku wewnętrznej spójności; rozpaczliwie pragniemy pokoju, wiedząc, że go nie znajdujemy. Podejmując się powierzonych nam zadań, odczuwamy niepokój, że nasze wysiłki mijają się z zamierzonym celem. Większość z nas potrzebuje kogoś życzliwego, kto będzie nam w tym przerażającym miejscu towarzyszyć, przynajmniej częściowo uśmierzając nasze lęki i pomagając nam doświadczyć ukrytego w nim głębokiego pokoju.

Mimo że ów ponury obszar ludzkiego serca początkowo wydaje się irytujący i zdaje się niszczyć nasze samozaufanie, po pewnym czasie okazuje się miejscem odrodzenia, w którym uczymy się głębokiego, pokornego zaufania do siebie oraz prawdziwej spontaniczności w Duchu Świętym, a także odnajdujemy nienasycone pragnienie wdzięczności i służby. Wdzięczna świadomość dobroci, jaką Bóg nam okazuje dzień po dniu, pewnie przeprowadza nas przez ognisty piec smutku i żalu, w którym  złudny urok i bolesna bezsilność grzechu na nowo odkrywają przed nami zdumiewający dar Bożego przebaczenia w Jezusie. Bijące z tego doświadczenia źródło nadziei mobilizuje nas do dalszej drogi, przygotowując na wyzwania jutra.

Timothy M. Galagher OMV

 


polecamy:

71231     74057